Ciężki kołowy pojazd...
Jarosław Brach
Ciężki kołowy pojazd ewakuacji
i ratownictwa technicznego
– początek kolejnego etapu wdrażania w SZ RP
24 maja br. Inspektorat Uzbrojenia ogłosił zamówienie publiczne IU/301/X-37/UZ/PRZ/DOS/S/2011 dotyczące zakupu w latach 2011–2018 19 ciężkich kołowych pojazdów ewakuacji i ratownictwa technicznego. Tym samym oficjalnie ruszył jeden z najważniejszych, od dawna oczekiwanych, przetargów związanych z pozyskaniem sprzętu zabezpieczenia działań bojowych jednostek zmechanizowanych. Moim zdaniem już na samym początku nie jest on wolny od „chorób wieku dziecięcego”, które albo zostaną szybko i skutecznie wyeliminowane przez samego zamawiającego, albo całe to przedsięwzięcie będzie można zaliczyć do kategorii „możliwe duże zamówienie, realnie jeszcze większe rozczarowanie”.
Nasze wojsko nigdy dotąd nie kupowało terenowych samochodów klasy ciężkiej pełniących rolę pojazdów ewakuacji i ratownictwa technicznego. Chociaż sprzęt taki znajduje się w wyposażeniu licznych armii od wielu dekad, u nas, jak dotychczas, kończyło się na budowie mniej lub bardziej udanych prototypów. Do tematu na poważnie powrócono dopiero na początku tego stulecia, a pod koniec jego pierwszej dekady nastąpiło rzeczywiste przejście od słów do czynów. Doszło bowiem do zbudowania – przez bielską firmę zabudowującą PS Szczęśniak, w kooperacji z czeską Tatrą, jako dostawcą podwozia oraz Wojskowym Instytutem Techniki Pancernej i Samochodowej, jako odpowiedzialnym za część badawczą projektu – demonstratora, noszącego handlową nazwę Kołowy Wóz Zabezpieczenia Technicznego Mamut. Co należy podkreślić, auto to w wielu obszarach wyróżnia się parametrami techniczno- użytkowymi, zarówno w porównaniu z analogicznymi konstrukcjami dotychczas użytkowanymi, jak i tymi, które dopiero mają trafić do eksploatacji (np. najnowszy Mercedes Actros 4151AK 8x8). Poza tym, dzięki pomocy Amerykanów, SZ RP dysponują pewnym doświadczeniem wynikającym z wykorzystania ciężarówek tej klasy w rzeczywistych działaniach wojennych, gdyż polski kontyngent w Afganistanie używa takich pojazdów bazujących na podwoziach Oshkosh. Z kolei roczny cykl prób Mamuta dostarczyć powinien wielu danych oraz wniosków, stanowiących podstawę do podjęcia kolejnych działań. W efekcie można domniemywać, że wspomniany kolejny krok, czyli formalne rozpoczęcie procedury przetargowej, spowoduje, że nasze siły zbrojne wejdą w posiadanie sprzętu autentycznie wysoko plasowanego na tle konkurencji. Tymczasem niektóre warunki brzegowe, jakie ogłoszono w specyfikacji przetargu, świadczą, jakby tego bogatego, własnego doświadczenia w niektórych sferach nie dostrzeżono, a niektóre kwestie zwyczajnie dziwią. Generalnie kryteria przetargu można podzielić na dwie główne kategorie: ekonomiczno-techniczne i czysto techniczne. W przypadku tych pierwszych ważne są m.in. wymagania w zakresie dostaw, w tym: ceny, czasu, ewentualnych działań kompensacyjnych oraz innych ekonomicznych elementów dodatkowych. Zgodnie z zamówieniem, jego przedmiot stanowi dostawa w latach 2011–2018 19 sztuk ciężkich kołowych pojazdów ewakuacji i ratownictwa technicznego. Jest to ilość niewielka, zdecydowanie zbyt mała w stosunku do potrzeb, zapewne wynikająca z niewystarczających na ten cel środków finansowych. Tym bardziej, że przed pojazdami tymi postawione zostanie zadanie holowania wszystkich kołowych środków transportu i bojowych SZ RP, w tym ciężarówek klas średniej i ciężkiej, autobusów, naczep i przyczep oraz kołowych wozów bojowych rodziny Rosomak.
Zgodnie z przyjętym wstępnym założeniem, dostawy ciężkich kołowych pojazdów ewakuacji i ratownictwa technicznego realizowane być mają według następującego harmonogramu: 2011 rok – 4, 2012 rok – 3, 2013 rok – 1, 2014 rok – 1, 2015 rok – 1, 2016 rok – 2, 2017 rok – 2 i 2018 rok – 5 sztuk. W każdym roku za właściwy – wymagany termin realizacji umowy uznaje się dzień 30 listopada, tzn. dostarczenie kompletnych aut musi nastąpić do tego dnia, łącznie z pierwszym rokiem wykonywania zamówienia. W tym momencie pojawia się pierwszy poważny problem. Graniczną datę składania ofert wstępnych określono na 20 czerwca 2011 r., do godziny 9.00. Potem kilkakrotnie przesuwano ten termin, najpierw na 11 lipca, później na 29 lipca. Jeśli doda się do tego realny czas trwania procedury, w tym możliwe odwołania ze strony przegranych zainteresowanych, całe postępowanie może się znacznie przedłużyć. Natomiast, trzymając się literalnie zapisów, okres pomiędzy datą złożenia ofert wstępnych a datą dostawy gotowych czterech pojazdów wynosi zaledwie 4 miesiące (przesuwając termin składania ofert nie zmieniono bowiem terminu dostawy). By cała procedura trwała tak krótko, MON musiałoby mieć wiele szczęścia. Po pierwsze, musiałyby zostać złożone wyłącznie oferty w pełni satysfakcjonujące. Po drugie, każdy z biorących udział przegranych podmiotów musiałby zrezygnować z ewentualnego odwołania i tym samym nie przedłużać procedury. Tym bardziej, że prawdopodobna sądowa batalia może trwać przez wiele miesięcy czy nawet lat. I po trzecie – najlepiej jakby zgłosił się wyłącznie jeden zainteresowany dostawą, który w dodatku przedstawiłby warunki, w tym finansowe, w pełni odpowiadające stronie wojskowej i od razu podpisałby z nią kontrakt. Co więcej – miałby już praktycznie wyprodukowane, najlepiej kompletne, pojazdy w wymaganej specyfikacji. Do tego na oferencie ciąży obowiązek przeszkolenia z drugiej są sprzętem o relatywnie dużym stopniu skomplikowania obsługi i wysokich wymaganiach obsługowych. Przyjmuje się, że szkolenie stanowi nawet 50% możliwości wykorzystania sprzętu. Powinno się też, a przynajmniej tak jest wskazane, odbywać je na gotowych pojazdach. Gotowe pojazdy, przynajmniej w ilości jednej sztuki, mają zarówno firma PS Szczęśniak, jak również Mercedes Benz czy MAN. Oczywiście, teoretycznie dostawy i szkolenia mogą się odbyć niezwykle szybko. W praktyce jest to jednak sytuacja całkowicie utopijna. Pewniejsze są już sądy i przepychanki albo zmiana wymagań że armia dopiero po zakupie zamierza sprawdzać, w dodatku przez dopiero co przeszkolony personel, to, co wcześniej nabyła. A co będzie w sytuacji, gdy się okaże, że pewnych wad nie da się usunąć, gdyż wyrób jest obciążony chroniczną chorobą genetyczną i wobec tego auta trzeba będzie istotnie przebudowywać? Być może MON chce nabyć przysłowiowego „kota w worku”. Zostaje zatem jedynie pogratulować takiego wyboru…
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 8/2011