Czerwone gwiazdy z pomocą dla Warszawy
Norbert Bączyk
Powstanie wywołane przez dowództwo Armii Krajowej 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie od początku znalazło się w wojskowej i politycznej izolacji. Armia Czerwona, która choć starała się w kolejnych tygodniach zdobyć miasto, otrzymała jednocześnie z Moskwy zakaz udzielania pomocy powstańcom. To sprawiło, że przez kilka tygodni m.in. Wojskowe Siły Powietrzne Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej nie prowadziły działań nad polską stolicą, o którą powstańcy i wojska niemieckie toczyły ciężką bitwę. Radykalna zmiana tej sytuacji nastąpiła wraz z końcem pierwszej dekady września 1944 roku. Wówczas to udzielona przez siły radzieckie pomoc oddziałom AK – w tym właśnie siłami lotnictwa – przedłużyła agonię powstania o dalsze trzy tygodnie.
Wbrew obiegowej i modnej dziś w Polsce opinii, Józef Stalin, dyktatorsko rządzący Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich oraz będący głównodowodzącym Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej (RKKA), nie zatrzymał swych wojsk na wieść o polskim zrywie w Warszawie latem 1944 roku. Dla Stalina powstanie było aktem politycznie wrogim, próbą przeciwstawienia się jego planom podporządkowania sobie powojennej Polski, stąd nie zamierzał mu pomagać. Ale jednocześnie polska insurekcja nie stanowiła z wojskowego punktu widzenia żadnego wyzwania dla Armii Czerwonej, która – po wejściu jej wojsk do miasta – mogła relatywnie szybko zlikwidować ewentualny opór polskich oddziałów powstańczych. Również na płaszczyźnie politycznej swym zachodnim sojusznikom i ich opiniom publicznym władca ZSRR mógł przedstawić jakiś pretekst takiego postępowania. Nawet jeśli nie byłby on mocno wiarygodny, znaczenie Armii Czerwonej w wojnie z Niemcami i ustalony już wcześniej podział Europy na strefy wpływów były dla polityków w Waszyngtonie czy Londynie nieporównywalnie ważniejsze od polskiego rządu emigracyjnego, jego opinii i podległych mu wojsk. Stąd ani wojskowo, ani politycznie nie byli polscy powstańcy w Warszawie przeciwnikiem, którego Stalin by się obawiał, albo z powodu którego zostałby zmuszony do korekty swych planów i zamierzeń, np. rezygnując z okazji pobicia sił niemieckich latem 1944 roku w środkowej Polsce. Dlatego też w sierpniu 1944 roku wojska 1. Frontu Białoruskiego (FB), którego armie dotarły na wschodnie przedpola Warszawy, otrzymywały systematycznie wyraźne rozkazy, aby Warszawę zdobyć, podobnie jak sforsować Wisłę i kontynuować ofensywę. Na przeszkodzie stanęli jednak Niemcy, którzy między 27 lipca a 9 września 1944 roku odparli łącznie sześć ataków wymierzonych, bezpośrednio lub pośrednio, w kierunku Warszawy-Pragi. Armia Czerwona, odparta od Pragi na początku sierpnia w wyniku bitwy pancernej pod Okuniewem, musiała następnie powoli, w szeregu morderczych i krwawych starć, spychać siły niemieckie na zachód, opanowując m.in. 18 sierpnia Tłuszcz, 30 sierpnia Radzymin i 6 września – po tym jak w obawie przed okrążeniem wycofali się z niego Niemcy – Wołomin. Samej Pragi zdobyć się nie udało, tym bardziej, że wedle planów operacyjnych szturm tej dzielnicy musiało poprzedzić oczyszczenie z przeciwnika prawego skrzydła własnego ugrupowania, to jest zapanowanie nad wspomnianymi przed chwilą miasteczkami flankującymi od wschodu warszawską dzielnicę Praga. Gdy wreszcie Radzymin i Wołomin zostały trwale zdobyte, wojska 1. Frontu Białoruskiego zajęły wreszcie dogodne pozycje do uderzenia na samą Pragę. Wymagało to jednak sześciu tygodni walk i kosztowało Armię Czerwoną kilkadziesiąt tysięcy zabitych i rannych.
Sierpniowe rozkazy, wyraźne i zachowane do dziś w rosyjskich archiwach, kierowane do wojsk radzieckiej 47. Armii, która walczyła bezpośrednio na przedpolach Pragi, aby szturmować Warszawę, zdobywać w niej mosty i przyczółki, nie oznaczały jednak jeszcze, że Stalin nie pozostawił powstania i ludności miasta na pastwę Niemców. Zrobił to bowiem z pełną premedytacją, nakazując zdobyć miasto nie w związku, ale pomimo powstania, bez jakiejkolwiek z nim współpracy i pomocy. Najlepiej w momencie, gdy Niemcy zdołają już je krwawo spacyfikować, zaś jeśli tego nie zrobią, tak czy inaczej samemu zająć Warszawę.
Brak współpracy i pomocy powstańcom, dowodzonym przez uznawane za politycznie wrogie kierownictwo AK, objawiło się tymczasem szeregiem decyzji, z których najbardziej znane to odmowa wykorzystania własnych lotnisk do przyjmowania alianckich samolotów lecących z zapatrzeniem dla Warszawy, ustanowienie kordonu NKWD uniemożliwiającego kierowanie się w stronę miasta wciąż konspiracyjnych grup AK na terenie kontrolowanym przez Armię Czerwoną oraz brak zaangażowania Wojskowych Sił Powietrznych Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej (WWS RKKA)nad Warszawą między 4 sierpnia a 9 września 1944 roku. To ostatnie zagadnienie było dla sztabowców 1. Frontu Białoruskiego szczególnie kłopotliwe, bowiem przez miasto przechodziły niemieckie linie zaopatrzeniowe, z których dzięki takiemu postawieniu sprawy przeciwnik mógł względnie swobodnie korzystać (zwłaszcza z magistrali kolejowych). Lotnictwo WWS miało się pojawić nad Warszawą dopiero wówczas, gdy do szturmu na nią ruszą wojska lądowe – czego spodziewano się w Moskwie dość rychło, licząc na powodzenie natarcia 47. Armii.
Tymczasem ku zaskoczeniu Stalina, opór wojsk niemieckich na wschodnich przedpolach miasta okazał się wyjątkowo twardy. Jednocześnie polski rząd w Londynie i dowództwo AK oskarżyły go o bierność wobec powstania i brak przyobiecanego wsparcia (przyobiecanego premierowi Mikołajczykowi w czasie rozmów na Kremlu na początku sierpnia). Stalin w tej sytuacji, częściowo maskując niepowodzenia własnych wojsk na kierunku praskim, częściowo zaś swój celowy zamiar nie udzielania pomocy politycznie wrogiej AK, publicznie wyraził „odcięcie się” od powstania. W efekcie przez kilka kolejnych tygodni nad miasto – rankiem każdego dnia – zapuszczały się tylko maszyny rozpoznawcze z czerwonymi gwiazdami (w osłonie myśliwskiej), ale żadnych ataków z powietrza na Niemców nie przeprowadzano.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 6/2020