Deckungszielgeräte


MICHAEL HEIDLER


 

 

 

 

Deckungszielgeräte

 

– niemieckie urządzenia do strzelania z okopów

 

 

 

Specyficzne potrzeby wojny pozycyjnej zrodziły Deckungszielgerät (DZG), dosłownie „urządzenie do celowania z ukrycia”. Druga wojna światowa miała być jej przeciwieństwem, manewrową „wojną motorów” – ale nawet w takiej walce DZG okazywały się chwilami niezbędne.

 

Niemiecki atak na Polskę 1 września 1939 roku pokazał światu nowe oblicze wojny: zmechanizowanej, toczonej głównie maszynami – czołgami i samolotami – wojny błyskawicznej, Blitzkriegu. Hołdujące przestarzałym koncepcjom wojny, europejskie kraje padały jeden po drugim, nie mogąc dotrzymać pola Wehrmachtowi, armii nowego typu. Te sukcesy wprawiły niemieckie Naczelne Dowództwo w przekonanie, że nic nie jest go w stanie powstrzymać. Przekonanie to jedno, ale za takimi przekonaniami – słusznymi, czy nie – szły konkretne decyzje kształtujące wyposażenie wojsk. Cały nacisk i większość środków poszły na uzbrojenie ofensywne – od dnia zakończenia poprzedniej wojny do wyposażenia niemieckiej armii nie przyjęto chyba żadnego środka służącego obronie. Za to zaślepienie wkrótce przyszło drogo zapłacić, gdy Hitler zdecydował się na swój najbardziej ryzykowny gambit: atak na Rosję. Początkowo nic nie zapowiadało problemów, wręcz przeciwnie, generałowie byli zaskoczeni, jak dobrze idzie natarcie. Chwilowe niepowodzenie pod Moskwą zrzucono na karb ostrej zimy, a wypadki drugiego roku wojny zdawały się potwierdzać urzędowy entuzjazm. Aż przyszła jesień 1942 roku i front znów stanął w miejscu, gdy rozpoczęła się „pora deszczowa” – bez sieci utwardzonych dróg w tych warunkach nie było mowy o dalszym natarciu. Tym razem jednak Rosjanie nie byli już tak oszołomieni, jak poprzedniej jesieni – cofając się, twardo walczyli o każdy kilometr i obie strony były w nieustającym kontakcie ogniowym. Skoro tak, zatrzymanie gdziekolwiek oznaczało konieczność okopywania się – a w niemieckiej armii po latach sukcesów była to sztuka niemalże zapomniana. Niemcy zaczęli ponosić dotkliwe straty, zwłaszcza gdy do ognia artylerii przyłączyło się stare przekleństwo statycznej obrony: snajperzy! Każda próba wyjrzenia po nad przedpiersiem mogła być – i często bywała – ostatnią. Rosjanie odebrali dotkliwą lekcję tej sztuki w czasie Wojny Zimowej. Finów nie było stać na marnowanie amunicji, toteż niemal każdy strzał käki, „kukułek”, jak nazywano fińskich snajperów, dochodził celu. Słynny Simo Häyhä, zwany Białą Śmiercią, osiągnął w czasie zaledwie 100 dni konfliktu aż 505 potwierdzonych trafień, używając zwykłego Mosina z mechanicznymi przyrządami celowniczymi. Doświadczenia wojny z biełofinami wprowadzono natychmiast do szkolenia i organizacji Armii Czerwonej. Niem cy boleśnie przekonali się o skuteczności podjętych kroków.

Z ojca na syna
Wystawieni na celny ogień uniemożliwiający normalne funkcjonowanie żołnierze Wehrmachtu przechodzili przyspieszony kurs sztuki przeżycia w warunkach wojny okopowej. Któryś ze starych wiarusów przypomniał sobie o istnieniu przyrządów pozwalających nie tylko wyglądać bezpiecznie z okopów, ale nawet odpowiadać ogniem. Za czasów poprzedniej wojny w armii niemieckiej używano przyrządu zwanego Spiegelkolben („kolbą z lusterkiem”), zaopatrzonego w peryskop, pozwalający używać celownika broni bez wystawiania głowy ponad okop. Wiele konstrukcji tego typu produkowały seryjnie zakłady przemysłowe w kraju, jeszcze inne wykonywano we własnym zakresie. I do tej właśnie tradycji szybko teraz powrócono – bo zanim pilne zamówienia na nowe fabryczne Spiegelkolben zostałyby złożone i wykonane, mogła się skończyć wojna.

Jak taki przyrząd wyglądał i działał, żołnierze frontowi mogli się dowiedzieć z licznych wydawnictw z czasów poprzedniej wojny, np. reprodukowanej obok instrukcji użytkowania strzelca. Wewnątrz lub wzdłuż łączącej je części pionowej poprowadzony był peryskop, pozwalający celować bez wystawiania się na ogień przeciwnika. Dolna kolba miała zamontowany spust, połączony łańcuszkiem ze spustem broni, a stosowane wówczas karabiny powtarzalne zmuszały do uzupełnienia Spiegelkolben o bardzo skomplikowane urządzenia, zbudowane z licznych cięgieł, popychaczy i przegubów, pozwalające przeładowywać czterotaktowy zamek bez wystawiania się na ryzyko. Właśnie owe urządzenia do przeładowania stanowiły najbardziej skomplikowany mechanizm całego przyrządu. Znacznie lepiej w tej roli sprawdzał się karabin dwutaktowy, bo ich przeładowanie wymagało tylko ruchów strzelca. Wewnątrz lub wzdłuż łączącej je części pionowej poprowadzony był peryskop, pozwalający celować bez wystawiania się na ogień przeciwnika. Dolna kolba miała zamontowany spust, połączony łańcuszkiem ze spustem broni, a stosowane wówczas karabiny powtarzalne zmuszały do uzupełnienia Spiegelkolben o bardzo skomplikowane urządzenia, zbudowane z licznych cięgieł, popychaczy i przegubów, pozwalające przeładowywać czterotaktowy zamek bez wystawiania się na ryzyko. Właśnie owe urządzenia do przeładowania stanowiły najbardziej skomplikowany mechanizm całego przyrządu. Znacznie lepiej w tej roli sprawdzał się karabin dwutaktowy, bo ich przeładowanie wymagało tylko ruchów zamkiem w jednej pła szczyźnie – ale takie za poprzedniej wojny mieli tylko Austriacy i Bułgarzy (STRZAŁ 4-5/12).

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 7-8/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter