Żelazny front
Eugeniusz Żygulski
Żelazny front
– niemieckie jednostki pancerne we Francji w czerwcu 1944 r.
Dzięki alianckiej propagandzie, oraz powojennej zachodniej kulturze masowej, w powszechnym obiegu przyjęło się uważać, że Wehrmacht od miesięcy i lat sumiennie przygotowywał się do odparcia inwazji na Francję, zgromadzone zaś tam wojska niemieckie były silne i gotowe do walki. Szczególnie złowieszczą sławę zyskały dywizje pancerne, w tym te z Waffen-SS. Jednak w rzeczywistości potencjał Wehrmachtu we Francji nie był wiosną 1944 r. specjalnie imponujący, najbardziej zaś wartościowe związki taktyczne – dywizje pancerne – dramatycznie rozproszone na wielkich przestrzeniach. Niemcy nie byli gotowi na inwazję.
Niemiecka Festung Europa – twierdza europejska – była w gruncie rzeczy tylko propagandowymi mitem. To fakt, że zwłaszcza w latach 1942–1944 Niemcy dokonali ogromnego wysiłku, aby wzdłuż atlantyckich wybrzeży, od Zatoki Biskajskiej na południu po Morze Norweskie na północy wznieść szereg umocnień stałych, zwanych szumnie „Wałem Atlantyckim” (Atlantikwall). Jednak w rzeczywistości – poza szczególnie umocnionymi rejonami takimi jak okolice Calais i szeregiem ufortyfikowanych portów – „Wał Atlantycki” nie osiągnął nigdy zaplanowanej struktury, w wielu miejscach zaś był ledwie zarysowany lub wręcz nie było go w ogóle. Nie może więc dziwić opinia marszałka polnego Gerda von Rundstedta, głównodowodzącego wojskami niemieckimi we Francji, Belgii i Holandii (Oberbefehlshaber West – OB West – Rundstedt piastował to stanowisko w latach 1942–1944; sztab opierał się o dowództwo Grupy Armii „D”), że cała ta linia umocnień stałych była bardziej „wielkim blefem”, a nie prawdziwą pozycją obronną o charakterze strategicznym. Niemiecki marszałek nie przywiązywał – poza obroną portów – większej wagi do rzeczonych umocnień, gdyż słusznie podkreślał, że fortyfikacje mają wartość tylko wówczas, gdy występują w odpowiednim nasyceniu i mają odpowiednią głębię, ich obsada zaś jest wzmocniona przez wartościowe wojska polowe. I jeśli w rejonie Dunkierka- Calais – Boulogne rzeczywiście tak było (rozmieszczono tam w chwili inwazji 47. DP, 49. DP, 326. DP, 331. DP, 182. DP i 18. Dywizję Lotniczo-Polową, razem sześć dywizji Wehrmachtu), to na innych odcinkach francuskiego wybrzeża sytuacja była już o wiele gorsza, ilość bowiem wyznaczonych do obrony wojsk okazywała się śmiesznie mała w stosunku do długości wyznaczonych pasów odpowiedzialności. Wiosną 1944 r. Wehrmacht był zwyczajnie zbyt słaby, aby móc skutecznie (właściwie zagęszczenie) obsadzić „Wał Atlantycki”, nawet jeśli pod uwagę brać tylko pas wybrzeża wzdłuż kanału La Manche. Ponadto niemieckim wojskom brakowało rezerw – rozwinięte kordonowo wzdłuż wybrzeży korpusy armijne nie dysponowały wystarczającą liczbą związków odwodowych, mogących interweniować odpowiednio szybko w razie zaistnienia nieprzyjacielskiej inwazji. W efekcie dla Rundstedta „Wał Atlantycki” był bardziej pasem przesłaniania, pozycję wysuniętą lub przednią linią obrony, ale nie główną linią walki – Haupt- -Kampf-Linie (HKL). Różnił się przy tym w opinii ze swym podwładnym, dowódcą Grupy Armii „B”, marszałkiem polnym Erwinem Rommlem, który dla odmiany uważał, że właśnie na plażach rozstrzygnął się losy bitwy o Francję. Rommel, wiosną 1944 r. mający pod sobą 7. Armię w Bretanii i Normandii oraz 15. Armię na wybrzeżu kanału La Manche od Caen na zachodzie po Antwerpię na wschodzie, chciał odeprzeć przeciwnika jeszcze na plażach. Było to przekonanie oderwane od rzeczywistości, Niemcy bowiem nie wiedzieli, gdzie nastąpi inwazja. Do jej odparcia wedle koncepcji Rommla byli gotowi tylko pod Calais – wszędzie indziej nie mieli na to zwyczajnie sił. Rozumiejący to Rundstedt postulował, aby skoro nie można wskazać gdzie uderzy przeciwnik, a co za tym idzie sukces jego lądowania jest pewny, nadchodzącą kampanię należy rozstrzygnąć generalną kontrofensywą opartą o odwody operacyjne – dywizje pancerne. W teorii plan był logiczny, ale w praktyce rozbijał się o dwa zasadnicze szczegóły: brak odwodowych dywizji pancernych rozumianych jako rezerwa operacyjna OB West i chaos systemu dowodzenia.
Na Zachodzie bez zmian
Jeśli wejść w szczegóły, okaże się, że właściwie w latach 1940–1944 Niemcy nie czynili zbyt wiele, aby przygotować się do odparcia inwazji na Francję. Właściwie wysiłki w tym kierunku czyniła tylko Organizacja Todt, najpierw fortyfikując porty, a od 1942 r. budując „Wał Zachodni”, ale nie Wehrmacht. Oczywiście wzdłuż wybrzeży zostały rozmieszczone dywizje do ich nadzoru, niemniej Francja była traktowana przede wszystkim jako obszar tyłowy, zwłaszcza przez Wojska Lądowe – Heer. Rozmieszczono tu rozliczne garnizony, przejęto koszary i poligony, na które ściągano z Niemiec masę pododdziałów, w niemal komfortowych warunkach szkoląc je, zgrywając i formując lub odtwarzając związki taktyczne. I choć od 1942 r. coraz częściej nad Francję zapuszczały się coraz liczniejsze alianckie samoloty, to jednak nie mogły one sparaliżować tego procesu. Jeszcze w 1943 r. we Francji zdołano skompletować cały szereg nowych dywizji, które następnie latem i jesienią wysłano czy to do Włoch, czy też na front wschodni. Francja przypominała swoiste „sanatorium”. To tam odtwarzano zniszczone lub wyczerpane na wschodzie dywizje, tam miesiącami zgrywano nowe oddziały. Wojska te, jakże liczne, nie były jednak brane pod uwagę jako potencjalny garnizon czy też siły gotowe do odparcia inwazji – ich obecność miała z góry tylko okresowy charakter. Po przeszkoleniu kierowano je z powrotem na aktywne fronty. Dotyczyło to wszystkich dywizji pancernych czy zmotoryzowanych oraz większości aktywnych dywizji piechoty. Wehrmacht, uwikłany od 1941 r. w gigantyczne zmagania z Armią Czerwoną, nie mógł sobie pozwolić na odkładnie dywizji „na półkę”, zwłaszcza tych najlepszych.
Jesienią 1943 r. Francję opuściła już większość wystawionych tam w owym roku nowych niemieckich dywizji, przez co w chwili gdy Gerd von Rundstedt witał nowy 1944 r., w zgodnej opinii niemieckich analityków rok w którym alianci mieli dokonać inwazji, nie miał powodów do zadowolenia. Z Włoch, z krótkim przystankiem w Danii, przybył mu zaledwie przed kilkoma tygodniami nowy, „krnąbrny” podwładny, Erwin Rommel, którego z deszczowej Italii pozbył się marszałek polny Albert Kesselring (OB Sud-West). Ani Kesselring ani Rundstedt nie przepadali za Rommlem, dawniej niezwykle agresywnym dowódcą polowym, który jednak od 1943 r. przejawiał coraz większy defetyzm. Ponadto OB West, najstarszy w służbie czynnej oficer Wehrmachtu, odnosił się z lekceważeniem do „lisa pustyni”, nazywając go „marszałkiem chłopczykiem” (Marschall Bubi), co było aluzją do znacznej różnicy wieku dzielącej obu dowódców, wynoszącej 16 lat. Wraz z Rommlem do Francji przybyły stopniowo sztaby I i II Korpsu Pancernego SS, zaczęto także formować na nowo dowództwo Grupy Armii „B” (stary sztab GA „B” został we Włoszech i przekształcono go w 14. Armię). Rommel otrzymał ostatecznie rozkaz nadzorowania przygotowań do odparcia inwazji wzdłuż plaż kanału La Manche. W styczniu powołano także Grupę Pancerną „Zachód” (Panzergruppe West pod dowództwem generała Leo Geyr von Schweppenburga; zwaną początkowo także 1. Grupą Pancerną, nie mylić z tak samo nazywającym się związkiem z 1941 r. i przekształconym w 1. Armię Pancerną; w Wehrmachcie taka grupa była pośrednim związkiem operacyjnym pomiędzy korpusem a armią), mającą wedle zamierzeń koordynować w najbliższej przyszłości działania niemieckich wojsk szybkich we Francji. Cóż jednak z tego, o ile bowiem Rundstedt otrzymywał nowych generałów i sztaby, o tyle nie miał tego co najważniejsze – silnych odwodów operacyjnych opartych o dywizje pancerne.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 3/2014