Broń dla Szuflandii
Leszek Erenfeicht
Broń dla Szuflandii
Pamiętacie Rzeczpospolitą Krasnoludową z filmu Juliusza Machulskiego „Kingsajz”? Szuflandia była zabawną alegorią totalitaryzmu zasiedloną przez krasnoludki, marzące o ucieczce do Kingsajzu – świata ludzi wolnych. W 1987 roku można było śmiać się z krasnali do rozpuku – teraz lepiej uważać...

Produkcja funkcjonalnych miniatur broni ma w Rosji bardzo długą tradycję. Najstarsze znane egzemplarze zachowane w rosyjskich kolekcjach pochodzą z roku 1810 – nieprzypadkowo jest to data zbieżna z otwarciem państwowej fabryki broni w Iżewsku, gdyż właśnie tam i w Tule mieściły się główne ośrodki tej specyficznej dziedziny modelarstwa. Kunszt rusznikarzy-miniaturystów ze Wschodu, wymagający połączenia umiejętności rękodzielniczych jubilera i zegarmistrza z wiedzą na temat broni, od dawna budził podziw na Zachodzie. Kieszonkowe modele bardzo podobały się także na petersburskim dworze, który w ogóle miał słabość do malutkich, precyzyjnych wyrobów, by wspomnieć tylko słynne jajka Fabergé. Naj słynniejszym wyrobem iżewskich miniaturystów był „garnitur” trzech karabinów Mosina w skali 1:4, podarowany w marcu 1897 roku carowi Mikołajowi II, zachowany dziś w Ermitażu. Najpopularniejszymi skalami, w których wykonywano modele były 1:2, 1:3, 1:4 i 1:5. W 1900 roku na słynnej, otwierającej nowe stulecie, Wystawie Światowej w Paryżu studenci Michajłowskiej Akademii Mechanicznej (czyli cywilnej politechniki) z Sankt-Petersburga zostali nagrodzeni złotym medalem za swoją pracę końcową. Był to zestaw dwóch modeli redukcyjnych karabinu Mosina wz.1891 w skali 1:4, jednego pełnego, a drugiego wykonanego jako przekrój(!). W latach 20. dzieło michajłowskich słuchaczy trafiło do moskiewskiego Centralnego Muzeum RKKA i tam przez wiele lat pozostawało zapomniane w magazynach, uchodząc za stracone na wieki w odmętach rewolucji. Sztuka miniatury broni – na przełomie wieków rosyjska specjalność na światową skalę – podupadła, ale nigdy nie zanikła całkiem. Część mistrzów wyemigrowała, zakładając warsztaty w Europie i za oceanem, kształcąc nowych adeptów (np. Davida Kucera, STRZAŁ 4/07), inni wciąż zachwycali swymi dziełami już nie książąt i carów, ale genseków, komarmów i marszałków ZSRR.
IMA – odrodzenie sztuki
Koniec Zimnej Wojny i kryzys gospodarczy w byłym ZSRR spowodowały daleko idący upadek branży zbrojeniowej, który z dnia na dzień pozbawił pracy setki konstruktorów, technologów i ślusarzy. Jednocześnie na Zachodzie sztuka produkcji miniaturowej broni przeżywała wielki renesans, powstawały nowe ośrodki, rozwijał się handel modelami. Przypadkowe odnalezienie gabloty z medalowymi miniaturami michajłowców dało asumpt do odważnej próby kontynuacji tej tradycji w nowych warunkach. W drugiej połowie lat 90. w podziemiach Centralnego Muzeum Sił Zbrojnych Rosji powstał warsztat, który pod dumną nazwą Imperial Miniature Armory (dobór języka, w którym firmę nazwano nie pozostawia cienia wątpliwości co do eksportowych intencji jej założycieli) zaczął wyszukiwać na rynku najzdolniejszych rękodzielników. Jego pierwszym produktem, z którym przebił się na zachodnie rynki były miniatury pistoletów maszynowych Thompsona w tradycyjnej skali 1:4. Thompsony i MP.38 z IMA zrobiły furorę w Ameryce, tym bardziej że sufitowy kurs rubla do dolara sprawiał, iż cena finalnego wyrobu była bardzo zachęcająca – w Ameryce nikt by za 2000 USD nawet nie usiadł do roboty nad czymś takim, a tu pieniędzy starczało dla wszystkich, włącznie z pośrednikami. Pracownia IMA zaczęła rozwijać produkcję, rozszerzając ją na karabiny maszynowe: Maxima, Lewisa, Browninga i MG 34. Sprzedaż szła coraz lepiej, ale jednocześnie trwał proces urealnienia wartości wyrobów i po kilku latach, na początku obecnego wieku, firma najzwyczajniej w świecie splajtowała: wszyscy przyzwyczaili się do niskich cen, które w Rosji już nie pozwalały utrzymać zakładu opartego głównie na ręcznej robocie. W 2004 roku działalność pierwszego przyczółka odrodzenia starej sztuki miniaturowej broni dobiegła końca.