Granatbüchse 39
MICHAEL HEIDLER
Zapchajdziura:
Granatbüchse 39
Co za dużo – to nie zdrowo. A już 45 mm pancerza czołowego T-34 to była dla niemieckiej indywidualnej broni przeciwpancernej na froncie wschodnim gruba – nomen omen – przesada. Nawet najnowszy karabin przeciwpancerny Panzerabwehrbüchse 39 (Pz.B.39) z trudem przebijał 30 mm ze 100 m, więc zgodnie z raportem 88. DP – „w większości przypadków pozostawał na ciężarówkach”.
Pojawienie się nowych rosyjskich czołgów było poważnym zagrożeniem dla realizacji założeń planu „Barbarossa”. Niemiecka piechota była wobec nich praktycznie bezbronna. W dodatku na froncie wschodnim wszystko było większe, niż na Zachodzie. Skala wszystkiego – odległości, trudności transportowych, ilości branych do niewoli jeńców – przerastała najdziksze wyobrażenia niemieckich żołnierzy, od szeregowych po feldmarszałków. Nic więc dziwnego, że i pancerne wsparcie radzieckiej obrony i kontrataków było na skalę przekraczającą percepcję większości obserwatorów. W Polsce, we Francji, nie mówiąc o górzystej Grecji, działania broni pancernej przeciwnika ograniczały się do szczebla plutonów, od wielkiego dzwonu kompanii, a już brytyjskie natarcie siłami batalionu pod Arras urosło do rangi epickiej bitwy. Alianci, choć dysponowali we Francji sześcioma dywizjami pancernymi (przeciw dziewięciu niemieckim), używali czołgów w przestarzały sposób, unikając zmasowanych natarć pancernych ze wsparciem artylerii i lotnictwa, będących wyłącznie specjalnością niemiecką. Ta nieudolność wprowadziła Niemców w stan samozadowolenia, którego ofiarą padł rozwój indywidualnych środków obrony przeciwpancernej. Skoro nie były do tej pory potrzebne, nie było w nie sensu inwestować. Dywizjony przeciwpancerne artylerii dywizyjnej z armatami 3,7 cm Pak 35/36 pozostały jądrem tej obrony, a sama piechota bronić się przed czołgami przeciwnika miała minami przeciwpancernymi, układanymi przez saperów, granatami karabinowymi i karabinami przeciwpancernymi, które tak dobrze sprawdziły się we Francji (gdzie zresztą Niemcy mieli w uzbrojeniu niemal 700 zdobycznych polskich karabinów przeciwpancernych PzB 35(p) – nowe Pz.B.39 dotarły do jednostek w znaczących ilościach dopiero po kampanii francuskiej, zastępując zdobyczne karabiny polskie, sprzedane wówczas Włochom).
W Rosji wojna pancerna wyglądała zupełnie inaczej. Tu atakujące niemieckie dywizje pancerne napotykały w obronie całe korpusy i armie pancerne, liczące tysiące czołgów, i tylko nieudolności sparaliżowanego strachem dowództwa oraz niskiej jakości starych modeli (choć i tak lepiej uzbrojonych i opancerzonych od ich angielskich odpowiedników spotykanych w Afryce Północnej) najeźdźcy mogli zawdzięczać niewyobrażalne (znowu!) postępy w roku 1941. Potem przyszła jesień i działania pancerne z obu stron utknęły w morzu błota – a po niej zima, którą rosyjskie czołgi znosiły znacznie lepiej. Co więcej, w miarę wybijania starych T-26 i BT, pojawiało się coraz więcej nowych czołgów T-34 i KW, które stanowiły ciężki orzech do zgryzienia dla całego Wehrmachtu. Pancerzy nowych czołgów nie imały się nie tylko pociski karabinów przeciwpancernych i lekkich piechocińskich armatek – co gorsza, pociski z czołgowych dział 37, 50 i 75 mm także się od nich odbijały i jedyną naprawdę skuteczną obronę przeciwpancerną zapewniały armaty przeciwlotnicze 8,8 cm Flak 18/36! A to jeszcze nie był koniec złych wieści – okazało się, że Rosjanie mieli tyle wozów bojowych, że starczało ich zarówno do związania walką niemieckich dywizji pancernych, jak i atakowania pozbawionej wsparcia własnych czołgów piechoty. Po doświadczeniach kampanii letniej całą zimę trwały gorączkowe starania, by na nadchodzące lato przygotować odpowiednią broń do stawienia czoła tej stalowej lawinie. Wobec nieprzydatności nowego karabinu przeciwpancernego Pz.B.39, dopiero co wprowadzonego do uzbrojenia w 1940 roku, jego produkcję zakończono w listopadzie 1941 roku, po wyprodukowaniu 39 232 egzemplarzy. Prace nad bezodrzutowym miotaczem głowic kumulacyjnych nowej generacji Faustpatrone (STRZAŁ 10/10) dopiero się zaczynały, więc wiosną 1942 roku niemiecka piechota w obronie przeciwpancernej mogła liczyć jedynie na łut szczęścia, nieudolność przeciwnika i bohaterstwo Panzerknäckerów, rzucających się na atakujące czołgi niemalże z gołymi rękami.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 7-8/2012