Artyleria polska oczami jej dowódcy


Konrad Nowicki


 

 

 

 

Artyleria polska oczami jej dowódcy

 

 

 

Generał do prac artyleryjskich przy GISZ, generał brygady Stanisław Miller, w dniu 21 czerwca 1939 roku przesłał (L.dz. 523/mob.39.) na ręce Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych raport o „Rzeczywistym stanie artylerii w 1939 roku – wnioski na przyszłość”. Raport ten, jeden z wielu obnażających zły stan przygotowania Wojska Polskiego do nadchodzącej wojny z Niemcami, nie mógł napawać marszałka Śmigłego-Rydza optymizmem.

 

 

Możliwości bojowe artylerii stanowią na lądowym polu walki jeden z najważniejszych czynników przy ocenie potencjału danej armii. Napoleon Bonaparte uważał ją za broń kluczową i rozstrzygającą, w Rosji zyskała miano „boga wojny”. To właśnie artyleria – a nie broń pancerna – była kluczowym elementem umożliwiającym w latach 1943-1945 Armii Czerwonej jej zwycięstwa nad Wehrmachtem. Amerykańska i brytyjska artyleria odegrała w Normandii rolę nawet większą, niż osławiona przewaga w powietrzu wojsk alianckich, zaś jej rola w zwycięstwie w bitwie o Ardeny była nie do przecenienia. Zresztą dla wszystkich armii sprawna i skuteczna artyleria stanowiła element niezbędny do odniesienia sukcesu. W czasie II wojny światowej spośród każdej trójki żołnierzy zabitych lub rannych na froncie – dwóch było ofiarami artylerii. Do czasu wynalezienia broni jądrowej nie było również środka walki, który niósłby większe zniszczenie i ekspediował w kierunku wroga porównywalną ilość materiałów wybuchowych.

Artyleria Wojska Polskiego w 1939 roku nie spełniła pokładanych w niej nadziei, choć przecież walczyła dzielniej niż piechota. Swej niemieckiej odpowiedniczce ustępowała w sposób wyraźny, tak liczebnie, jak i technicznie – zresztą warunki narzucone przez przeciwnika nie dały polskim kanonierom okazji do ukazania wszystkich swych umiejętności. Wojna manewrowa rozumiana jako ciągły odwrót przez leśne dukty i piaszczyste drogi unicestwiła w 1939 roku polską artylerię – liczba dział porzuconych przewyższała liczbę dział zniszczonych bezpośrednio przez wroga. Najbardziej zawodna okazała się przy tym logistyka – teoretycznie Wojsko Polskie miało duże ilości dział, ale liczba nowoczesnych przyrządów celowniczych oraz wozów taborowych i oporządzenia końskiego była już dalece niewystarczająca. Setki armat pozostały więc w magazynach, dla wielu innych zbyt szybko zabrakło amunicji. W materiałowej, czołowej walce również nie było łatwo. Niemiecka artyleria, dysponująca większą donośnością, wykorzystywała w pełni tę przewagę.

Czy ten smętny obraz armii uginającej się na wrześniowych polach bitew nie tylko przed rewolucyjną sztuką wojenną nieprzyjaciela, nie tylko przed jego techniczną i liczebną przewagą, ale i pod ciężarem własnych słabości, był zaskoczeniem dla najwyższych dowódców Wojska Polskiego w 1939 roku? Niestety, był. A być nie powinien, bowiem Generalny Inspektor Sił Zbrojnych otrzymywał wcześniej dość dużo informacji świadczących o niewydolności własnej machiny wojennej. O słabościach artylerii także wiedział doskonale. W czerwcu 1939 roku generał do prac artyleryjskich przy GISZ, generał brygady Stanisław Miller, nie krył przed nim w swym raporcie gorzkiej prawdy. Raport ów zostaje zamieszczony poniżej. Był on już publikowany w periodykach naukowych, nie stanowi więc sam w sobie zupełnej nowości. Wydaje się jednak, że o pewnych sprawach warto przypominać co jakiś czas, zwłaszcza w kontekście swoistego renesansu różnorodnych dywagacji o potencjale i możliwościach Wojska Polskiego w roku 1939.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 2/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter