Artyleria niemiecka w Normandii (cz. II)

 


Marcin Bryja


 

 

 

 

Artyleria niemiecka

 

w Normandii

 

(cz. II)

 

 

 

Latem 1944 roku w Normandii doszło do jednej z najcięższych bitew II wojny światowej. Jednakże ostateczny wynik był już oczywisty w 48 godzin od jej rozpoczęcia, gdyż inwazja udała się i wojska alianckie nie zostały zepchnięte do morza. Inny przebieg desantów prawie nie wchodził w grę, gdyż Niemcy nie byli w Normandii gotowi do odparcia inwazji. Słabość Wehrmachtu widoczna była nie tylko w powietrzu czy na morzu, ale nawet na lądzie. Niemiecka artyleria jest na to bardzo dobrym przykładem.

 

 Planowany kontratak
Już pod koniec czerwca planowano kontruderzenie, które miało wreszcie wrzucić aliantów z powrotem do morza. Spodziewano się je rozpocząć w pierwszej dekadzie lipca i dla wsparcia tego kontruderzenia zamierzano do siódmego dnia miesiąca przygotować odpowiednie wsparcie artylerii. Do tego czasu jednak nie dotarła tu jednak odpowiednia ilość dział, o amunicji już nie wspominając. Poza tym pomysł użycia niektórych oddziałów od początku był, nomen omen, zupełnym niewypałem. Chodzi tu zwłaszcza o 4 dywizjony włoskich haubic 15,5 cm sFH 404(i), dla których najpierw dostarczono tylko 1000 pocisków, co można przeliczyć na około 0, 5 jednostki ognia i to dla jednego zaledwie dywizjonu – a i tak okazało się, że połowa z nich to niewybuchy. Natomiast trzeba przyznać, że kontruderzenia w Normandii planowano z szerokim gestem W kontrataku na alianckie przyczółki miało wziąć udział wszystkie 8 dywizji pancernych oraz – na skrzydłach – jedna dywizja piechoty i jedna strzelców spadochronowych. Uznano, że warunkiem powodzenia ataku miało być zgromadzenie 3 jednostek ognia dla artylerii oraz 2 jednostek ognia dla dział piechoty. Oznaczało to konieczność dostarczenia ni mniej, ni więcej... 22 000 ton amunicji (w tym 18 000 z Rzeszy, bo brakowało już amunicji w magazynach należących do OKW). Warto porównać te wartości z pierwotnym zapasem całej 7. Armii sprzed inwazji, pamiętając, że posiadane wtedy 19 000 ton amunicji dotyczyło wszystkich rodzajów amunicji, a nie tylko tej dla artylerii. Dodatkowo trzeba pamiętać, że za okres do 26 czerwca dzienne dostawy wynosiły średnio 450 ton (1/2 pociągu amunicyjnego + dostawy samochodami). Zużycie dzienne na poziomie 650 ton też nie wynikało z rzeczywistych potrzeb, ale możliwości – po rozpoczęciu ataku spodziewano się, że dzienne zużycie osiągnie 1000 ton. Tym samym oczekiwano zwiększenia dostaw z jednego pociągu amunicyjnego co dwa dni do ponad 6 pociągów amunicyjnych dziennie. Nie oznaczało to nic innego, niż to, że OKW żyło w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości. A fakty były takie, że nie tylko amunicja docierała na front powoli, ale na przykład podróż II KPanc SS i jego dwóch dywizji pancernych spod Lwowa do granic Francji trwała tyle samo, co droga od granicy Francji do Normandii. Także raporty z walk z tego okresu pokazują, że amunicję oszczędzano na każdym kroku. Przykładowo w obronie lotniska Carpiquet wziął udział jeden z dywizjonów z 12. Pułku Artylerii Pancernej SS i część 83. Pułku Nebelwerferów (83. Werfer-Rgt)1). Przed atakiem kanadyjskiej 3. Dywizji Piechoty na rejon lotniska Carpiquet 4 lipca (Operacja „Windsor”) dywizjon ciężki wystrzelił nieco ponad 200 pocisków, a Nebelwerfery – jedną salwę w ramach kontrprzygotowania artyleryjskiego. Dalej nie można było kontynuować ognia ze względu na brak amunicji. Inna sprawa, że nie wiedziano też do końca, jaka była jego skuteczność ze względu na brak możliwości bezpośredniej obserwacji jego skutków. W dniu rozpoczęcia tego ataku we wszystkich należących do GrPanc „Zachód” jednostkach było zaledwie około 0,5 jednostki ognia dla artylerii i Nebelwerferów. Warto jeszcze dodać dla porównania, że Brytyjczyków w tym ataku wspierało 428 dział, w tym także potężne 406 mm z pancernika „Rodney” i 380 mm z monitora „Roberts”, które przeprowadziły silny, dwugodzinny ostrzał pozycji niemieckich.

Tymczasem nadal meldowano fatalne warunki na kolei, a lotnictwo alianckie urządzało polowania na przyjeżdżające transporty, nie zaprzestając oczywiście atakowania węzłów kolejowych. Przykładowo pociąg z amunicją z Tours do Alencon (w linii prostej 135 km) jechał dwie doby. Inny pociąg amunicyjny został zniszczony przez lotnictwo na stacji Aube (Rai) w połowie drogi między Caen i Chartres. Może budzić zdumienie fakt, że dopiero w miesiąc po rozpoczęciu inwazji zaczęto się zastanawiać, jak chronić szlaki zaopatrzeniowe na tyłach walczących wojsk. Co ciekawe – obronę tę musiano improwizować, bo pod ręką nie było żadnych oddziałów przeciwlotniczych. III Flak-Korps zapewniał osłonę w rejonie Caen (z wyjątkiem 1. Sturm-FlakRgt, który nadal pozostawał w rejonie Vire) i nie można go było wycofać bez poważnych konsekwencji dla znajdujących się tam dywizji pancernych. Zdecydowano się więc na zabranie z części dywizji kompanii przeciwlotniczych, które dodatkowo wzmocniono przekazanymi z zapasów Luftwaffe karabinami maszynowymi MG 81 i MG 151/20. Łącznie do ochrony szlaków miały być użyte 24 baterie lekkie, ale nie wiadomo, czy i w jakim stopniu udało się ten plan zrealizować. Faktem za to pozostaje, że osłony linii zaopatrzeniowych nie zapewniono i przez co najmniej miesiąc nie zrobiono nic, aby rozwiązać ten problem. Z końcem czerwca było już jasne, że o likwidacji przyczółka alianckiego nie może być musiano improwizować, bo pod ręką nie było żadnych oddziałów przeciwlotniczych. III Flak-Korps zapewniał osłonę w rejonie Caen (z wyjątkiem 1. Sturm-FlakRgt, który nadal pozostawał w rejonie Vire) i nie można go było wycofać bez poważnych konsekwencji dla znajdujących się tam dywizji pancernych. Zdecydowano się więc na zabranie z części dywizji kompanii przeciwlotniczych, które dodatkowo wzmocniono przekazanymi z zapasów Luftwaffe karabinami maszynowymi MG 81 i MG 151/20. Łącznie do ochrony szlaków miały być użyte 24 baterie lekkie, ale nie wiadomo, czy i w jakim stopniu udało się ten plan zrealizować. Faktem za to pozostaje, że osłony linii zaopatrzeniowychnie zapewniono i przez co najmniej miesiąc nie zrobiono nic, aby rozwiązać ten problem.

Z końcem czerwca było już jasne, że o likwidacji przyczółka alianckiego nie może być mowy. Podejmowano wprawdzie lokalne próby kontrataków, jak na przykład pod koniec czerwca siłami II KPanc SS na południowy zachód od Caen czy na początku lipca siłami DPanc „Lehr” w rejonie St. Lô, ale wobec dysproporcji sił i zupełnego braku rozpoznania, przy bardzo słabym wsparciu artylerii, także i one były z góry skazane na niepowodzenie.


 

Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 4/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter