Francuskie pancerniki ostatniej generacji Dunkerque i Strasbourg - cz.1
Sławomir J. Lipiecki
Dwa pancerniki typu Dunkerque stanowiły dumę Marine Nationale drugiej połowy lat 30. XX wieku. W istocie były to jednostki co najmniej niezwykłe. Z jednej strony przy stosunkowo małej wyporności, udało się wybudować okręty o bardzo zrównoważonych cechach, niezwykle przy tym nowoczesne i dysponujące sporą siłą ognia, z drugiej strony sensacją samą w sobie był fakt ich powstania, bowiem były to w praktyce pierwsze udane jednostki tej klasy w historii Francji!
Co bardziej osobliwe, obu okrętów liniowych oryginalnie wcale nie zaprojektowano do starć z innymi pancernikami. Ich spectrum działań miało być bowiem dalece szersze niż tylko „bezmyślna” walka artyleryjska w sztywnej linii bojowej. Umożliwiły to – oprócz silnego uzbrojenia i bardzo dobrej ochrony biernej – bardzo duża prędkość (zarówno maksymalna jak i marszowa) i zasięg operacyjny (a także niższy koszt eksploatacji). W konsekwencji jednostki typu Dunkerque (oraz kolejne, dużo większe typu Richelieu) stały się czymś w rodzaju pierwszych „pancerników uniwersalnych” (zwanych też często potocznie „szybkimi pancernikami” – ang. fast battleships) i bardziej pretendowały do tytułu „super-krążowników” niż do pełnienia roli tradycyjnych okrętów liniowych (z tego powodu były nawet klasyfikowane w starych periodykach jako krążowniki liniowe – ang. battlecruisers). Mimo niewielkich – jak na swoją klasę – rozmiarów zostały wspaniale zaprojektowane i choć w wielu publikacjach wydają się być pod tym względem nieco przereklamowane, to nie sposób postawić tezy, że przy tak ograniczonej wyporności, nie dałoby się w ówczesnym czasie wybudować niczego lepszego…
Geneza
Historia powstania pierwszych udanych pancerników we Francji jest tak osobliwa, że generalnie zasługuje na oddzielny, obszerny artykuł. Dość powiedzieć, że kraj ten, mający ogromne zasługi w dziedzinie projektowania nowinek technicznych dla jednostek morskich, sam nigdy nie dorobił się okrętów liniowych z prawdziwego zdarzenia. Wodowanie w Wielkiej Brytanii w 1906 roku pancernika HMS Dreadnought, pierwszego okrętu liniowego nowej generacji (m.in. uzbrojonego w zunifikowaną artylerię wyłącznie najcięższego kalibru w myśl zasady „all big gun battleship”) zostało we Francji jakby niezauważone. Nie przeszkodziło jej bowiem w wybudowaniu dość licznej serii (6 jednostek) tzw. semi-drednotów typu Danton, które nawet w swojej kategorii były jednostkami kompletnie już wówczas przestarzałymi. Poza archaiczną konstrukcją, okręty te były bardzo słabo chronione, a ich uzbrojenie główne tworzyły armaty dwóch kalibrów: 305 mm i 240 mm, przy czym te drugie rozmieszczono w dwudziałowych wieżach znajdujących się na burtach, co znacząco ograniczało kąty ostrzału.
Dopiero 11 listopada 1911 roku (a więc 5 lat po zwodowaniu HMS Dreadnought i amerykańskiego USS South Carolina!) w stoczni Arsenal de Lorient (później należącej do DCNS – obecnie Naval Group) rozpoczęto budowę prototypowego drednota typu Courbet. Seria liczyła 4 jednostki, przy czym 26 sierpnia 1922 roku na skałach rozbił się pancernik France i w konsekwencji po podpisaniu Traktatu Waszyngtońskiego pozostały Francuzom do dyspozycji tylko 3 okręty tego typu. Były to pierwsze drednoty Marine Nationale. Mimo olbrzymiego doświadczenia Francji pod względem badań technologiczno-rozwojowych, jednostki te już w chwili wodowania pretendowały raczej do roli pływających zabytków, aniżeli wartościowych okrętów. Spora wyporność kadłuba (około 25 000 ton) została bowiem całkowicie zmarnowana. Pancerniki były stosunkowo powolne (nieco powyżej 20 węzłów, przy czym prędkość marszowa wynosiła tylko 10 węzłów), dysponowały bardzo niewielkim zasięgiem operacyjnym (w granicach zaledwie 4000 mil morskich przy prędkości marszowej), przeciętnym i bardzo źle rozlokowanym uzbrojeniem (układem skopiowanym wprost z semi-drednotów typu Danton z tą różnicą, że po prostu wszystkie armaty były kalibru 305 mm) i – przede wszystkim – niemal zerową w kontekście jednostek tej klasy ochroną bierną (szczególnie podwodną).
Z większości tych wad Francuzi stopniowo zaczęli zdawać sobie sprawę. Dość powiedzieć, że słabszymi drednotami od ich jednostek typu Coubert była tylko malutka (niespełna 16 000 ton) hiszpańska España. Tymczasem po oceanach i morzach pływały już coraz liczniejsze, potężniejsze i – co najważniejsze – nowocześniejsze drednoty, a za chwilę także superdrednoty (pancerniki z armatami artylerii głównej kalibru od 343 mm wzwyż). Dla Francji było za późno, by podjąć rękawicę. Tym samym, ta niegdyś druga flota wojenna świata miała już nigdy nie odzyskać swojej dawnej pozycji. Natomiast chęć dalszej rozbudowy floty z naciskiem na okręty liniowe nie budziło w Marine Nationale wątpliwości. Niestety, kolejne pancerniki pod względem konstrukcyjnym miały okazać się niemal kopią poprzedników. Wybudowane w latach 1915-1916 trzy jednostki typu Bretagne w teorii były francuską odpowiedzią na nową generację brytyjskich drednotów. W istocie stanowiły tylko niewielkie rozwinięcie typu Courbet, mając generalnie taki sam kadłub, konstrukcję i architekturę. Główną zmianą było powiększenie kalibru artylerii z 305 mm na 340 mm i bardziej racjonalne jej rozmieszczenie poprzez zastąpienie dwóch wież na burtach na śródokręciu przez jedną umieszczoną w osi symetrii kadłuba (dzięki czemu liczba armat w salwie burtowej nie uległa zmianie). Dzięki takiej oszczędności na masie, poprawiono nieco opancerzenie głównego pasa oraz – w największym stopniu – wież artylerii głównej. Tym niemniej był to system ochrony „przedjutladzki” (np. nie uwzględniający rewolucyjnego układu „wszystko albo nic”), a nawet w tej kategorii prezentował się bardzo słabo w zestawieniu z zagranicznymi okrętami liniowymi. Osobliwym kuriozum (nie jedynym zresztą) było zastosowanie po raz pierwszy na pancerniku Marine Nationale wzdłużnej grodzi przeciwtorpedowej, którą przecież wynaleźli i opatentowali… Francuzi i to jeszcze na samym początku XX wieku! Jednak nawet w tym wypadku konstrukcja ochrony podwodnej stała w sprzeczności z ideą wynalazców i projektantów – biegła ona bowiem bardzo blisko burty, w dodatku na niewielkim odcinku, a jej grubość wynosiła zaledwie 8 mm. Był to notabene jedyny (obok klasycznego, podwójnego dna) element ochrony podwodnej, bowiem grodzie poprzeczne wykonano fatalnie, a na dodatek ciągnęły się one jedynie do pokładu dolnego.
Wspomniane okręty budowano zgodnie z programem z 1912 roku. Sam proces konstruowania ich (nie mówiąc o osiągnięciu gotowości bojowej) trwał dość długo i w związku z tym zostały ukończone dopiero podczas trwania I wojny światowej, jako jedyne większe francuskie okręty. W tym miejscu można więc śmiało postawić tezę, że w przededniu wybuchu pierwszego światowego konfliktu Francja nie dysponowała czymś takim jak flota liniowa. Co gorsze, trzy przestarzałe pancerniki typu Bretagne miały się okazać najpotężniejszymi, bo ostatnimi w praktyce klasycznymi drednotami Marine Nationale, gdyż budowę późniejszego typu Normandie ostatecznie anulowano…
Wspomniane superdrednoty typu Normandie zamówiono jeszcze przed I wojną światową. Miały nosić nazwy pochodzące od prowincji Francji (Béarn, Normandie, Flandre, Gascogne i Languedoc). W praktyce, od strony konstrukcyjnej była to kolejna wariacja kompletnie przestarzałych jednostek typu Courbet. Kadłub pozostał bez zmian, natomiast 5 dwudziałowych wież armat kal. 340 mm zastąpiono trzema czterodziałowymi. W równie niewielkim stopniu poprawiono podział wewnętrzny kadłuba oraz opancerzenie (miejscami wzrosło ono na burcie do 300 mm, przez co okręty powoli zaczęły pretendować do tytułu „słabszych pancerników”). Poza tym jednostki w dalszym ciągu jako paliwa używać miały węgla, a ich prędkość maksymalna miała wynosić 21 węzłów. Wzrósł jedynie projektowany zasięg do 6600 mil morskich przy prędkości 12 węzłów. Wobec powyższego oraz doświadczeń wyniesionych z I wojny światowej, w końcu stało się dla Francuzów jasne, że dalszy kierunek rozwoju ich pancerników jest przysłowiową „ślepą uliczką”. W związku z tym, zaraz po zakończeniu Wielkiej Wojny nosili się z zamiarem anulowania budowy wszystkich okrętów typu Normandie. Kadłuby każdego z nich były w różnym stopniu ukończone, nawet w stopniu dość zaawansowanym, bo niekiedy do 65%. W związku z tym trudno było uzasadnić taką decyzję przed opinią publiczną. Na dodatek nie istniały żadne plany konstrukcyjne okrętów liniowych nowej generacji. Rozważano więc modernizację budowanych jednostek typu Normandie, ale okazały się one na to zbyt przestarzałe. Ostatecznie w podjęciu decyzji pomógł – paradoksalnie – kryzys finansowy oraz późniejsze postanowienia Traktatu Waszyngtońskiego.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1-2/2019