BENIOWSKI – statek o którym zapomniano
Witold Koszela
Podobno każdy ma swoje „pięć minut”. Czas w którym ma chwilę sławy, sukcesów i radości. To samo można powiedzieć o statkach. Gdy po raz pierwszy podnosi się na nich banderę, jest to moment radości, dumy oraz nadziei, i to nie tylko dla armatorów. Jest to najważniejsza chwila, która zostaje zapisana w historii i z czasem jeszcze bardziej utrwalana. Jednak bywa też inaczej. Zdarza się, że statki tak szybko jak trafiają do służby, tak szybko zostają z niej wycofane, i co gorsza – zapomniane. Jednym z nich był Beniowski – niegdyś nowatorski turbinowiec, o którym dziś nikt już nie pamięta.
Skąd się wziął?
Dzieje Polskiej Marynarki Handlowej i służących w niej statków są bez wątpienia ciekawym rozdziałem naszej historii morskiej, której początków należy doszukiwać się już od pierwszych dni odzyskanej niepodległości, a nawet wcześniejszych.
O wprowadzanych w tamtym okresie do służby statkach – niewielkich i z reguły dość „leciwych”, raczej nie można powiedzieć, że były jednostkami nowoczesnymi i wyróżniającymi się jakimiś szczególnymi cechami. Jednak nie o to wtedy chodziło. Cieszył każdy statek, na którym udało się podnieść biało-czerwoną banderę i który przewożąc w swoich ładowniach towary mógł, choć w niewielkim stopniu przyczynić się do rozwoju polskiej gospodarki morskiej.
Do końca lat 30. ub.w. PMH, która zdążyła się już znacząco rozwinąć, była „małą potęgą”, a jej statki – w tym wspaniałe pasażerskie liniowce – zawijały do dalekich portów Afryki oraz obu Ameryk, i wiele wskazywało, że jej rozwój dopiero nabierał tempa. Niestety, wybuch II wojny światowej skutecznie przekreślił plany naszych armatorów, a trwające ponad 5 lat działania zbrojne przyczyniły się do utraty wielu nowoczesnych i wartościowych jednostek. Duże straty tonażowe jak choćby zatopione transatlantyki Piłsudski (14 294 BRT), Chrobry (11 442 BRT) czy szereg mniejszych jednostek typowo towarowych, było ogromnym ciosem i raczej nie mogło być mowy o budowie i wprowadzeniu do służby nowych statków zaraz po zakończonej wojnie, kiedy to gospodarka naszego kraju znajdowała się w katastrofalnym stanie.
Pewnym „szczęściem” w tym nieszczęściu okazała się być, trwająca od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 r., konferencja poczdamska, na której spotkali się przedstawiciele wielkiej trójki – tej samej, której zawdzięczamy ponad 45 lat kolejnej „okupacji”. Uzgadniano jak będzie wyglądała powojenna Europa i los Niemiec obarczonych ogromnymi odszkodowaniami na rzecz poszkodowanych państw. To wtedy postanowiono, że 15% z puli reparacji wojennych przyznanych ZSRR miało zostać przekazane Polsce, w tym także jednostek pływających. Niemieckich okrętów nie otrzymaliśmy. W zamian za to, w ramach dalszych ustaleń z ZSRR, Polska pozyskała 23 jednostki: 9 trałowców, którym później nadano nazwy OORP Albatros, Czapla, Jaskółka, Jastrząb, Kania, Kondor, Kormoran, Krogulec i Orlik, oraz 12 małych ścigaczy okrętów podwodnych i 2 kutry torpedowe.
Zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku statków handlowych. Tutaj w ramach dwustronnego porozumienia, Polska otrzymała 19 jednostek pochodzenia niemieckiego o łącznym tonażu około 60 tys. BRT. Wśród nich znalazły się 3 holowniki, późniejsze Żubr, Bawół i Sztorm, lichtuga oraz 14 statków pełnomorskich, jak też nieukończony kadłub. Te ostatnie były jednostkami różnego rodzaju i przeznaczenia. Ponadto dostaliśmy duży i w miarę nowoczesny statek pasażerski nazwany później Jagiełło2, zbiornikowiec Karpaty, nowość w polskiej flocie – prom pasażersko- kolejowy Kopernik i pozostałe typowe „towarowce”: Kościuszko, Pułaski, Waryński, Olsztyn, Kalisz, Opole, Marchlewski, Kolno, Kołobrzeg i Kutno. Całość zamykały jeszcze 2 statki pasażerskie żeglugi przybrzeżnej – jeden dość mały (130 BRT) nazwany Grażyna i jeden duży, będący bohaterem niniejszego artykułu Beniowski, dawny Kaiser o pojemności 1912 BRT.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1-2/2015