Czas na bombowce

 


Arkadiusz Godzwon


 


 

Czas na bombowce

 

(cz. I)


 

 

Działania polskich samolotów, atakujących niemieckie wojska lądowe we wrześniu 1939 r. są obszernie opisywane w rodzimej literaturze przedmiotu. Publikacje wielu autorów, zajmujących się historią polskiego lotnictwa, podają zainteresowanym szerokie spektrum informacji, odtwarzając na tyle na ile jest to możliwe obraz ówczesnych walk. Przez wiele lat obraz ten bazował jednak w większości na dokumentach i relacjach jednej tylko – polskiej – strony konfliktu.


 
 

 


Problemem z pewnością była dostępność źródeł niemieckich. Co prawda część autorów jeszcze przed 1989 r. studiowała dokumenty oraz publikacje niemieckie, jednak przedstawiane czytelnikowi informacje wskazują, iż były to przede wszystkim materiały dotyczące działań Luftwaffe (z natury rzeczy nie odnoszące się do strat ponoszonych przez niemieckie wojska lądowe) oraz ogólne materiały podsumowujące całą kampanię. W tej sytuacji problemem była choćby identyfikacja atakowanych oddziałów. Podejmowano próby bardziej szczegółowego ich określenia, jednak przez wiele lat dominujący w publikacjach tematycznych poziom to szczebel korpusu lub dywizji. Trudności z pozyskaniem źródeł niemieckich opisujących polskie ataki utrudniały także przeprowadzanie szczegółowych analiz porównawczych z materiałami strony polskiej. Wprawdzie czasem publikowano pewne dane, pochodzące z niemieckich dokumentów, jednak przez długi czas były to przede wszystkim informacje o charakterze ogólnym. Skutkowało to tym, iż wszelkie opinie na temat skuteczności działań polskich bombowców opierały się (poza relacjami polskich lotników) przede wszystkim właśnie na informacjach natury ogólnej oraz na tzw. zdrowym rozsądku, a na ich poparcie nie przedstawiano konkretnych danych strony niemieckiej. Z czasem dostęp do źródeł poprawił się, jednak konkretnym danym niemieckim nadal ciężko jest zaistnieć w publikacjach, opisujących działania polskiego lotnictwa bombowego. Część z nich znajduje natomiast swe miejsce w pracach historyków zajmujących się działaniami lądowymi. Wydaje się jednak, iż to przede wszystkim miłośnicy polskich skrzydeł są zainteresowani tym, jak ataki Łosi i Karasi zostały odnotowane przez samych poszkodowanych. Warto zatem zarysować obraz, jaki wyłania się z dokumentów archiwalnych oraz przedmiotowej literatury niemieckiej.

Kto, gdzie, kogo?
Wydaje się oczywiste, że analizę efektów nalotów należy zacząć od ustaleń, gdzie i kogo właściwie atakowano. Jak już jednak wspomniano polskie publikacje tematyczne nie zawsze pozwalają na uzyskanie szczegółowej odpowiedzi na to pytanie. Warto zatem pokazać, jak źródła niemieckie mogą stanowić wartościowe uzupełnienie dla danych strony polskiej. Jako przykłady posłużą tu wybrane dni aktywności Brygady Bombowej na kierunku głównego natarcia niemieckiego. Od zawsze pewną trudność stanowiło ustalenie, gdzie i kogo właściwie atakowały Karasie VI dyonu bombowego 2 września 1939 r. Poszczególni autorzy polskich publikacji podają bowiem przeróżne lokalizacje w rejonie na zachód od Częstochowy. Warto zatem sprawdzić, co w tej sprawie mówią źródła niemieckie. Kilka z nich wspomina np. nalot pod Pankami. Atakowano tam działające w ramach XVI Korpusu pododdziały artylerii (co najmniej 6. baterię 31. pułku artylerii) oraz pododdziały 1. Dywizji Pancernej. Oto relacja oficera ze sztabu tej dywizji – kpt. J. A. Kielmansegga: ... z kierunku Polski nadleciały trzy dość nisko lecące maszyny bombowe. Wszyscy bierzemy je za niemieckie, znaków w słońcu nie można rozpoznać. Nikt nie strzela, nikt nie ukrywa się, przecież nie były to pierwsze niemieckie bombowce, które dziś rano wracały z Polski. Oto widzę, jak naraz coś ciemnego odrywa się od maszyn, i zanim mogłem otworzyć usta, zabrzmiały trzy, cztery, pięć detonacji. Wybuchy nastąpiły od 50 do 75 m obok szosy (...) nie czyniąc żadnej szkody. Potem jednak biorę głęboki oddech, to był więc pierwszy atak bombowy. Trzy maszyny tymczasem nadleciały trochę wyżej i zrzuciły nad Pankami jeszcze raz serię bomb, które, jak się potem dowiedziałem, pochłonęły kilka ofiar. Także tutaj nikt nie strzelał w górę. Bez przeszkód, jak się pojawiły, maszyny zniknęły!”6). Według kpt. obs. Kazimierza Jaklewicza w tym właśnie miejscu zaatakowała prowadzona przez niego grupa samolotów VI dyonu: Zobaczyłem nagle w połowie drogi z miejscowości Truskolasy do wsi Panki czoło niemieckiej kolumny pancernej i długą smugę kurzu. Po natychmiastowej zmianie naszego szyku z kolumny kluczy w ciąg pojedynczych samolotów w celu zapewnienia sobie większej celowości bombardowania i lepszej swobody manewrowania, zaczęliśmy bombardować zbliżającego się wroga. Rozpoczęło się kilkunastominutowe piekło walki. (...) Długość kolumny składającej się z czołgów, pojazdów opancerzonych, dział pancernych oraz ciężapotem dowiedziałem, pochłonęły kilka ofiar. Także tutaj nikt nie strzelał w górę. Bez przeszkód, jak się pojawiły, maszyny zniknęły!”6). Według kpt. obs. Kazimierza Jaklewicza w tym właśnie miejscu zaatakowała prowadzona przez niego grupa samolotów VI dyonu: Zobaczyłem nagle w połowie drogi z miejscowości Truskolasy do wsi Panki czoło niemieckiej kolumny pancernej i długą smugę kurzu. Po natychmiastowej zmianie naszego szyku z kolumny kluczy w ciąg pojedynczych samolotów w celu zapewnienia sobie większej celowości bombardowania i lepszej swobody manewrowania, zaczęliśmy bombardować zbliżającego się wroga. Rozpoczęło się kilkunastominutowe piekło walki. (...) Długość kolumny składającej się z czołgów, pojazdów opancerzonych, dział pancernych oraz ciężarowych i na końcu z długiej kolumny artylerii o konnym zaprzęgu, oceniłem w przybliżeniu na 10 do 12 kilometrów. Kpt. Jaklewicz wspomina o czołgach, jednak pozostaje pytaniem, czy faktyczne tam były. Trzeba bowiem zauważyć, iż w czasie nalotu (około południa8)) czołowe pododdziały pancerne 1. Dywizji mijały właśnie od północy Częstochowę, a np. żołnierze 2. pułku pancernego narzekali nie na polskie lotnictwo lecz strzelającą z Częstochowy artylerię9). Mając jednak na uwadze ilość czołgów w dywizji pancernej oraz opisywane szeroko przez Niemców problemy z przekroczeniem granicznej Liswarty, jacyś „maruderzy” mogli znajdować się jeszcze daleko z tyłu. Mimo to bardziej prawdopodobne jest, że w tym miejscu zbombardowano inne pododdziałydywizji.


 

Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 8/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter