Duszka wiecznie młoda

 


LESZEK ERENFEICHT, RYSZARD T. KOMINEK


 

 

 

Duszka wiecznie młoda:

 

wukaem, który obalił Kadafiego

 

 

Symbolem libijskiej rewolucji, obecnym we wszelkich relacjach medialnych, stał się technical, czyli terenowy pick-up z zamontowanym na pace wukaemem. W większości przypadków nośnikiem jest Toyota Hilux lub jej odpowiednik, a główne uzbrojenie to stara poczciwa Duszka: 12,7 mm wielkokalibrowy karabin maszynowy DSzKM.

 



Pojawienie się w latach I wojny światowej broni maszynowej strzelającej silnymi nabojami o kalibrach w zakresie 11-15 mm nie było fanaberią generalicji, tylko kolejnym etapem odwiecznego wyścigu pocisku z pancerzem. Nie było to zresztą jakieś wielkie novum w konstrukcji broni strzeleckiej, lecz raczej powrót do korzeni, źródeł karabinów maszynowych. Pierwsze sprawnie działające karabiny „maszynowe”, a więc wystrzeliwujące kolejne naboje bez udziału człowieka (czyli bez wykonania oddzielnych, świadomych czynności przeładowania i odpalenia dla każdego strzału), wielolufowe kartaczownice Gatlinga, Gardnera czy mitralieza de Reffye, miały właśnie kaliber od 11 do 15 mm, co wynikało z ograniczeń ówczesnej technologii produkcji amunicji. Potem przyszła era prochu bezdymnego i „miniaturyzacji kalibrów”, jak ją nazywano w ówczesnej prasie fachowej – przejścia na do dziś znane naboje karabinowe kalibru od 6,5 do 8 mm. Specyficzne potrzeby I wojny światowej, walki powietrzne prowadzone przy użyciu łatwopalnych maszyn, do których strącania potrzebne były pociski zdolne przenieść duży ładunek fosforu niezbędny do ich zapalenia, a tak że pojawienie się broni pancernej przyniosły jednak powrót do dużych kalibrów po obu stronach frontu. Ruch ten zapoczątkowali Francuzi, którzy przypomnieli sobie, że ich nabój Lebela 8 mm x 51R zawdzięcza swą stożkową sylwetkę poprzedzającemu go nabojowi Gras Mle 1874, 11 mm x 59R, którego łuska przeszyjkowana i skrócona (dla utrzymania długości całkowitej) mieściła teraz pocisk kalibru 8 mm. Czym prędzej więc przerobili cekaem Hotchkissa Mle 1914 na swój dawny nabój, przywracając do produkcji (zarówno we Francji, jak i w Ameryce) starą amunicję, ale już z pociskiem zapalającym w tombakowym płaszczu, a nie prostym ołowianym klockiem w papierowej owijce. Powstała w ten sposób bardzo użyteczna broń „przeciwbalonowa”, używana jednak głównie do zwalczania samolotów. Hotchkiss wielkokalibrowy był nawet montowany na niektórych francuskich samolotach (np. Voisin IX, którego kabina eksponowana jest w paryskim Muzeum Lotnictwa i Astronautyki na lotnisku Le Bourget) jako broń obserwatora, do ostrzeliwania celów naziemnych i obrony przed myśliwcami przeciwnika. Strzelający z otwartego zamka Hotchkiss nie nadawał się jednak na synchronizowaną broń pokładową dla lotnictwa myśliwskiego. Wobec tego na przełomie lat 1917/1918 Francuzi przebudowali na nabój 11 mm x 59R także doskonale pracujący z synchronizatorem brytyjski cekaem Vickers Mk I. Od wiosny nad frontem latały uzbrojone w tę broń myśliwce SPAD XIIIC1, Nieuport 28 i Henriot HD1 w barwach Francji, Belgii i USA.

Niemcy nie poszli w ich ślady, ale to właśnie za ich przyczyną dokonało się kolejne stadium rozwoju broni wielkokalibrowej. W roku 1918 do uzbrojenia wszedł pierwszy specjalistyczny karabin przeciwpancerny, jednostrzałowy T-Gewehr, służący do zwalczania brytyjskich i francuskich czołgów. W odróżnieniu od aliantów, Niemcy zamiast korzystać z przestarzałego „gotowca”, pozwalającego na uzyskanie broni szybko – ale o słabych osiągach, zdecydowali się na bardziej ambitne rozwiązanie. Do nowego karabinu powstał specjalnie skonstruowany nabój dużej mocy, 13 mm x 92SR, który miał po wojnie stanowić pierwowzór wielu nabojów tworzonych w armiach zwycięskiej koalicji – w tym do dziś dominującego na świecie .50 BMG. Jeszcze w roku 1918 Niemcy poszli za ciosem, konstruując wielkokalibrowy karabin maszynowy TuF MG18 systemu Maxima. Był to pierwszy wukaem z prawdziwego zdarzenia, bo zarówno Hotchkiss, jak Vickers strzelały nabojem wprawdzie większych rozmiarów, ale mocy porównywalnej z normalnym karabinowym. Broń ta miała służyć zgodnie ze skrótem nazwy jako Tank- und Fliegerabwehr - maschinengewehr, czyli „karabin maszynowy do obrony przed czołgami i samolotami”, co na niemal już wiek zdefiniowało zarówno przeznaczenie, jak i sposób działania jej licznych nadal powstających naśladownictw. Jednak tylko dwa z nich odniosły wielki sukces, i do dziś, wyprodukowane już w milionach egzemplarzy, dominują światowy rynek uzbrojenia w swej klasie: amerykańska „pięćdziesiątka” (Browning M2) oraz radziecka Duszka (DSzK/DSzKM). [Tu parę słów wyjaśnienia o nazwie, bo nawet w redakcji były co do tego kontrowersje – no cóż, nasz dzisiejszy temat nie należy do najpopularniejszych i najbardziej znanych, ale właśnie dzięki temu jest ciekawy. W Polsce broń ta znana jest jako „deszek” lub „deszeka” – tymczasem wszędzie indziej na świecie znany jest jako „duszka” (lub w zdeformowanej formie „diszka”, popularnej w kręgu angielskojęzycznym). Tę nazwę nadali jej żołnierze Armii Czerwonej w czasie II wojny światowej. Słowo „duszka”, fonetycznie zbliżone zbliżone do skrótu nazwy DSzK, w języku rosyjskim oznacza osobę lub rzecz drogą sercu. W podobnym znaczeniu, lecz zwykle w afektowanym wołaczu („duszko ma”) występowało jesz cze do niedawna także w polszczyźnie].

Wukaem a la russe
Historia DSzK sięga korzeniami zamierzchłych czasów po wojnie domowej w Rosji oraz przegranej wojnie z Polską, gdy krystalizowała się koncepcja Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej (Rabocze-Kriestjanskaja Krasnaja Armia, RKKA). 27 października 1925 roku Rewolucyjna Rada Wojskowa (Rewwojensowiet) RKKA podjęła decyzję o podjęciu prac nad nowymi rodzajami broni automatycznej, strzelający mi nabojami o kalibrze od 12 do 20 mm. W pierwszej kolejności nakazano Komitetowi Artyleryjskiemu Głównego Zarządu Artylerii (Artkom GAU) opracować w terminie do 1 maja 1927 roku założenia taktyczno-techniczne wielkokalibrowego karabinu maszynowego strzelającego półcalowym nabojem Vickersa (12,7 mm x 81SR). Na podstawie tych ZTT radziecki radziecki wukaem miał zaprojektować konstruktor z biura zakładów w Tule, Iwan A. Pastuchow przy współpracy Pawła P. Trietjakowa. Jego głównym przeznaczeniem miało być zwalczanie nisko latających celów powietrznych, a drugorzędnym – zapewnienie obrony przeciwpancernej wojskom lądowym. Były to założenia zgodne z ówczesnymi ogólnoświatowymi trendami, których efektem była fala wukaemów powstających Europie i USA po zakończeniu I wojny światowej. Nabój Vickersa stwarzał nadzieje na łatwe powtórzenie drogi niemieckiej i brytyjskiej przez powiększenie cekaemu systemu Maxima – tak jak Brytyjczycy powiększyli swojego Vickersa. Tymczasem w 1926 roku Włosi zaproponowali inną drogę – brytyjski nabój posłużył tam do budowy całkowicie nowego karabinu Breda-SAFAT, który mimo początkowych trudności doskonale się potem sprawdzał, zwłaszcza w wersji lotniczej. Artkom GAU poszedł ostatecznie drogą włoską. Analizy konstrukcyjne dowiodły, że Maxim wz.1910 powiększony do rozmiarów, w których radziłby sobie z nabojem 12,7 mm musiałby ważyć minimum 60 kg bez podstawy, co uznano za wartość niedopuszczalną. Poza tym z broni tego typu prowadzić się miało ogień głównie do celów ruchomych, przemieszczających się z dużą prędkością kątową – a bezwładność wody przelewającej się w znacznie powiększonej chłodnicy wielkokalibrowego Maxima, i bez tego ciężkiego, znacznie utrudniałaby precyzyjne wodzenie lufą za celem. ZTT postawiły więc na chłodzenie powietrzne, by wyeliminować chłodnicę, przesłaniającą poza tym celowniczemu widoczność celu.

Konstruktorzy z Tuły stanęli przed trudnym wyzwaniem, ale starali się jakoś mu sprostać. Brak doświadczenia w konstruowaniu tego typu broni sprawił, że sięgnęli po wzorzec niezbyt odpowiedni do zadania, o czym jednak przekonali się poniewczasie. Ich karabin powielał rozwiązania (zamek z ryglem wahliwym, znacznie prostszy i lżejszy niż ryglowany dźwignią kolanową zamek Maxima) zastosowane w niemieckim cekaemie Dreyse MG10, po którym nowy wukaem odziedziczył również układ konstrukcyjny, strzelanie z zamka zamkniętego, wysoką zawodność i niską szybkostrzelność. Jednocześnie z zespołem tulskim broń nowej klasy powstawała również w zakładach w Kowrowie, gdzie konkurencyjny projekt rozpoczął Wasilij A. Diegtiarow w ramach rozwoju swego „systemu karabinów maszynowych”, do których należały już trzy kaemy na amunicję karabinową: erkaem DP, czołgowy DT i lotniczy DA (STRZAŁ 7-8/10). Jego wukaem strzelać miał jednak innym, specjalnie skonstruowanym, mocniejszym nabojem 12,7 mm x 108. Amunicja ta rozwijana była początkowo w dwóch równoległych wersjach: 12,7 mm x 108 i 12,7 mm x 108R. Naboje te były identyczne z wyjątkiem części dennej łuski: jeden miał wtok na pazur wyciągu i dno średnicy równej z dolną częścią korpusu, a drugi kryzę wystającą, jak w naboju mosinowskim, konieczną do współpracy z wyłuskiwaczem-donośnikiem lotniczego wukaemu SzWAK. Impulsem do przyspieszenia prac nad nową bronią były wyniki manewrów w 1929 roku, które potwierdziły słuszność koncepcji użycia wukaemów do obrony przeciwlotniczej wojsk lądowych. W związku z tym ludowy komisarz obrony Kliment Je. Woroszyłow wezwał Diegtiarowa i nakazał mu zintensyfikować prace na jego konstrukcją. W rezultacie tego popędzania w 1930 roku po śpiesznie wprowadzono do uzbrojenia wielkokalibrowy karabin maszynowy DK (Diegtiarowa Krupno kalibiernyj) konstrukcji Wasilija Diegtiarowa. Była to w znacznym stopniu powiększona wersja karabinu maszynowego DP (Diegtarowa Piechotnyj) dostosowana do nowego naboju 12,7 mm. Ponieważ rozmiary i ma sa dyskowego magazynka na duży nabój były nie do przyjęcia, zdecydowano się na stworzenie od podstaw magazynka zupełnie innego typu – umieszczonego na wierzchu broni 30-nabojowego bębna, skonstruowanego przez Aleksandra S. Kładowa. Magazynek ten, podobnie jak i cały układ donoszenia amunicji był bezsprzecznie piętą achillesową nowego wukaemu. Niewielka pojemność owocowała niską szybkostrzelnością praktyczną – zwłaszcza, że i teoretyczna raczej nie rzucała na kolana (360 strz./min.). Poza tym broń trapiły zacięcia przy dosyłaniu, była ciężka i nieporęczna. W 1931 roku dokonano porównania karabinów Pastuchowa i Diegtiarowa, z której ten ostatni wyszedł zwycięsko tylko dzięki mocniejszemu nabojowi i temu, że jego konkurent był jeszcze mniej udany. Zagadnienie nadal jednak uznawano za priorytetowe i narkom Woroszyłow skierował DK-31 do seryjnej produkcji, mimo świadomości niedostatków, które konstruktorowi nakazano usunąć w okresie wdrażania. Pierwszych 50 egzemplarzy broni dostarczono dwa lata później, w roku 1933. Pomimo kilkudziesięciu wprowadzonych w czasie tych dwóch lat zmian i ulepszeń, praktyka eksploatacji egzemplarzy seryjnych potwierdziła dotychczasowe zastrzeżenia wobec prototypów. Broń okazała się nieudana i zaprzestano jej wytwarzania po wyprodukowaniu zaledwie kilkuset sztuk w latach 1933-1935. Armia Czerwona wciąż nie miała swego wukaemu, ale przynajmniej Woroszyłow miał okazję się przekonać, że pośpiech daje dobre rezultaty jedynie przy łapaniu pcheł.

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter