W pogoni za Czarownicą i Jaskółką...
Krzysztof Mroczkowski
W pogoni za Czarownicą i Jaskółką...
Wszyscy lotnicy to pijaki i wariaci! – krzyczała wzburzona matka dziewiętnastoletniego wówczas Jana Zumbacha, gdy ten oświadczył, że chce zostać pilotem. Został nim… A co do jej słów, to w kontekście walki z prędkością w końcowej fazie drugiej wojny światowej, określenie tego stanu psychicznego u nas współczesnych może powodować jedynie grymas pobłażliwości. Ale czy „wariactwem” jednak nie była pogoń za latającą bombą V-1 i próby zestrzelenia odrzutowych myśliwców Me 262?
Pierwszy atak z użyciem niemieckich latających bomb typu V-1 na Londyn był dla brytyjskiego społeczeństwa dramatycznym zaskoczeniem. Od czerwca 1944 r. ponownie Londyn stał się głównym celem niemieckich ataków – wróciło zagrożenie sprzed czterech lat. Szybko zorganizowano nowy system obrony, w którym dużą rolę miały odegrać najszybsze myśliwce typu Typhoon, Tempest i Mustang. Z lotnictwa taktycznego wycofano w tym celu 133. Skrzydło Myśliwskie i piloci Dywizjonów Myśliwskich 306., 315. i brytyjskiego 129. Dywizjonu Myśliwskiego RAF, wzmocnionych warszawskim 316. Dywizjonem Myśliwskim, a w październiku 1944 r. kościuszkowskim 303. Dywizjonem Myśliwskim, rozpoczęli na swych Mustangach polowanie na Czarownice – jak popularnie nazywani latające bomby V-1, w ramach Obrony Powietrznej Wielkiej Brytanii. Bombardowanie stolicy Wielkiej Brytanii trwało osiemdziesiąt dni i nocy. Niemcy z pomocą latających bomb typu V-1 zaatakowali także inne miasta angielskie oraz belgijską Antwerpię. Wśród polskich pilotów jako pierwszy zestrzelił Czarownicę 16 czerwca 1944 r. plut. pil. Stanisław Domański latający w 3. Dywizjonie Myśliwskim RAF na myśliwcu Tempest. Niektórzy piloci opracowali wyjątkowy sposób zwalczenia bomb typu V-1 przez podlecenie do ich skrzydeł i szarpnięcie nimi latającej bomby, V-1 na chwilę „wariowała” traciła sterowność i spadała. Oto jak pogoń za czarownicą wspominał por. pil. Bernard K. Buchwald: Na sygnał z „ops roomu” samolot startował systemem alarmowym i zajmował w przestrzeni powietrznej pozycję wyznaczoną przez naziemną stację dowodzenia. (...)
– Ziemia: Halo, Gamble-16, tu Mary, czy słyszysz mnie?
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16 słyszę cię dobrze.
– Ziemia: Halo, Gamble-16, tu Mary. Kurs 120°, wysokość 3 tysiące, wyczekuj trzy mile od lotniska. Jak zrozumiałeś?
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16. Wyczekiwać trzy mile od lotniska. Odbiór. (...)
– Ziemia: Halo, Gamble-16, mam dla ciebie „czarownicę”. Leci kursem 90°, wysokość jeden tysiąc. Właśnie przekroczyła brzeg. Widzisz ją? Odbiór.
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16. Kurs 90°, wysokość jeden tysiąc. Jest! Widzę ją. Atakuję. (...)
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16, dostałem ją. Spadła i eksplodowała w polu. Macie jeszcze coś?
– Ziemia: Halo, Gamble-16, tu Mary, czy słyszysz mnie?
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16 słyszę cię dobrze.
– Ziemia: Halo, Gamble-16, tu Mary. Kurs 120°, wysokość 3 tysiące, wyczekuj trzy mile od lotniska. Jak zrozumiałeś?
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16. Wyczekiwać trzy mile od lotniska. Odbiór. (...)
– Ziemia: Halo, Gamble-16, mam dla ciebie „czarownicę”. Leci kursem 90°, wysokość jeden tysiąc. Właśnie przekroczyła brzeg. Widzisz ją? Odbiór.
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16. Kurs 90°, wysokość jeden tysiąc. Jest! Widzę ją. Atakuję. (...)
– Pilot: Halo, Mary, tu Gamble-16, dostałem ją. Spadła i eksplodowała w polu. Macie jeszcze coś?
22 lipca 1944 r. był rekordowy dla Polaków, gdyż piloci PAF oraz walczący w jednostkach RAF zestrzelili 20,5 latających bomb V-1. Sierż. pil. Antoni Murkowski z 316. Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawskiego” był jednym z pierwszych pilotów, którzy zestrzelili Czarownice: Nasz kronikarz Dyonowy o przezwisku „Kwiatek” uporczywie prosi mnie o napisanie kilku słów na temat zestrzelenia pierwszej latającej bomby w Dyonie. Trudno jest dla mnie opisać wrażenia, jakie odniosłem przy strzelaniu do niej. Każdy pilot, który zna lub pozna tę. przyjemność zrozumie, że opisywanie takich przeżyć jest trudnością, aczkolwiek jest to uczucie dużej gry. Powracając jednak do tematu, każdy wie, że do raportu Intelligent Officera należy podać wszystkie szczegóły. Dlatego też ja dla zilustrowania moich wrażeń, chcę w kilku słowach określić, jak się to stało. A więc wysłano mnie jako prowadzącego „Yellow Section” na „Diver Patrol” (jest to rodzaj lotu operacyjnego, którego głównym zadaniem jest wypatrywanie, znalezienie i zestrzelenie latającej bomby). Po kilku minutach patrolu nad Kanałem Angielskim przez radio podaje mi Ops. (Operations – przyp. K.M.), że z kierunku 160° na mnie zbliża się Witchcraft”, tzn.latająca bomba w odległości kilku mil. W chwilę później Ops. podaje „Witchcraft is very close to you” (bardzo blisko ciebie). Serce zaczyna mi bić coraz to szybciej, a krew w żyłach zaczyna pulsować silniej Potem straszny spokój ogarnia mnie, tylko głowa pracuje jak u węża boa, obserwując niebo dookoła siebie. Aż tu nagle z mej lewej strony jak strzała wypuszczona z łuku leci z ogniem ta diabelna maszyna. Przypomina mnie to Frankensteina, takie latające monstrum, które należy zniszczyć, spokojnie, szybko i z zimną krwią dodaję gazu i z lewego skrętu wychodzę tuż za nią. Przez głowę przebiega mi myśl „odległość dobra” i automatycznie naciskam na spust karabinów maszynowych. Strzelam! Dokładnie trzymam ją w celowniku; wydaje mi się że strzelam bardzo długo, ale nie, oko strzelca nie pomyliło się. Dostała !!! Kilka żółtych dymków i pruje w dół. Nie doszła do wody. Wybuchła w powietrzu. Zniszczyłem to diabelne monstrum. Serce zaczyna mi bić normalnie, czuję duża ulgę, tak wielką że nie słyszę Ops. powtarzającego przez radio kilka razy do mnie „Good show, Good show! (dobra praca). Ja poczułem coś innego. To nic, że zestrzeliłem dobrą serią latającą bombę, że mnie pierwszemu z Dyonu udało się to zrobić, ale to że ta latająca bomba, przeznaczona dla Londynu została zniszczona tutaj. Nie wiadomo, ile strat mogła ona wyrządzić tam w Londynie, ile istnień ludzkich i dobytku mogło być zniszczonych. Uczucie, które poczułem, wydawało mi się, jak gdyby mi ktoś dziękował za to i czułem się dumny, że wypełniłem sumiennie swój obowiązek żołnierski. Po wylądowaniu dowódca Dyonu i koledzy składali mi gratulacje, a w uszach ciągle szumiały mi dzięki tych, których istnienia zostały uratowane.
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo Numer Specjalny 11