Dzień i noc pod Endau
Wojciech Holicki
Zdarzyło się 70 lat temu (21)
Dzień i noc pod Endau
Po niecałych siedmiu tygodniach od wybuchu wojny na Dalekim Wschodzie, w rękach Japończyków była zdecydowana większość Półwyspu Malajskiego. 21 stycznia 1942 r. oddziały Armii Cesarskiej zajęły Endau, nieduży port wschodniego wybrzeża, leżący około 180 km na północ od Singapuru. Ponieważ natarcie zostało powstrzymane w pobliżu Mersing, gdzie dobrze przygotowano linię obrony, należało spodziewać się kolejnego desantu, który pozwoliłby obejść tę przeszkodę lub wzmocnienia sił nieprzyjaciela. Gdy więc cztery dni później pojawił się meldunek o płynącym na południe dużym konwoju, miejscowe dowództwo alianckie uznało, że trzeba za wszelką cenę zapobiec lądowaniu lub przynajmniej je opóźnić. Oprócz lotnictwa miały być użyte także bazujące w Singapurze okręty.

Zmierzającą na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża półwyspu liczną formację japońskich jednostek, z co najmniej dwoma dużymi statkami, wykryła wieczorem 25 stycznia Catalina 205. Dywizjonu RAF-u. Nazajutrz o 07.45 dwa wysłane na zwiad australijskie Hudsony odnalazły konwój w rejonie 20 Mm na północ od Endau i dowódca brytyjskich sił na Dalekim Wschodzie, gen. Henry R. Pownall, wydał rozkaz zaatakowania go przez wszystkie będące do dyspozycji bombowce. Oznaczało to wprowadzenie do akcji także należących do 36. i 100. Dywizjonu „antycznych” dwupłatowców torpedowo-bombowych Vickers Vildebeest, które dotąd wykorzystywano w nocy. Ponieważ przygotowania mocno się opóźniły, pierwsza fala ataku znalazła się nad Endau dopiero około 15.00, cztery godziny po tym, jak Japończycy rozpoczęli wyokrętowanie. Celem były głównie wspomniane statki, Kansai Maru (8614 BRT) i Canberra Maru (6477 BRT), które 20 stycznia wraz z dziewięcioma innymi transportowcami opuściły zatokę Cam Ranh (w dzisiejszym Wietnamie), eskortowane przez niszczyciele Amagiri, Asagiri, Fubuki i Yugiri. Zgodnie z obawami Pownalla faktycznie planowane było lądowanie pod Mersing, ale wobec rozmiaru tamtejszych umocnień Japończycy uznali je za zbyt ryzykowne, więc większość przewożonych żołnierzy 18. Dywizji zeszła na ląd w Singorze i Patani (Syjam). Rejs na południe kontynuowała tylko wspomniana para statków, mająca na pokładzie posiłki dla oddziałów w Endau i batalion tyłowy (jego zadaniem było doprowadzenie do pełnej użyteczności lotnisk w Kluangu i Kahangu). 25 stycznia do wspomnianej czwórki osłaniających statki niszczycieli dołączyły krążownik lekki Sendai (jego dowódca, kmdr Toshio Shimazaki, objął wówczas komendę nad całością sił), niszczyciele Hatsuyuki i Shirayuki oraz 1. Dywizjon Trałowców (W 1, W 2, W 3, W 4 i W 5) i 11. Dywizjon Ścigaczy Okrętów Podwodnych (Ch 7, Ch 8 i Ch 9). W razie potrzeby mogły one liczyć na będące w pobliżu trzy krążowniki (ciężkie Suzuya i Kumano oraz lekki Yura osłaniały wraz z dwoma niszczycielami zajmowanie wysp Anambas), jak też lotniskowiec Ryujo, eskortowany przez niszczyciel. Jako że w Singapurze uznano, iż woda pod Endau jest za płytka dla torped, wspomniane powolne dwupłatowce zostały uzbrojone w bomby. Tuzin maszyn (w tym tylko trzy z 36. Dywizjonu) oraz 9 Hudsonów (należały one do 1. i 8. Dywizjonu RAAF-u) eskortowała dwunastka myśliwców Brewster Buffalo i 9 Hurricane’ów. Ponieważ nad celem formacja napotkała 20 japońskich myśliwców (w tym 19 już przestarzałych, mających stałe podwozie Nakajima Ki-27 Nate), a będące przy statkach Sendai, Hatsuyuki i Shirayuki otworzyły silny ogień plot., bombowcom nie udało się wiele zwojować (statki odniosły tylko uszkodzenia), a do bazy nie wróciło pięć „antyków”, w tym samolot dowódcy 100. Dywizjonu, który eksplodował w powietrzu, prawdopodobnie trafiony bezpośrednio pociskiem armatnim. Japończycy stracili natomiast tylko jeden samolot. Drugą falę ataku tworzyło 12 dwupłatowców, w tym trzy należące do 36. Dywizjonu Fairey Albacore, dużo nowsze, ale niemal równie powolne. Dotarły one nad cel około 17.30 i miały jeszcze gorzej, bo nie było już żadnej chmury, a eskorta (11 myśliwców, w tym 4 Buffalo) spóźniła się na spotkanie i japońskim myśliwcom początkowo nikt nie przeszkadzał – w rezultacie zestrzeliły one 7 bombowców (w tym 2 Albacore’y). Oberwało się też spóźnialskim, bo strącony został jeden Hurricane. Nic więc dziwnego, że wysoki oficer lotnictwa gratulujący lotnikom odwagi i sukcesów (meldunki mówiły o „trafieniach” w statki, krążownik i dwa niszczyciele…) musiał mocno nadrabiać miną. Gdy przyszło później do podliczania strat, okazało się, że zginęło 27 z 72 lotników 36. i 100. Dywizjonu, którzy wzięli udział w akcji, siedmiu zostało rannych, a dwóch dostało się do niewoli. Trzeci nalot, sześciu nieeskortowanych Hudsonów 62. Dywizjonu RAF-u, które wystartowały z Palembangu (płd.-wsch. Sumatra), także nie przyniósł pożądanych efektów. Maszyny te pojawiły się nad Endau krótko przed 18.00, dwie zostały zestrzelone przez japońskie myśliwce. Czwarty, pięciu Blenheimów 27. Dywizjonu, również z Palembangu, nie doszedł do skutku – samoloty zostały odwołane do bazy znad Singapuru z powodu zapadających już ciemności.
Dwójka straceńców
Gdy 26 stycznia przed południem Pownall zażądał od dowódcy sił morskich w Singapurze, kadm. Ernesta J. Spoonera, by „coś zrobił”, ten mógł bardzo niewiele. W tym momencie najsilniejszymi jednostkami, jakie miał do dyspozycji, były dwa leciwe i słabo uzbrojone niszczyciele, brytyjski Thanet i australijski Vampire.

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1/2012