Czołg 7 TP – na miarę skromnych możliwości
Karol Rudy
Czołg 7 TP
– na miarę skromnych możliwości
Czołg lekki 7 tonowy polski, czyli 7 TP, był bez wątpienia najwartościowszym typem wozu bojowego w arsenałach Wojska Polskiego w 1939 r. Nie znaczny to niestety, że był to wóz nowoczesny. Porównywalnych pojazdów Wehrmachtu i Armii Czerwonej parametrami taktyczno-technicznymi nie przewyższał, liczebnie ustępował im wręcz dramatycznie, na poziomie koncepcji był zaś przestarzały. A jednak to co sobą reprezentował 7 TP to było absolutnie wszystko, na co było stać ówczesną Rzeczypospolitą Polską w dziedzinie broni pancernej.
Czołg lekki 7 TP był w Wojsku Polskim przez lata traktowany po macoszemu i trochę przez przypadek w 1939 r. stał się nagle bronią pożądaną tylko dlatego, że nic lepszego pod ręką nie było. Wbrew modnym dzisiaj, ale zupełnie nieprawdziwym tezom, nie przewyższał możliwościami bojowymi swych niemieckich czy radzieckich odpowiedników, takich jak Panzer II czy T-26, o czechosłowackich wozach w rodzaju LT vz. 35 czy 38 nawet nie wspominając. Jego wartość na polu walki obniżała jeszcze nienajlepsza organizacja polskich oddziałów pancernych, fatalna doktryna użycia wojsk zmechanizowanych oraz niska jakość wyszkolenia czołgistów, jak i brak umiejętności posługiwania się pododdziałami czołgów przez wyższych dowódców. Sam czołg w 1939 r. miał przeciętne, ale przyzwoite parametry, z tym, że do walki z uzbrojonym po zęby w środki przeciwpancerne Wehrmachtem nadawał się nieszczególnie, słabości technicznych nie mogąc nadrabiać masowością użycia. Zamiast więc udawać, że w dobie wrześniowej klęski Wojsko Polskie miało jakieś szczególnie nowoczesne czołgi, można raczej wyrazić podziw, że kraj tak biedny, będący na dorobku i dźwigający się ze zniszczeń Wielkiej Wojny, sklecony po latach zaborów, w którym przez lata marginalizowano rozwój motoryzacji, a w wojsku lekceważono rozwój oddziałów zmechanizowanych, nie miano tradycji przemysłu samochodowego, a nawet dobrych dróg, w kraju tym opracowano i skierowano do produkcji seryjnej czołg lekki. I nie pomniejsza tego faktu nawet to, że pod pojęciem czołgu „polskiego” kryło się brytyjskie podwozie, szwajcarski silnik oraz szwedzka wieża i armata. Radzieckie, japońskie czy czechosłowackie czołgi też przecież powstawały w taki sposób.
Do czego służył czołg?
Aby wyrobić sobie pogląd co do wartości 7 TP należy go umiejscowić w odpowiednim kontekście. Czołg – jest to opancerzony i uzbrojony wóz bojowy o napędzie mechanicznym, mogący się poruszać na gąsienicach w terenie, niszczyć zasieki z drutów kolczastych, przekraczać rowy strzeleckie i przechodzić przez niezbyt głębokie wody. Działanie cz. polega na kombinacji ognia z ruchem, przyczem pancerz zapewnia załodze swobodę działania w ogniu np-lskiej Piech. („Encyklopedia Wojskowa”, pod redakcją mjr. Ottona Laskowskiego, Tom II, Warszawa, 1932). Trudno doprawdy znaleźć trafniejszą definicję ówczesnych czołgów. To definicja jasna, klarowna, ale też brutalna. Wedle tej definicji – będącej jednakże tylko odbiciem stanu faktycznego – czołg był narzędziem w boju głównym, toczonym twarzą w twarz z przeciwnikiem, często osłaniającym się przeszkodami terenowymi, kryjącym się w okopach, wyposażonym w karabiny oraz karabiny maszynowe. Ta definicja, czy też raczej doświadczenia prawdziwych pól bitewnych, wymuszała od czołgu szereg zdolności. Czołg musiał łączyć w sobie trzy zasadnicze elementy – ruch, ogień i ochronę.
Ruch w tym przypadku oznaczał umiejętność pokonywania trudnego terenu pola walki, zrytego lejami od pocisków, poprzecinanego zaporami z drutów kolczastych i okopami. Ten wymóg niósł trojakie zależności. Po pierwsze czołg musiał mieć gąsienice, trakcja taka daje bowiem znacznie lepsze zdolności pokonywania ciężkiego terenu niż układ kołowy. Po drugie czołg musiał być odpowiednio długi, tak aby móc przejechać nad typowym okopem piechoty i nie runąć do niego. Po trzecie musiał być odpowiednio ciężki, aby masą własną móc miażdżyć czy też zrywać zapory przeciwpiechotne.
Ogień w tym przypadku oznaczał możliwość skutecznego rażenia wrogiej piechoty. Spektrum użytych środków było dość szerokie, zaczynając się od jednego karabinu maszynowego, następnie obejmując kilka karabinów maszynowych, następnie działa, wreszcie miotacze ognia. Im większa była siła ognia, tym lepiej, ale nawet jeden karabin maszynowy w pełni wyczerpywał znamiona definicji czołgu. Ochrona w tym przypadku oznaczała niewrażliwość na ogień nieprzyjacielskiej piechoty, czyli generalnie karabinów i karabinów maszynowych przeciwnika. Ponieważ w większości ówczesnych armii kaliber ręcznych środków ogniowych był zbliżony do 8 mm, grubość pancerza czołgu nie mogła być niższa, a powinna dla marginesu bezpieczeństwa nawet ją przewyższać. Za wystarczająco osłonięty uznawano pojazd, którego pancerz miał więc grubość 10 mm, przy czym wobec istnienia wielkokalibrowych karabinów maszynowych o kalibrze zbliżonym do 13 mm, w części krajów taka też wartość pancerza była uznawana dopiero za najniższą dopuszczalną. Ponieważ czołg miał atakować czołowo, warunkowo pancerz w pełni chroniący od ognia broni ręcznej piechoty mógł znajdować się tylko z przodu, choć za optymalne uznawano równomierne osłonięcie wszystkich ścian pionowych pojazdu.
Warto natomiast zauważyć, że w latach dwudziestych i na początku lat trzydziestych XX wieku nie wymagano od czołgów jako takich, aby były odporne na bezpośredni ogień artyleryjski. Czołgi nie musiały też mieć wieży, choć uznawano to za rozwiązanie najlepsze, nie musiały też mieć w uzbrojeniu armaty. Wymagania względem czołgu były mimo to jak widać dość wysokie. Nie spełniały ich ani samochody pancerne – z racji trakcji – ani tzw. tankietki – z racji rozmiarów (a w przypadku m.in. polskich tankietek TK – również z powodu wrażliwości na ogień ręcznej broni piechoty).
W Polsce też w pełni rozumiano czym jest czołg, dlatego nawet wówczas, gdy zdecydowano się na produkcję tankietek, nieco na wyrost nazwanych „czołgami rozpoznawczymi”, nie tracono z oczu konieczności nabycia prawdziwych czołgów, definiowanych teraz jako „czołgi bojowe”, następców dla Renault FT. Nowego modelu czołgu poszukiwano już zresztą od 1925 r., podejmując nawet, zakończoną porażką, próbę opracowania wozu własnej konstrukcji, potem już bardziej realistycznie szukając wzorca za granicą, nadal jednak z założeniem ulokowania jego produkcji w kraju. Ostatecznie dopiero w 1931 r. starania te uwieńczono sukcesem. Polacy, raczej z konieczności wynikającej z ograniczonego wyboru a nie z chęci, zdecydowali się kupić brytyjski czołg Vickers Six Ton Tank. I to dopiero wówczas, gdy Anglicy odmówili sprzedaży tylko wybranych jego patentów.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2013