PAC 15 M4 classic, czyli M4 BE

Michał Sitarski
Patrząc na rynek broni palnej ogółem, można odnieść wrażenie, że ostatnimi czasy bardzo mocno wzrasta zainteresowanie „klasycznymi” konstrukcjami, zwłaszcza z rodziny karabinków AR. Demobilowe M16 znikają w tempie błyskawicznym, coraz więcej firm wprowadza serie nawiązujące do „classic” albo „retro', a niektórzy producenci po prostu produkują cywilne wersje swojej broni dostarczanej do wojska, jak ma to miejsce w przypadku ostatnio opisywanego M4 od FN.
Dlaczego w ogóle wzrasta zainteresowanie tymi „wojskowymi klasykami”? W mojej ocenie dlatego, że następuje przesyt kolejnymi „sportowymi” czy „taktycznymi”AR-15. Oczywiście, jeśli ktoś jest strzelcem sportowym z ambicjami, to będzie szukał dla siebie karabinka, który ułatwi mu start w zawodach i pozwoli urwać dziesiąte części sekundy, być po prostu szybszym i skuteczniejszym. Tyle, że to już są konstrukcje wyjątkowe, tworzone z myślą o wynikach sportowych – coś jak bolidy F1 w motoryzacji. A my, posługując się paralelą motoryzacyjną, mówimy o wzroście zainteresowania HMMWV.
Wojskowe AR-15, czyli najczęściej M16A1, M16A2, M16A4, M4, M4A1, XM177E1 czy Colt 733 oraz podobne warianty są prostymi, wojskowymi karabinkami, pozbawionymi bajerów, a podporządkowanymi temu, co mają robić, czyli byciu wojskowym, trochę chamskim, karabinkiem stanowiącym narzędzie walki. I dlatego dla coraz większej liczby strzelców mają w sobie „to coś” - wojskową surowość, brak wodotrysków i ten sznyt, który widać na pierwszy rzut oka.
Wielu z Was na pewno zauważyło, że szybciej na strzelnicy wzbudzi zainteresowanie zwykły M16, niż karabinek cywilny topowej nawet marki, często także świetnie skonfigurowany z wykorzystaniem topowych dodatków. Myślę, że to wynika z pewnej ikoniczności broni wojskowej do tego o charakterystycznych kształtach, jak właśnie M16 czy M4. A do tego te karabinki najczęściej po prostu fantastycznie strzelają.
Dodatkowym czynnikiem jest trudna dostępność oryginałów, co pchnęło producentów broni do tworzenia serii kolekcjonerskich (np. My service rifle czy podobnych) oraz produkowania na rynek cywilny tego, co produkują dla wojska (jak np. wspomniany FN czy Colt).
Niechaj narodowie wżdy postronni znają,
Iż Polacy nie gęsi i swoje M4 mają.
No i mają, co więcej, jest to – podobnie jak w przypadku FN – cywilny wariant stricte wojskowego karabinka, produkowanego na eksport dla formacji mundurowych. Mówimy o firmie SVRN z podpoznańskiej miejscowości Witaszyczki (rzut beretem od Jarocina), produkującej karabinki rodziny AK oraz karabinki AR z serii PAC 15, której trzecia generacja jest właśnie dostępna w sprzedaży.
PAC 15 generalnie jest serią broni przeznaczonej na rynek cywilny i będącej karabinkiem do zastosowań niewojskowych, choć tak naprawdę to poza brakiem możliwości strzelania ogniem ciągłym wiele się od wojskowych nie różnią. Po prostu są wykonywane w standardzie AR-15, w tzw. cywilnym MILSPEC, który od wojskowego odróżnia tylko zgodność wymiarowa, a nie zgodność, co do materiałów, sposobu wykończenia itd.
PAC 15 cieszą się na polskim rynku sporą popularnością, nie tylko dlatego, że są „polskie” (całkiem niedługo będą już naprawdę polskie, bo producent zapowiedział, że w całości będą wykonywane w kraju, z wyłączeniem dodatków jak chwyt czy kolba), ale dlatego że plasują się na niższej półce cenowej (około 5500 złotych), oferując całkiem dobrą jakość i naprawdę niezłe wykonanie. Producent dość sprawnie reaguje na informacje od użytkowników, czego efektem są kolejne generacje rozwojowe karabinka, likwidujące ewentualne problemy, ale także i wprowadzające usprawnienia, jak np. świetny spust zastosowany w III generacji w standardzie.
Tajemnicą poliszynela jest, że dla SVRN rynek cywilny nie jest zasadniczym rynkiem zbytu, bo ten stanowią kontrakty „rządowe”, czyli broń dla służb mundurowych czy wojska. A skoro tak, to w momencie wzrostu zainteresowania „klasycznymi konstrukcjami wojskowymi” głupotą byłoby niewykorzystanie takich możliwości.
I tak oto mamy możliwość zakupienia do naszego domowego arsenału karabinka PAC 15 M4 classic, występującego w czterech wariantach: z lufą o długości 10,5” oraz 14,5” z łożem quadrail lub polimerowym.
Bohaterem niniejszego tekstu jest wariant z lufą 14,5”, z łożem quadrail, bo gdy kupowałem karabinek, to niestety nie było wersji z łożem polimerowym M4 i nie było wiadomo, kiedy znowu będą. No nic, najwyżej upoluję gdzieś łoże od oryginalnego M4 albo od STAG i wymienię samemu, to nie rocket science.
Na własne potrzeby określam tę broń jako M4 BE od Bieda Edyszyn, czyli po prostu niedrogi wariant karabinka M4, bazujący na broni wojskowej, zachowujący wiele cech oryginału i będący wspomnianym wcześniej klasykiem.
Bynajmniej nie jest to określenie pogardliwe, bo lubię ten karabinek (uzasadnię, dlaczego), po prostu lekko puszczam oczko sam do siebie, że jeśli ktoś chce mieć M4, to wcale nie musi wydawać na niego 14 000 złotych z hakiem, a może mieć coś kilkukrotnie tańszego, co będzie mu sprawiało frajdę.
M4 BE ma azotowaną lufę o długości 14,5”, wykonaną ze stali 4140 metodą przeciągania. U wylotu lufy wykonany jest gwint 1/2x28, czyli standardowe „aerowski” pozwalający nakręcić dowolne urządzenie wylotowe pasujące do AR-15 – fabrycznie otrzymujemy „regulaminowy” gwizdek typu A2, który, tak naprawdę, w zupełności wystarcza do przyjemnego strzelania z karabinka i zachowuje zgodność wyglądu z oryginałem. Na drugim końcu lufy wykonano komorę nabojową Wylde, co oznacza, że karabinek połknie każdą amunicję – i tę cywilną i wojskową.
Podstawa muszki to typowy „żagielek” z mocowaniem do bagnetu – bagnet oczywiście daje się mocować bez najmniejszego problemu, bez znaczenia czy to M7, M9 czy też OKC-3S.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 11-12/2024