Bitwa Helgolandzka


Maciej Szopa


 

 

 

 

Bitwa Helgolandzka

 

 

 

Zmagania morskie w pierwszych miesiącach I wojny światowej przyniosły podobne niespodzianki dla dowódców jak te toczone w tym czasie na lądzie. Doskonałym przykładem na to jest bitwa Helgolandzka stoczona pod koniec sierpnia 1914 r., która ujawniła szereg niedociągnięć w przygotowaniach do działań wojennych dwóch największych sił morskich świata.

 

 

Z powodu rozwoju techniki we wczesnej erze industrialnej pierwsza wojna światowa okazała się konfliktem, w którym każdy manewr mógł zakończyć się katastrofą dla dowódcy próbującego agresywnych posunięć. Z tego powodu, nie tylko na frontach, ale i na morzu zapanowała stagnacja i wojna pozycyjna. Trzon floty niemieckiej, drugiej po najpotężniejszej na świecie Royal Navy, już w sierpniu 1914 r. pozostawał za osłoną pól minowych, okrętów podwodnych i baterii nadbrzeżnych – bezpieczny i stale groźny, zgodnie z zasadą przyjętą przez jej naczelnego dowódcę Admirała von Ingenohla i wolą samego cesarza Wilhelma II. Niemcy bali się wydać walną bitwę Brytyjczykom nie tylko ze względu na ich przewagę w liczbie drednotów i krążowników liniowych (odpowiednio 20 i 9 u Brytyjczyków w stosunku do 13 i 4), ale także z powodu kompleksu jaki posiadali niemieccy oficerowie. Hochseeflotte, choć nowoczesna i pełna ludzi nie wahających się przez wprowadzaniem nowinek technicznych, nie posiadała tradycji morskich ani wielkich zwycięstw na koncie, tymczasem ich przeciwnicy uchodzili za niepokonanych władców mórz i oceanów. W przeciwieństwie do wojny lądowej, w której armie kajzerowskich Niemiec usiłowały błyskawicznie zwyciężyć na Zachodzie, Hochseeflotte miała więc czekać aż różnego typu broń specjalna (miny, okręty podwodne i torpedowce) wyrówna szanse i dopiero potem stoczyć decydującą bitwę okrętów liniowych. To czy takie podejście miało sens to osobna sprawa – dość powiedzieć, że w pierwszych miesiącach wojny średnio 5 z 20 brytyjskich drednotów nie było gotowych do akcji, a w sierpniu udało się zatopić za pomocą „broni specjalnych” tylko jeden lekki krążownik (Amphion, 3440 ton wyporności, uzbrojenie główne 10 x 102 mm) i kilka dozorowców, w dodatku nie za darmo.

Tymczasem wojska brytyjskie nie niepokojone pokonały kanał La Manche, przyczyniając się do powstrzymania niemieckiego natarcia lądowego. 26 sierpnia Royal Navy miała też po raz pierwszy wziąć udział w walkach na froncie zachodnim, kiedy na pokładach krążowników pancernych Bacchante, Houge i Cressy oraz przeddrednotów Vengeance, Goliath, Prince George i Caesar w Ostendzie została wysadzona licząca 3 tys. żołnierzy brygada piechoty morskiej. Marines mieli za zadanie spowolnić atak niemiecki na ten port i przyczynić się tym samym do utrzymania południowego wybrzeża kanału La Manche w rękach Ententy. Walki trwały do 30 sierpnia, kiedy słaba jednostka brytyjska po wykonaniu zadania została z powrotem zaokrętowana na ciężkie okręty i zastąpiona przez 16 tys. Belgów. Całej operacji towarzyszył pierwszy w tej wojnie agresywny wypad brytyjskiej floty. Jej celem było nie tylko odciągnięcie uwagi Hochseeflotte od Ostendy, ale także udowodnienie Niemcom kto naprawdę jest panem Morza Północnego.

 


Plan dwóch komodorów
Helgoland jest niewielką (1,7 km2) wyspą nieopodal niemieckiego wybrzeża. Kajzerowskie Niemcy uzyskały ją w 1890 r. od… Wielkiej Brytanii, w ramach porozumienia regulującego przede wszystkim strefy wpływów obydwu mocarstw w Afryce. W latach poprzedzających Wielką Wojnę władze Niemiec ewakuowały stamtąd rdzennych mieszkańców i całkowicie zmilitaryzowały wyspę, fortyfikując ją i umieszczając m.in. działa najcięższego kalibru. Wyspa-forteca stanowiła górny wierzchołek „mokrego trójkąta” Helgoland-Wilhelmshaven-Cuxhaven. Te ostatnie były bazami sił głównych Hochseeflotte. Okolicy wyspy pilnowały lekkie jednostki niemieckie – kontrtorpedowce, torpedowce i okręty podwodne, które dzień i noc patrolowały w trzech półkolistych liniach dozoru. Plan śmiałego ataku na ten system obronny powstał w głowach komodora Reginalda Tyrwhitta, dowódcy nawodnych lekkich sił złożonych z krążowników lekkich i przede wszystkim kontrtorpedowców, oraz komodora Rogera Keysa, dowódcy okrętów podwodnych dalekiego zasięgu. Obaj oficerowie – prywatnie zresztą dobrzy przyjaciele – już w pierwszym miesiącu wojny uznali, że rozpracowali sieć niemieckich dozorów i zgłosili przełożonym śmiały plan uderzenia na Niemców w okolicy Helgolandu. Koncepcja nie zakładała doprowadzenia do „nowego Trafalgaru”, ale skromnie ograniczała się do zniszczenia większości niemieckich jednostek dozorowych. Tyrwhitt i Keyes zauważyli, że każdego wieczoru niemieckie krążowniki eskortują na linię dozorów grupę kilkunastu kontrtorpedowców. Plan polegał na tym, aby za pomocą trzech okrętów podwodnych, dwóch krążowników i dwóch flotylli kontrtorpedowców wywabić dozorujące okręty i ewentualnie krążowniki, które przyjdą im z pomocą, a następnie odciąć im drogę i zniszczyć je za pomocą większych sił (dodatkowych czterech krążowników lekkich i kontrtorpedowców), w tym czasie pozostała część okrętów podwodnych Keysa miała pilnować wyjścia z bazy niemieckiej floty w Wilhelmshaven i atakować większe jednostki, gdyby próbowały przyjść z odsieczą zaatakowanym.

Atak miał sens z kilku względów: po pierwsze odciągał uwagę niemieckiej floty od walk o Ostendę, po drugie dawał szansę na znaczne zredukowanie liczby niemieckich lekkich okrętów osłony, a przy odrobinie szczęścia ataku na krążowniki liniowe i drednoty, po trzecie wreszcie zwycięstwo miałoby ogromne znaczenie propagandowe w obliczu sierpniowych postępów wojsk niemieckich i braku morskich rozstrzygnięć pomimo posiadania przez Wielką Brytanię przewagi na morzu.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Spec 3/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter