Dekada niszczycielsko-samobieżna

Dekada niszczycielsko-samobieżna

Jędrzej Korbal

 

Nowatorski wynalazek, jakim było podwozie zaprojektowane i wykonane przez Waltera J. Christiego pod koniec lat dwudziestych, stanowiło niekwestionowany przełom w dziedzinie mechaniki. Trzecia dekada XX wieku upłynęła w dużej mierze pod znakiem prowadzonych – ze zmiennym szczęściem – prób adaptacji nowego, kołowo-gąsienicowego rozwiązania, dla potrzeb kilku armii świata. Jedną z najbardziej zainteresowanych stron było Wojsko Polskie, które szybko zainteresowało się amerykańskim projektem. Sinusoida starań o zakup i produkcję czołgów systemu Christie trwała niestety przez prawie dziesięć lat. Choć rozmowy z amerykańskim konstruktorem kontynuowano niemal do samego wybuchu wojny, do gdyńskiego portu nigdy nie dotarł statek z oczekiwanym czołgiem modelowym na pokładzie. Wobec niestabilnych negocjacji oraz stale utrzymywanego zainteresowania wojska przedmiotową konstrukcją polskim inżynierom udało się opracować własny wariant, tzw. czołg pościgowy/niszczycielski, czyli słynny 10TP. Pojazd ten do dziś stanowi odrębny rozdział w historii rozwoju polskiej broni pancernej okresu międzywojnia.

POLSKIE OCZEKIWANIA

Przewidywany przez Polaków teatr wojny na wchodzie zawsze oznaczał przewagę manewru nad klasyczną dla walk na zachodzie statyczną formą działań. Pełniąca na początku lat 30. rolę wojsk szybkich liczna kawaleria potrzebowała jednak wsparcia, które tylko częściowo mogły zapewnić niedoskonałe nadal samochody pancerne. Rozwiązaniem problemu były nowinki płynące z zachodniej półkuli – kołowo-gąsienicowe konstrukcje czołgowe zapewniające zarówno zwrotność i szybkość działania, jak i choć częściowo zadowalającą odporność na ogień nieprzyjacielski. Ponadto możliwość dopasowywania trakcji do aktualnych potrzeb (przejście z gąsienic na koła) wydawała się rozwiązywać większość pojawiających się wcześniej problemów. Początkowe fiasko całego programu „czołgu Christie”, o którym będzie jeszcze szerzej mowa, nie oznaczało jednak, że wojsko porzuciło pomysł czołgu kołowo-gąsienicowego. Wręcz przeciwnie – starannie i zgodnie z zaleceniami władz wojskowych podglądano dalej konstrukcje zagraniczne i starano się dopasować ich parametry do krajowych potrzeb. W dokumencie „Czołgi – nowe konstrukcje” pochodzącym z 1933 roku o czołgach niszczycielskichnapisano, że ich masa nie powinna znacznie odbiegać od wartości znanej czołgom lekkim, przy dwukrotnie wyższej prędkości w terenie, która miała pozwolić nowemu wariantowi wozu na dopędzanie i niszczenie analogicznych pojazdów nieprzyjaciela oraz zwiększać jego szanse na unikanie ognia przeciwpancernego poprzez łatwość manewru. Kwestię tempa marszu podkreślano nie bez powodu. Przewidywano bowiem, że wprowadzenie do akcji pojazdów niszczycielskich o wysokiej prędkości nastąpi, gdy wrogi zagon pancerny wedrze się w głąb własnego terytorium. Uzbrojenie w postaci działka zapewniać miało przebijanie pancerza stalowego o grubości 15 mm z odległości 600 m, zapas amunicji około 150 pocisków. Dodatkowo na czołgu powinien się znajdować przynajmniej jeden cekaem służący do zwalczania innych celów i obrony własnej. Pancerz wozu chronić miał załogę przed pociskami broni małokalibrowej typu zwykłego oraz przeciwpancernego. Sylwetka czołgu miała być jak najmniejsza, a zdolność pokonywania rowów ustalono na około 2 metry. Pojawił się jednak problem polegający na przyporządkowaniu nowej konstrukcji do obowiązującej w Polsce klasyfikacji. Mowa w zasadzie do dwóch odrębnych metodykach obowiązujących równolegle od początku lat 30., które niejednokrotnie były ze sobą sprzeczne. Z pierwszej z nich, przyjmującej za decydujące kryterium masę pojazdu, wynikało, że pojazdy à la Christie to generalnie czołgi średnie. Zaznaczyć jednak trzeba, że mieściły się one w dolnym zakresie przyjętej dla tej grupy skali – od 10 do 25-30 ton. Drugi, nowszy zespół kategorii charakteryzowała inna i bardziej skomplikowana wykładnia. Za najistotniejszy czynnik przyjęto potencjał taktyczny pojazdu, czyli – mówiąc najogólniej – rolę, jaką miał on spełniać na polu walki. Omawiane pojazdy kołowo-gąsienicowe mogły być zatem interpretowane jako:

- czołgi towarzyszące, czasem zwane również szybkobieżnymi, jako lekkie i szybkie maszyny mogące towarzyszyć piechocie i kawalerii w walkach manewrowych;

- czołgi myśliwskie, choć lepiej przyjęła się nazwa ‘niszczycielskie’. Pojazdy, jak się wydaje, lepiej opancerzone i uzbrojone, nadal jednak klasyfikowane jako czołgi lekkie. Grupę myśliwską charakteryzować miała bardzo duża szybkość, zdolność do towarzyszenia piechocie i kawalerii oraz potencjał do zwalczania obcej broni pancernych. Aby jeszcze bardziej skomplikować podział, w nomenklaturze wojskowej rozpowszechniło się też ogólne określenie ‘czołgu bojowego’, w ramach którego umieszczono cały ww. nowy system klasyfikacji. Czołg bojowy miał tak samo służyć do wspierania piechoty w natarciu, jak do zwalczania broni pancernej nieprzyjaciela w obronie i współdziałania z oddziałami zmotoryzowanymi/kawalerią w działaniach manewrowych. W tym przypadku ciężar około 11 ton oraz rozwijana prędkość oznaczały przyporządkowanie omawianego modelu do zespołu „czołgów lekkich pościgowych”. W opracowaniu z 1936 roku płk Sadowski interpretował powyższe wozy w sposób następujący: Czołg pościgowy jest odmianą kołowo-gąsienicową czołga lekkiego. Może rozwijać na drodze (na kołach) szybkość do 60-70 km/h, w terenie (na gąsienicach) do 20 km/h. Przekraczalność rowów: 2,5 m. Może być użyty do natarcia jak czołg lekki zwykły, a ponadto z racji swej szybkości nadaje się do zwalczania rajdów w.j. pancernych nieprzyjacielskich. Minusami jego w stosunku do czołgu lekkiego zwykłego są: wyższa cena (o co najmniej 30%), mniejsza odporność pancerza na przebicie (pancerz do 20 mm), a wskutek tego mniej ekonomiczny w natarciu i nieco skomplikowany mechanizm przechodzenia z ciągu kołowego na ciąg gąsienicowy (…) Wobec postawionych wyżej wymagań dla czołga lekkiego i wobec zalet i wad czołgu pościgowego zachodzi pytanie, czy w poszukiwaniu nowego typu czołga lekkiego mamy iść: tylko na czołg lekki zwykły, tylko na czołg pościgowy, obydwa jednocześnie. Względy natury produkcyjnej i zaopatrzenia przemawiają za szukaniem rozwiązania uniwersalnego, zdolnego do wykonywania wszystkich zadań walki. Nie ulega wątpliwości, że czołg pościgowy mniej nadaje się do natarcia wspólnie z piechotą ze względu na swoje stosunkowo słabe opancerzenie, a przecież punkt ciężkości pracy czołga bojowego na tym zadaniu przede wszystkim będzie spoczywał. Z drugiej strony charakterystycznym jest, że Rosjanie – według ostatnich wiadomości – przechodzą z czołgów lekkich zwykłych na pościgowe (tj. z T26 na BT5/BT7 – przyp. aut.). Nasuwałby się dla nas wniosek ewentualnego pójścia na rozwiązanie trzecie tj.: przyjęcie czołga lekkiego zwykłego i czołga pościgowego na wyposażenie. O ile by to rozwiązanie było zdecydowane, zachodziłaby potrzeba określenia stosunku liczbowego czołga lekkiego do czołga pościgowego. Wydaje mi się, że racjonalnym stosunkiem takim byłby 1:5 na korzyść czołga lekkiego przy czym z czołgów pościgowych należałoby tworzyć odrębne jednostki (baony).

Swoiste pancerno-motorowe rozdwojenie powodowało, że czołgi 7TP i istniejący w tym czasie w formie założeń polski Christie/10TP chcąc nie chcąc stawały się do pewnego stopnia oponentami. Ppłk Jan Sadowski nie umiał (i nie mógł) jednoznacznie stwierdzić, który z ww. będzie lepszym „czołgiem bojowym” dla WP.

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 3/2018

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter