Co nagle, to po Panterze
Robert Michulec
3 i 4 lipca 1943 roku na niemal bezludne stepy rozciągające się na północny wschód od Kurska na Ukrainie przybyło 20 pociągów wyładowanych po brzegi nietypowymi czołgami. Cechowały je ładne kształty, wysoka i zwarta sylwetka oraz bardzo długa lufa. Uzbrojone w nie oddziały natychmiast po wyładowaniu ruszyły ku frontowi i o świcie 5 lipca właściwie z marszu wzięły udział w operacji „Zitadelle”. Sowieci nic o tym nie wiedzieli; nie zidentyfikowali ani jednostek, ani sprzętu. Pojawienie się nowych czołgów, i to w tak dużej grupie – aż ponad 200 wozów – było dla nich kompletnym zaskoczeniem. Oficerowie i żołnierze RKKA poinstruowani przed bitwą o metodach zwalczania nowych czołgów Panzertruppen zostali uwrażliwieni jedynie na Tygrysy, które zdążono już poznać i zidentyfikować jako niezwykle groźne. W konsekwencji po zetknięciu się z nowymi wozami, je też określono jako ciężkie Tygrysy. Pomimo dosadności pomyłki w praktyce nie miało to żadnego znaczenia.
Nowy czołg – Panzer V Pantera – w realnej walce niewiele bowiem różnił się od niewiele starszego braciszka Panzer VI Tygrysa, albowiem możliwości bojowe obu wozów były właściwie identyczne. Tego samego nie można wszakże powiedzieć o możliwościach ich taktycznego wykorzystania przez Niemców. Kompanie i bataliony czołgów ciężkich rozdzielone między poszczególne dywizje czy korpusy sprawdziły się dobrze, a niekiedy wręcz wybornie; nowo utworzone oddziały Panter niestety już nie. 51. i 52. Bataliony Pancerne składające się na Pz.Rgt. 39 nie miały za sobą istotnego przygotowania praktycznego na nowym sprzęcie nawet w ramach kompanii; żaden z batalionów ani razu nie wyszedł na poligon w całości. Szkolenie na poligonach prowadzono niemal wyłącznie plutonami, przez co poszczególne oddziały nie były zgrane we współdziałaniu. Wynikało to z powodu niedoborów paliw, wymogu zachowania resursów sprzętu do boju, a także jego... awaryjności. W konsekwencji pewna cześć załóg nie opanowała na adekwatnym poziomie sztuki prowadzenia wozów i taktycznego ich wykorzystania nawet w ramach własnych oddziałów. Już w polu okazało się, że sprzęt radiowy nie został zgrany, silniki i agregaty wozów nie działały poprawnie, a jednostka jako taka nie miała wystarczającego zabezpieczenia logistycznego ani technicznego. W tej kwestii znaczący był również fakt, że personel techniczny korpusów i armii w polu nie znał nowego czołgu, przez co polowe warsztaty remontowe nie były przygotowane technicznie do zabezpieczenia działalności tak licznych oddziałów uzbrojonych w ciężki i awaryjny czołg.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia nr specjalny 4/2017