30 lat okrętowania

 


Witold Żeglarz


 

 

 

30 lat okrętowania

 

z pamiętnika marynarza

 

 

Poniższa garść wspomnień i refleksji dotyczy głównie zasad zatrudniania i okrętowania polskich marynarzy na przestrzeni ostatnich 30 lat. Mimo zawartej w nich nieuniknionej dozy subiektywizmu, Autor ma nadzieję, że jego doświadczenia mogą być pożyteczne dla adeptów morskich zawodów, a pozostałym Czytelnikom pozwolą lepiej zrozumieć tych, co na morzu...



 

 



Karierę morską rozpocząłem w Polskich Liniach Oceanicznych (PLO) 30 lat temu. Myślę, że nie będę daleki od prawdy, jeżeli powiem, że większość nas, tamże zatrudnionych, była dumna z pracy u tak ogromnego armatora. I dodam, że nawet dzisiaj, gdy mówię moim zagranicznym kolegom, iż zaczynałem pracę u armatora zawiadującego w najlepszym okresie 178 statkami, i byłem tam pracownikiem o stałym zatrudnieniu (sic!), wrażenie jest piorunujące. Chociaż nie wszystko w PLO układało się wspaniale, to bez względu na własne doświadczenia z tamtego okresu, staram się nie wypowiadać negatywnych opinii na temat pierwszego pracodawcy. Skupiam się raczej na tym, co godne zapamiętania. A jak się wtedy okrętowało? Różnie, bo wpływało na to wiele czynników. Nie będę ich wymieniał na początku, niech ukażą się po kolei, a Czytelnik sam zadecyduje, które były najważniejsze...

Pierwsze zaokrętowanie
Krótko po załatwieniu obiegówki i pobraniu wypasionych sortów mundurowych odbyłem kilka tak zwanych „dejmanek” (czyli dniówek bez zaokrętowania), po czym z Książeczką Żeglarską w dłoni zaszedłem do pokoju numer... No właśnie, nie pamiętam, ale chyba był to pokój numer 106. Żeby tam dojść, trzeba było przebrnąć przez korytarz na pierwszym piętrze biurowca PLO przy ulicy 10 Lutego w Gdyni. Dlaczego przebrnąć? Ano dlatego, że był długi, bardzo zaludniony i bardzo zadymiony, szczególnie w godzinach od 8 do 10 rano, a najszczególniej w poniedziałki. To zgromadzenie na korytarzu było niespotykaną okazją do zasięgnięcia wszelkiego kalibru plotek, opowieści, informacji oficjalnych i nieoficjalnych. Na korytarzu można było wyczuć, czy właśnie teraz należy wejść do pokoju okrętowania? Może lepiej później, bo właśnie „szukają ofiar” na jakiś niemiły statek, pływający nie na linii, z dziwnym Starym i temu podobne. Ale ja byłem nowy, więc co mi tam…
Kiedy po odstaniu w kolejce do pokoju okrętowania podałem Książeczkę Żeglarską panu Leszkowi, ten „zeskanował” oczkami moje nazwisko i zapytał:
– Panie Witoldzie, czy pański ojciec pracuje w naszej firmie?
– Nie, proszę pana, mój ojciec jest już na emeryturze od kilku lat – odpowiedziałem.
– Ale pracował u nas? – brzmiało kolejne pytanie.
Tutaj, mimo młodego wieku, wyczułem bluesa i odpowiedziałem:
– To było bardzo dawno.
Pan Leszek nie pytał już więcej, tylko dokonał wpisu do Książeczki Żeglarskiej i przemówił w tonie oświadczenia:
– Okrętuję pana na statek m/s Sienkiewicz, który odbywa remont w stoczni, w Gdańsku.
Byłem zachwycony! Ale nie zawsze sprawy toczyły się tak pomyślnie...

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 2/2009

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter