Bellum incognitum – wojna nieznana Użycie broni pancernej w kampanii polskiej w 1939 roku – oczekiwania a rzeczywistość

Piotr Hac
Część I
Niemiecka napaść na Polskę we wrześniu 1939 roku nie tylko rozpoczęła konflikt ogólnoświatowy, ale była również praktyczną okazją do sprawdzenia nowych rozwiązań w zakresie prowadzenia wojny – w założeniach agresora błyskawicznej, będącej przeciwieństwem pozycyjnej, z dużym nastawieniem na wykorzystanie broni pancernej. W ciągu kampanii przez tereny ówczesnej Rzeczpospolitej przetoczyły się armie, które łącznie operowały ponad dziewięcioma tysiącami wozów bojowych. Taka skala i sposób wykorzystania tej broni były dotychczas nieznane, a prawdziwa walka zweryfikowała założenia teoretyczne i dała przemyślenia, co do dalszego rozwoju jednostek pancernych.
Panikę spowodował okrzyk „czołgi wroga!”. Uciekały nie tylko pojazdy taborowe, ale nawet dwie baterie artylerii i czołgi. Konieczna była osobista interwencja dowódcy dywizji i jego sztabu – te słowa odzwierciedlają sytuację, wynikłą w trakcie walk pod Mokrą, ale nie dotyczącą żołnierzy Wołyńskiej BK, tylko… niemieckiej 4 Dywizji Pancernej. Użycie broni pancernej w czasie kampanii w 1939 roku było przecież pewnym novum dla wszystkich stron konfliktu, największym oczywiście dla Wojska Polskiego, z uwagi na fakt posiadania wielu jednostek pancernych przez Wehrmacht i Armię Czerwoną.
Czołgi to broń, która powstała w określonych warunkach i na konkretne zapotrzebowanie. Siła ognia piechoty stała się już tak duża, że prowadzenie ataku na nią przez własnych żołnierzy stało się bardzo kosztowne, nawet przy wykorzystaniu potężnej artylerii. Rozwój techniczny pozwolił na wynalezienie maszyny opancerzonej, która, sama uzbrojona, pomagała ogniem i własnym ciężarem pokonywać piechurom drogę do pozycji wroga. Pierwsza wojna światowa pokazała jednak również ograniczenia ówczesnej broni pancernej, a żołnierzom jeszcze przez co najmniej kilkanaście lat czołgi będą kojarzyć się z ociężałymi i awaryjnymi pojazdami, które wprawdzie posiadają swoją potęgę, ale które też w miarę łatwo można niszczyć artylerią i granatami. Walka w czołgu nie jest łatwa, biorąc pod uwagę znaczne zawężenie pola widzenia, hałas utrudniający komunikację z innymi członkami załogi, dym i trzęsienie, ciasnotę wnętrza i obawę przed śmiercią wewnątrz zamkniętego pomieszczenia, pełnego paliwa oraz amunicji, a także odczucie, iż jest się dobrze widocznym i słyszalnym dla innych. Dodając do tego nieprzyjemność odgłosów ostrzeliwania pancerza, nawet jeżeli tylko z broni ręcznej, przy świadomości jego słabej z reguły wytrzymałości, to opanowanie i odwaga załogi musiały być naprawdę duże.
Jednak czołg, i każdy inny pojazd pancerny, to bardzo stabilna podstawa dla zamontowanej w nim broni – działa i/lub karabinu maszynowego, z których celność strzelania wsparta jest urządzeniami optycznymi. Podczas działania na nieprzygotowanego do obrony lub pozbawionego broni przeciwpancernej wroga, czołg jest nie do pokonania, a jego psychologiczne oddziaływanie jest przeogromne. Świadomość „bezbronności” piechura, zbyt słabo wyposażonego, wolniejszego, który wie, że nie jest w stanie zaszkodzić pancernej maszynie, jest porażająca i skłania do ucieczki. Grupa wozów bojowych jest przy tym w stanie zasypać przeciwnika lawiną bezpośredniego ognia, który z odległości kilkuset metrów przytłacza, a w sytuacji zagrożenia może z łatwością odskoczyć. Odgłosy silników nowoczesnych pancernych samochodów rozpoznawczych nie są głośniejsze niż stukot podków i cichsze od rżenia koni – pisał w 1937 roku Heinz Guderian, odnosząc się do uwag o hałaśliwości wszelkiego sprzętu zmotoryzowanego.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2015