Dywizjon niszczycieli I/ZG 2 w 1939 r. cz. II


Marius Emmerling


 

 

 

 

Dywizjon niszczycieli I/ZG 2 w 1939 r.

 

 

(część II)

 

 

 

Zaraz z rana 11 września 1939 r. (poniedziałek) jednostka rozpoczęła przebazowanie na kolejne lotnisko, odkryte już wcześniej i zaakceptowane do użytku lądowisko koło Dębicy. O godz. 8.00 wystartował Ju 52 z oddziałem Olt. Reicherta. Godzinę później ruszyła kolumna drogowa, która znalazła się w Dębicy już 12 września o godz. 07.30 rano.

 

 

Tymczasem piechota posunęła się daleko w głąb Polski, co umożliwiło przeniesienie do przodu baz lotniczych Luftwaffe. I./ZG 2 otrzymała rozkaz przebazowania się o 200 km na wschód, na lotnisko polowe Dębica w Galicji. Transport prowadził przez mocno zniszczony Kraków oraz przez następujące miasta: Bochnia, Brzesko, Tarnów i Pilzno. Lotnisko, na którym znajdowaliśmy się do końca wojny (z Polską – przyp. aut.), posiadało tylko krótką płytę startową. W dodatku po stronie podłużnej było ono ograniczone linią kolejową, a naprzeciw szosą. Dlatego kiedy przybyliśmy, zastaliśmy właśnie Junkersa Ju 52 z roztrzaskanym podwoziem. Nie był to jedyny wypadek spowodowany mankamentami tegoż lotniska.

Mimo to Messerschmitty w dalszym ciągu latały na swobodne polowanie oraz osłaniały samoloty bombowe. Przy tym, podobnie jak 6 września, znowu zestrzelono własnego He 111! Trzy Bf 109 z 1. Staffel operowały w rejonie Lwowa w godz. 16.25-18.10. Niedaleko Przemyśla Fw. Wolfgang Koch celnie ostrzelał samotnego, rozpoznającego He 111P G1+DA ze Stabsstaffel/KG 55, którego wziął zapewne za Łosia. Załogę bombowca tworzyli: obs. Olt. Heinz Höfer, pil. Uffz. Törner, radiotelegr. Uffz. Paul Badura oraz mech. sam. Uffz. Hans von der Siepen (Niemiec odniósł aż 5 ran od pocisków wystrzelonych przez Messerschmitta). Heinkel usiadł na brzuchu 60 km na północ od Rzeszowa. Powodem ataku na tego Heinkla było ostrzelanie Messerschmittów przez strzelców pokładowych, co spowodowało reakcję Zerstörerflieger. Ponadto Gen. Maj. Wilhelm Süßmann (Kommodore KG 55) otrzymał wcześniej ostrzegawcze meldunki o nowoczesnych angielskich myśliwcach, z którymi trzeba było się liczyć w rejonie Lwowa. Załoga Heinkla widocznie jedynie zbyt nerwowo zareagowała na powyższe informacje. Od tego momentu zadecydowano, że z chwilą zauważenia samolotów myśliwskich należy wystrzelić sygnały identyfikacyjne.

Część pozostałych lotów kończyła się starciem z polskimi samolotami, które napotykano jednakże coraz rzadziej. Przed południem para Bf 109 z 3. Staffel odbyła patrol w rejonie Jarosław- Radymno. Koło Wietlina Lt. Walter Maurer zaatakował i zestrzelił „Lublin R-XIII”. W rzeczywistości był to najpewniej bezbronny RWD-8 z Plutonu Łącznikowego Nr 11, w którym poległ kpr. Kazimierz Kasprawicz.

W południe w rejonie Jarosławia i wzdłuż Sanu loty patrolowe wykonały cztery Bf 109 z 1. Staffel oraz dwa Bf 109 z 3. Staffel, jednakże bez jakichkolwiek rezultatów. Następnie trzy Messerschmitty z 1. Staffel w pobliżu Jarosławia zawisły nad mostem ważnym dla wojsk Wehrmachtu. Niemcy natrafili przy tym na samotnego Łosia z 11. Eskadry Bombowej. Fw. Fritz Giehl nie dał szansy polskiej załodze, zaliczając na swe konto drugie zwycięstwo w Polsce. Ranni pil. ppor. Stanisław Przywara oraz strz. sam. kpr. Józef Zieliński wyskoczyli na spadochronach. Natomiast obs. ppor. Edmund Mrozowski oraz strz. sam. kpr. Edmund Kobyliński zginęli we wraku bombowca pod Pawłosiowem.

Pod Jarosławem zameldowano o obecności Polaków. Pełen gaz! W dole po długiej, prostej drodze toczą się w szybkim tempie niemieckie formacje pancerne. Nad nimi unoszą się tumany kurzu. Można kierować się wzdłuż tej drogi. W powietrzu trasa przelotu krzyżuje się z długą kolumną samolotów transportowych, uszykowanych maszyna za maszyną, które lecą na przód, aby zapewnić zaopatrzenie, bez którego nie możliwy byłby szybki marsz do przodu. Naraz w oddali na niebie pojawiają się obłoczki wybuchów pocisków artylerii przeciwlotniczej. Gdzieś tam muszą znajdować się wysunięte linie niemieckie. Poniżej ukazuje się Jarosław. Gdzież są jednak polskie bombowce? To tam, gdzie strzela artyleria przeciwlotnicza – niemiecka artyleria przeciwlotnicza, tam z niewielkiej chmury wyłania się polska maszyna. Bombowiec! Do ataku! Dowódca pary przykleja się do Polaka. Ten kręci swoim ciężkim pudłem akrobacje. Rozpoczyna się regularna walka powietrzna. Artyleria przeciwlotnicza z dołu milknie, pozostawiając zdobycz myśliwcowi. Z odległości 80 metrów dowódca pary otwiera ogień, atakując od góry. Polskie karabiny maszynowe jak dzikie odpowiadają ogniem. Niemiecka maszyna przelatuje jak strzała obok polskiej. Za dowódcą pary leci maszyna numer 9 pilotowana przez sierżanta (Fw. Diehl – przyp. aut.). „Dziewiątka do ataku!” – pada rozkaz. Atakować! Już złapał Polaka w celownik. Odczekać, nie otwierać ognia zbyt wcześnie! „To niebywałe, jakim jest się spokojnym podczas pierwszej walki powietrznej” przelatuje sierżantowi przez głowę, kiedy stanowiąc jedność ze swoją maszyną atakuje wroga. Zupełnie nie myśli się wówczas o tym, że jeden z przelatujących wokół pocisków może trafić. Chce się tylko trafić samemu, trafić śmiertelnie, tak aby nieprzyjacielska maszyna, ta brunatna maszyna, która z każdą chwilą rośnie w siatce celownika, od razu się rozleciała. Odległość zmniejsza się do 40 metrów, a może to już tylko 30 metrów. Strzelać! Pozycja lekko powyżej Polaka, atak na niego następuje prosto od tyłu – a silnik polskiej maszyny działa jak magnes przyciągający przeciwnika. Tam dokładnie muszą trafić serie z broni maszynowej. Wtem polska maszyna wzbija się pionowo w górę. Trzeba poderwać własną maszynę, bo inaczej myśliwiec wpakowałby się prosto w kadłub wroga. W ułamku sekundy myśliwiec przelatuje nad Polakiem. Zwrot. Naraz widać, że osłona kabiny polskiego samolotu otwiera się i ze środka wyskakują dwie postacie, które zaczynają spadać w dół jak kamienie, aż do chwili kiedy rozwijają się nad nimi czasze spadochronów hamujące upadek.

Jest to bardzo ciekawie i rzetelnie napisana relacja, z tą jednak różnicą, że było to drugie zwycięstwo Giehla w Polsce (po zestrzeleniu jednego „PZL-24” 7 września), nie trzecie.

Polscy autorzy często i chętnie powtarzają historię, że obaj skoczkowie zostali ostrzelani opadając na spadochronach przez agresywnych pilotów Messerschmittów. Jednakże w relacji kpr. Zielińskiego nic takiego nie występuje! Polak tak wspominał walkę z Niemcami: Przerwałem obsługę radiostacji, wyjrzałem przez tylne stanowisko, które obsługiwał Edek i zobaczyłem dwa niemieckie Me 109, które przygotowywały się do ataku z tyłu. Natychmiast objąłemdolne stanowisko strzeleckie, które niestety miało brak widoczności atakujących myśliwców. (...) walka trwała około 10-15 minut. Pilot Staszek Przywara licznymi manewrami i ewolucjami starał się schodzić z linii ostrzału atakujących myśliwców. Przewaga ich była całkowita i mieli pewność, że im nie uciekniemy, tym bardziej że dysponowali przewagą szybkości nad nami, dlatego też atakowali i ponawiali je z daleka. (...) Podniosłem się i zobaczyłem, że Edek leży na plecach na podłodze samolotu, a z szyi bucha krew w rytm serca. Wyjrzałem jeszcze poprzez górne sstanowisko widząc ponownie myśliwce. W tym momencie odwróciłem się, aby sprawdzić wysokość, na której się znajdujemy. Zauważyłem wtedy, że zbiornik z paliwem lekkim, znajdujący się za plecami pilota pali się, a pilot daje znaki ręką, które były rozkazem do opuszczenia samolotu, czyli skoku ze spadochronem. Wyjść musiałem przez górne stanowisko strzeleckie, które nie miało stałej osłony i runąć na lewą lub prawą stronę. (...) Otwarcie się spadochronu, któremu zawdzięczam życie spowodowała siła odśrodkowa ręki trzymającej rączkę, gdyż z całą pewnością ciało moje koziołkowało w czasie spadania. Odzyskując świadomość stwierdziłem, że czasza spadochronu jest otwarta prawidłowo. Po rozejrzeniu się wkoło zauważyłem, że na ziemi pali się samolot. W dali zauważyłem drugą czaszę spadochronu. Wiedziałem więc, że 2 członków załogi wyskoczyło. (...) W czasie opadania na spadochronie jedna maszyna niemiecka krążyła koło mnie, a druga wkoło drugiego spadochronu. W dali widziałem tumany kurzu wytworzonego jazdą motocykli. Nie wiedziałem tylko czy to wróg czy swoi. Opadając ku ziemi niedaleko palącego się samolotu, zorientowałem się, że wyląduję blisko wraku.

Ostatnie zadanie w tym dniu przeprowadziła para Bf 109 z 3. Staffel. Wieczorny lot wykonany w rejonie Jarosław-Radymno pozostał bez wyników.

Na Słowacji myśliwce z 2. Staffel rozpoczęły działalność bojową dopiero przed południem. Osiem Bf 109 eskortowało 27 Stukasów z III./StG 2 z Vinne do Lwowa. Podobnie jak miało to miejce w poprzednich dniach, na wysokości Lwowa formację przywitał ostrzał lekkiej i ciężkiej artylerii przeciwlotniczej. Na linii kolejowej Lwów-Brzezany myśliwcy ostrzelali pociąg i zniszczyli lokomotywę.

Po południu cztery Bf 109 udały się w kierunku Krystynopola, skąd osłaniały 21 Do 17Z z III./KG 76 w czasie ich drogi powrotnej znad Łucka, gdzie zbombardowały lotnisko.

Należy wspomnieć, że także i w tym dniu 3. Staffel osłaniała Führera podczas przelotu jego Ju 52 z Nowej Wsi do Wolborza. Lot eskortowy czterech Bf 109 odbył się w godz. 10.00-10.55. Podczas lądowania w Wolborzu Bf 109D WNr 2596 wywrócił się na plecy. Samolot odniósł uszkodzenia w wysokości 60%. Z kolei Bf 109D WNr 2912 doznał uszkodzeń rzędu 30% w trakcie kołowania na lotnisku.

Ogółem 11 września jednostka spisała na straty trzy Bf 109D, w tym maszynę WNr 2701, która została uszkodzona w 40% w bliżej nieznanych okolicznościach (prawdopodobnie był to samolot z 2. Staffel).

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 6/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter