Ferdinand/Elefant we Włoszech
Eugeniusz Żygulski
Sd.Kfz. 184 Ferdinand/Elefant
we Włoszech
W pierwszej połowie 1944 roku na włoskim obszarze operacyjnym Niemcy wprowadzili do walki praktycznie wszystkie dostępne sobie ciężkie pojazdy pancerne – obok Tygrysów i Szerszeni/Nosorożców, do walk weszły tam bowiem Pantery i wozy Ferdinand, te ostatnie przemianowane w międzyczasie na Słonie. „Pancerna menażeria”, uzbrojona w doskonałe armaty przeciwpancerne, okazała się jednak nieefektywna jako broń ofensywna. Najgorsze opinie zebrały Ferdinandy. Niezwykle ciężkie, wielkie i paliwożerne, nie przystawały do warunków kampanii w Apeninach.

Pierwotnie Niemcy nie planowali wprowadzić do walki we Włoszech swych najcięższych tzw. łowców czołgów, czyli 8,8 cm Pak 43/2 Sfl L/71 Panzerjäger Tiger (P) Sd.Kfz. 184, znanych wkrótce jako Ferdinand („łowca czołgów” – Panzerjäger – niemiecka nazwa działa samobieżnego uzbrojonego w armatę przeciwpancerną i jednocześnie wszystkich formacji przeciwpancernych podległych Wojskom Pancernym Wojsk Lądowych – Panzertuppen; wozy Panzerjäger, inaczej niż czołgi, nie miały obrotowych wież i uzbrojone były w armaty oznaczane jako Pak, a nie Kwk; warto zauważyć, że nazywanie wozów Panzerjäger „niszczycielami czołgów” albo „działami szturmowymi” jest nieuprawnione w świetle niemieckiego systemu klasyfikacji, podobnie jak użytkujące je oddziały to bataliony, a nie dywizjony), zadawalając się skierowaniem tam pojazdów Sd.Kfz. 164 Hornisse. Szerszenie, także należące do klasy ciężkich łowców czołgów, były równie doskonale uzbrojone jak Ferdynandy (armata kal. 88 mm Pak 43/1 L/71; Ferdinand miał taką samą armatę w odmianie Pak 43/2), ale dzięki częściowo otwartym przedziałom bojowym i słabemu opancerzeniu charakteryzowały się wyraźnie mniejszą masą oraz zużywały mniejsze ilości paliwa. Stąd znacznie lepiej nadawały się do działań we Włoszech, gdzie liczne rzeki i wartkie strumienie czyniły sprawą zasadniczą kwestie nośności miejscowych, bardzo licznych mostów. Tymczasem przeciwpancerne Tygrysy, czyli Ferdinandy, ze względu na bardzo grube opancerzenie, były w owym czasie najcięższymi pojazdami w arsenałach Panzertuppen. Były to prawdziwe, mechaniczne mastodonty, swą masą zbliżające się do 70 ton i zużywające wręcz astronomiczne ilości paliwa. Zaliczały się także do najbardziej skomplikowanych pod względem konstrukcyjnym – m.in. posiadały hybrydowy, spalinowo-elektryczny układ napędowy. Dodatkowo Sd.Kfz. 184 należały do pojazdów nietypowych, gdyż powstała tylko stosunkowo nieliczna seria tych wozów, stanowiąc przejściowo w 1943 roku uzbrojenie zaledwie dwóch batalionów samobieżnych łowców czołgów (potem tylko jednego). O tym, że działa Ferdinand znalazły się w Italii, zdecydował przypadek.
Kierunek Italia
Pod koniec 1943 roku pozostające jeszcze w służbie wozy Ferdinand zostały wycofane z frontu wschodniego i na przełomie 1943/1944 odesłane do Austrii (oddział powrócił do garnizonu w St. Pölten). W tym czasie ostatni użytkujący je batalion liniowy – 653. batalion ciężkich łowców czołgów/batalion przeciwpancernych (schwere Panzerjäger-Abteilung 653.), stanowiący część składową 656. Pułku Ciężkich Łowców Czołgów (schwere Panzerjäger-Regiment 656), miał przejść reorganizację, zaś wozy Ferdinand skierowano do modernizacji. Naprawy i remonty, a następnie przebudowy pojazdów wykonywane były od początku 1944 roku z zakładach Nibelungenwerk w St. Valentin oraz przez arsenał wiedeński. Modernizacja, połączona z przeglądami generalnymi, dotyczyła szeregu drobnych, ale uciążliwych lub nie najlepiej zaprojektowanych wcześniej elementów. Nową cechą charakterystyczną była m.in. obecność z przedniej płycie pancernej kadłuba kulistego jarzma dla karabinu maszynowego z dodatkową osłoną, pojazdy pokryto też pastą Zimmerit (do wysokości ok. 2 metrów). Na stropie przedziału bojowego pojawiła się również wieżyczka obserwacyjna dowódcy. Tymczasem 22 stycznia 1944 roku we Włoszech alianci przystąpili do realizacji operacji „Shingle”, której celem było wysadzenie na tyłach wojsk niemieckich na południe od Rzymu desantu morskiego i tym samym odciągnięcie jak największych sił wroga z głównej linii frontu, gdzie trwała wówczas ofensywa, ewentualnie zmuszenie go w ogóle do odwrotu na północ i oddania Rzymu. Lądowanie pod Anzio wojsk amerykańsko-brytyjskich postawiło niemieckich sztabowców, z dowódcą Obszaru Południowy Zachód i Grupy Armii „C”, marszałkiem polnym Albertem Kesselringiem na czele, w trudnym położeniu, ale zdecydowali się oni nie tylko nadal utrzymać centralną „Pozycję Gustawa”, ale nawet zniszczyć przyczółek pod Anizo. Potrzebowali jednak do tego dodatkowych sił. Odpowiedzialne, także w wymiarze operacyjnym, za Włochy OKW postanowiło sięgnąć do rezerw krajowych. Wzrok sztabowców OKW padł również na 656. Pułk Łowców Czołgów, który wraz z wycofaniem z frontu wschodniego wyszedł z operacyjnej jurysdykcji OKH. 1 lutego dowództwo pułku otrzymało rozkaz wysłania do Włoch wszystkich dostępnych sił, czyli zarówno tzw. „czołgów szturmowych” (Sturmpanzer) Sd.Kfz. 166 Brummbär z 216. batalionu czołgów szturmowych (Sturmpanzer-Abteilung 216) jak również i Ferdynandów. Problem polegał jednak na tym, że 653. batalion nie znajdował się wówczas w gotowości bojowej. Żołnierze dopiero wracali z krótkich urlopów, a większość wozów Ferdinand jeszcze naprawiano i modernizowano. Wedle informacji napływających z zakładów Nibelungen w St. Valentin wynikało, że w najbliższych tygodniach prace zakończą się przy najwyżej kilkunastu działach samobieżnych. Ponieważ czas naglił, zapadła decyzja, że w takim razie do Włoch zostanie skierowana tylko pojedyncza, improwizowana kompania ciężkich łowców czołgów.

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2011