Czerwone Spitfire’y nad Kubaniem – cz. II
![Czerwone Spitfire’y nad Kubaniem – cz. II](files/2020/Lotnictwo/11-2020/Spitfire.jpg)
Iwan Ławrinienko
Kubań to pierwszy rejon walk, nad którym po stronie radzieckiej wzięło udział kilka pułków myśliwskich uzbrojonych w amerykańskie i brytyjskie myśliwce przekazane w ramach umowy lend-lease. Użycie Airacobr z 16. GIAP oraz 45. i 298. IAP stało się wkrótce powszechnie znane, ale szczegóły działalności bojowej 57. GIAP wyposażonego w brytyjskie Spitfire’y Mk Vb pozostawały nieznane większości miłośników historii lotnictwa okresu II wojny światowej. Oto dalsza część historii działań bojowych 57. Gwardyjskiego Pułku Lotnictwa Myśliwskiego podczas bitwy powietrznej nad Kubaniem stoczonej wiosną 1943 roku.
9 maja Spitfire’y 57. GIAP pozostawały na lotnisku, ale następnego dnia w godzinach popołudniowych piloci pułku rozpoczęli loty bojowe na osłonę własnych wojsk. Piloci dwóch kluczy Spitfire’ów pod dowództwem st. lejtnanta Sawczenki, które wystartowały o 16.45, piętnaście minut później zauważyli atak pary Messerschmitów na ósemkę szturmowych Iłów-2 atakujacych cele na ziemi. Zanim przybyły Spitfire’y, niemieccy piloci z dywizjonu II./JG 3 mocno przetrzebili radzieckie grupy myśliwców i samolotów szturmowych operujących w tym rejonie, odnosząc dziewięć zwycięstw od godz. 16.27 do 17.08. Leutnant Wolf Ettel z eskadry 4./JG 3 zgłosił pięć zwycięstw w dwóch bitwach: trzy nad ŁaGG-ami-3 i dwa nad Jakami-1. Oberleutnant Joachim Kirchner zgłosił dwa zwycięstwa – nad Jakiem-1 i Iłem-2. Gwardziści widzieli, jak jedna z niemieckich par zaatakowała myśliwce ŁaGG-3 osłaniające samolot szturmowy, z których jeden zapalił się i uderzył w ziemię. Spiesząc z pomocą, para Sawczenki od strony słońca zaatakowała dwa Messerschmitty, które próbowały prowadzić ogień do Iła-2. Podczas ataku dowódca radzieckiej grupy zdołał trafić w ogon strzelającego już do „szturmowika” Bf 109, który zapalił się i wylądował na brzuchu dwa kilometry na wschód od wsi Krasnyj, co oprócz Sawczenki obserwowało jeszcze trzech pilotów grupy. Po około pięciu minutach do rejonu walki zbliżyła się kolejna grupa sowieckich samolotów szturmowych i zaczęła atakować pozycje niemieckie. W tym starciu „gwardziści” okazali się bardzo pomocni – niebawem na niebie pojawiły się cztery Bf 109 i zamiast strzelać do Iłów-2, Niemcy musieli stoczyć walkę z pilotami 57. GIAP, dzięki czemu samoloty szturmowe po wykonaniu zadania bezpiecznie wróciły do bazy. W walce z czterema Messerschmittami st. lejtnant Je.I. Ordinarcew strzelał do jednego z przeciwników z przewyższenia, a po wyjściu z ataku zobaczył na obrzeżu chutora Pławieńskij wybuch, uznając, że to eksplozja maszyny, którą zestrzelił. Niemieckie myśliwce kilkakrotnie zmieniały się nad rejonem walki – poszczególne pary odlatywały w kierunku Anapy, po czym inne wzbijały się od strony tego lotniska. Obserwując poczynania myśliwców wroga, lejtnant Martynow samowolnie opuścił formację i po osiągnięciu wysokości 4000 metrów pozostał powyżej swojego klucza od strony słońca, nadając drogą radiową informacje o manewrach przeciwnika. Nie zważając na rozkaz dowódcy, nakazujący powrót do formacji, Martynow pozostawał w pewnym oddaleniu i próbował zaatakować Messerschmitty od strony słońca. Jego postępowanie nie przyniosło sukcesu, ponieważ para niemieckich myśliwców zauważyła samotny radziecki myśliwiec. W wyniku niespodziewanego ataku Spitfire nr EP248 został trafiony, a pilot stracił nad nim kontrolę. Wiele lat później sam Martynow tak wspominał ten incydent: „Skręcając w lewo, zauważyłem cztery wrogie myśliwce Me 109 po prawej stronie nad nami od strony słońca. Nie było czasu na myślenie, trzeba było brać wroga w celownik. Nadałem przez radio: Z góry po prawej w słońcu cztery cienkie! Atakuję! Skręciłem w prawo, wznosząc się na pełnym gazie i skierowałem samolot w stronę wroga, wybierając dogodny do ataku cel, tym samym odrywając się od mojej grupy. Pozostawiony sam na sam z czterema Messerschmittami postanowiłem umrzeć z fasonem! Miałem wrażenie, że Niemcy nie zorientowali się sytuacji. Wydawało mi się, że nie wierzą, że przed nimi jest tylko jeden Spitfire, ponieważ wcześniej zobaczyli grupę ośmiu maszyn i zachowywali się niespokojnie i niepewnie. Będę walczył – podjąłem decyzję. Wybrałem dogodny moment – przede mną Messerschmitt, nieco wyżej pod kątem 45°, skręcał w lewo. Niemiec był już w zasięgu. Ognia! Seria ze Spitfire'a poszła w kierunku samolotu wroga. Niemiec opuścił nos i zaczął nurkować. Teraz chciałem dogonić go i wykończyć! Poszedłem za nim, strzelając. Zaabsorbowany pościgiem, skupiając całą swoją uwagę na sylwetce wrogiej maszyny, nie zauważyłem, że obok moich pocisków lecących w stronę wroga, pojawiły się ogniki serii innego Messerschmitta strzelającego do mojego samolotu z tyłu. Trafiony Spitfire gwałtownie opadł i odwrócony przeszedł w nurkowanie. Będąc na plecach zrzuciłem osłonę i aż zatrząsnąłem się od strumienia powietrza. Uzmysłowiłem sobie, że mam zapięte pasy! Mignęła myśl – trzeba odpiąć i wyskoczyć. Pośpiesz się, samolot spada! Prawą rękę, która była po złamaniu, miałem przyciśniętą do ściany kabiny. Nie sięgnę! Może lewą! Nie słyszałem gwizdu powietrza, nie widziałem wirującej, pojawiającej się to z dołu, to z góry, zbliżającej się ziemi! Gorączkowo, lewą ręką, po omacku, szukałem klamry zamka mocującego uprząż. Tutaj jest! Odpiąłem pasy. Dzięki Bogu, spadam swobodnie. Sam, bez samolotu. Obiema rękami pociągnąłem za klamrę otwarcia spadochronu. Jedwab zaszeleścił, ale nie było gwałtownego szarpnięcia. Co się dzieje?! - błysnęła nagła myśl, która sprawiła, że zadrżałem. Coś ze spadochronem? Tak, spadochron miał postać „kiełbaski” skręconej wzdłuż własnej osi, został wyciągnięty ale się nie rozwinął. Wirująca „kiełbaska”, muszę coś z nią zrobić! Pod wpływem jakiegoś niezrozumiałego instynktu pociągnąłem za linkę uprzęży, potem drugą. „Kiełbaska” rozwinęła się, a ja poczułem szarpnięcie, gwałtowne spadanie ustało. Pierwszą rzeczą po tym, jaką zrozumiałem, było to, że na dole słychać było strzały z karabinów i broni maszynowej, w tej samej chwili poczułem uderzenie w wodę i dotknąłem dna – wylądowałem! Wylądowałem!”
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 11/2020