MP.35/I (Bgm)
LESZEK ERENFEICHT
Bergmann
– ale ten drugi: MP.35/I (Bgm)
Nazwisko Bergmann nierozerwalnie wiąże się z historią niemieckich pistoletów maszynowych przed II wojną światową. Theodor Bergmann produkował pierwsze peemy konstrukcji Hugo Schmeissera, a w latach 30. jego syn firmował najdłużej wytwarzany model klasycznego peemu I generacji –MP.35/I (Bgm).
Firmował, bo podobnie jak ojciec, który sławę zyskał na produkcji najpierw pistoletów samopowtarzalnych konstrukcji Louisa Schmeissera, a potem pistoletów maszynowych jego syna Hugo, Theodor Emil Bergmann również patentował projekty swoich pracowników pod własnym nazwiskiem. Podobnie jak z Glockiem, do dziś nie jest pewne kto naprawdę skonstruował peem B.M.P.32, którego ostatecznym rozwinięciem był MP.35/I (Bgm). Konflikt na tym właśnie polu poróżnił Bergmanna starszego ze Schmeisserem, który zwłaszcza miał mu za złe powojenny epizod szwajcarski – po traktacie wersalskim przedsiębiorca po prostu zamknął swe zakłady w Gaggenau i Suhl, zostawiając na lodzie pracowników, w tym Schmeissera i jego brata, po czym wyjechał do Szwajcarii i tam uruchomił produkcję pirackich kopii MP.18,I nie płacąc jego prawdziwemu konstruktorowi złamanego feniga, a w prasowych enuncjacjach wręcz przypisując sobie zasługę jego powstania. Nic więc dziwnego, że potem wszystkie odpowiednio płaskie powierzchnie MP.18,I i jego rozwinięcia, MP.28.II nosiły napis „System Schmeisser” – żeby nie było dalszych nieporozumień co do tego, czyim jest dziełem. Ten spór spowodował, że gdy na przełomie lat 20. i 30. Bergmann junior chciał wrócić na rynek peemów z nową konstrukcją, musiał sobie znaleźć innego konstruktora i zbudować zupełnie inną broń.
Poprawić Schmeissera
Firma Bergmanna mieszcząca się w Rottenfels w Badenii, rozpoczęła prace koncepcyjne nad nowym peemem pod koniec lat 20., gdy wygasł patent na MP.18,I, a Hugo Schmeisser odnowił go we własnym imieniu, patentując rozwiązania MP.28.II. Bergmann poradził sobie z tym kłopotem, sprzedając w ostatniej chwili prawa ojca do patentu na nieznacznie zmieniony MP.18,I Chińczykom. To właśnie fabrykę tych chińskich kopii Bergmannów uruchamiał w Tsingdao Heinrich Vollmer po bankructwie własnej firmy, które zmusiło go do sprzedaży Ermie praw do VMP, który przerodził się w całkiem udany pistolet maszynowy EMP 35 (STRZAŁ 12/08). Nowy peem miał być odpowiedzią na zarzuty Schmeissera i jednocześnie udowodnić całemu światu, że bez udziału tego pana też mogą powstawać równie udane (jeśli nie lepsze) modele tej klasy broni. W nowej konstrukcji uwzględniono większość zastrzeżeń wnoszonych do tej pory w opiniach użytkowników frontowych z I wojny światowej i innych po niej toczonych konfliktów. Narzekania ogniskowały się wokół mechanizmu napinania zamka. Chodziło przede wszystkim o odsłoniętą i poruszającą się w czasie strzelania rękojeść napinania zamka. Oczywistym zagrożeniem było uderzenie nią w nieostrożnie wystawione na jej drogę palce, ale wojny dostarczyły także przykładów znacznie groźniejszych przypadków. Przy strzelaniach z nietypowych pozycji – o co nietrudno w dynamicznie zmieniającej się sytuacji taktycznej – wielokrotnie zdarzały się niewypały na skutek utknięcia rączki zamkowej w oporządzeniu. Równie niebezpieczne były przypadkowe strzały na skutek zaczepienia paskiem czy rękawem o wystającą rękojeść zwolnionego zamka, a także przekleństwo I i II generacji peemów, niekontrolowane wystrzały na skutek bezwładności zamka przy uderzeniu kolbą w ziemię lub przy zeskoku z – na przykład – ciężarówki. Przedmiotem krytyki stała się także obecność otwartej szczeliny rękojeści zamka w komorze zamkowej, przez którą do wnętrza broni dostawały się zanieczyszczenia. Wśród innych wad MP.18,I, na które uskarżali się użytkownicy, była także forma urządzenia powrotnego z jego wąską, długą sprężyną powrotną, która uwielbiała się wyginać i zapętlać przy składaniu broni oraz układ konstrukcyjny magazynka – zarówno wczesnego pudełkowo-bębnowego „ślimaka” od lgP.08, jak i jego następcy, dwurzędowego magazynka pudełkowego z jednorzędowym wyprowadzeniem nabojów. Pudełkowy magazynek był wprawdzie o niebo lepszy od swego poprzednika, ale na równi z nim wymagał użycia specjalnego przyrządu do załadowania do pełnej pojemności. Różnica polegała jedynie na tym, że do bębnowoślimakowego magazynka bez przyrządu w ogóle nie dawało się załadować więcej niż połowy jego pojemności, a w pudełkowym jedynie załadowanie ostatnich 5–7 nabojów wymagało żelaznych palców lub przyrządu – no jakiś postęp mimo wszystko się dokonał. Część użytkowników narzekała także na umieszczenie magazynka z lewej strony broni, co – gdyby chcieć wszystkie czynności obsługowe wykonywać zgodnie z instrukcją – wymagało dwukrotnego przekładania broni z lewej do prawej ręki w czasie przeładowania: najpierw do prawej, by zmienić magazynek lewą, a potem do lewej, by prawą napiąć zamek. Postulowano umieszczenie magazynka w taki sposób, by pozwolić na wymianę magazynka tą samą ręką, która napina zamek – pionowo od dołu (co jednak przeszkadzało w strzelaniu leżąc) lub z prawej strony.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 7-8/2012