Gdzie koń, gdzie pan…

 


Janusz Walczak


 

 

 

Gdzie koń, gdzie pan…

 

 

 

Pańskie oko konia tuczy – tymi słowy minister obrony Bogdan Klich zapowiedział swoją siódmą wizytę w Afganistanie. Wszystko po awanturze w sprawie doposażenia kontyngentu i urzędniczych utrudnieniach pilnych zakupów dla walczących żołnierzy, głośno wyartykułowanych przez dowódcę Wojsk Lądowych, generała broni Waldemara Skrzypczaka. Minister nie odważył się pojechać do Afganistanu z premierem na Święto Wojska Polskiego, gdyż zamiast podziękowań i gratulacji wcześniej zapowiedział wysłanie do Ghazni inspekcji z Departamentu Kontroli MON oraz wszczęcie śledztwa prokuratorskiego po podejrzeniach zaniedbań i nieprawidłowości w przeprowadzeniu tragicznej operacji w Adżiristanie 10 sierpnia, w której śmierć poniósł dziesiąty polski żołnierz w operacji ISAF, kpt. Daniel Ambroziński. Minister skierował do składu delegacji premiera Donalda Tuska swojego, jak napisano w programie wizyty, doradcę – Barbarę Bartkowską. Szczęśliwie awaria rządowego Tu-154M spowodowała ograniczenie liczby nieistotnych w delegacji osób... Swoją drogą ciekawe, który żołnierz w Afganistanie czuje się koniem hodowanym przez pana ministra i to nie wiadomo na jaką okazję. Ciekawe też, czy Pan Minister czuje się panem i kto dał mu taki tytuł w stosunku do polskiej armii. W Konstytucji RP nie ma artykułu mówiącego o tuczeniu obywateli przez ministrów…

 
 

 


Wkrótce po wizycie premiera Donalda Tuska w Afganistanie rząd rozważał sprawę pilnego udrożnienia kanałów zakupowych na potrzeby misji i koniecznego doposażenia kontyngentu. Bez zmiany prawa – począwszy od prawa o finansach publicznych, poprzez ustawodawstwo zakupów publicznych i offsetowego, aż po szereg dokumentów regulujących te sprawy w MON (choćby tegoroczne rozporządzenie zmieniające zasady zakupów w ramach pilnej potrzeby operacyjnej), kontrolę przez Żandarmerię Wojskową trybu zakupów, począwszy od ustalania Wstępnych Założeń Taktyczno-Technicznych, wszechwładność biura antykorupcyjnego MON i prokuratury – nie ma mowy o jakichkolwiek dodatkowych dostawach sprzętu dla żołnierzy w Afganistanie w innym trybie, niż było to możliwe dotychczas.

Polskie Siły Zadaniowe w Afganistanie to najlepiej wyposażona i zaopatrzona brygada w Wojsku Polskim. To podkreśla nawet obecny dowódca kontyngentu w Afganistanie, płk Rajmund Andrzejczak. Faktem jest, że sprzętu w poszczególnych grupach mogłoby być więcej. Pułkownik Andrzejczak mówi jednak o innym aspekcie sprawy. Rzecz nie w tym, ile ma się karabinów, armat, śmigłowców, ale jak skutecznie można ich użyć. A właśnie to jest problemem. Rzeczpospolita Polska wysłała do Afganistanu żołnierzy ze szczytna misją stabilizacyjną, gdy tymczasem są oni celem ataków bezwzględnego wroga. Strzela do nich z granatników, podkłada bomby, skrycie odpala rakiety i granaty moździerzowe. Tymczasem Polacy mogą jedynie się bronić, i to zgodnie z zasadami polskiego kodeksu karnego. Zasady użycia broni, które teoretycznie obowiązują polskich żołnierzy, mają się nijak nawet do polskich paragrafów. Misja w Afganistanie jest bowiem, według prawa, misją pokojową. Tymczasem ppłk Leon Stanoch, dowódca Zespołu Zadaniowego Alfa, powiedział premierowi Tuskowi jasno: Panie Premierze, tutaj jest wojna! Można mieć najnowocześniejszą broń, pod dostatkiem zapasów i amunicji, ale skoro nie można jej skutecznie użyć – niewiele to zmieni. Polacy mają za zadanie asystować miejscowym siłom bezpieczeństwa, i to dopiero w drugim kręgu, gdyż pierwszy tworzy afgańska armia. Użycie broni może się zaś odbywać na zasadach podobnych do realizacji obrony koniecznej w kraju, więc dopiero po zaistnieniu agresji i w sposób adekwatny do siły ataku. Zatrzymanie przestępców lub terrorystów to, co najwyżej, aresztowanie o charakterze obywatelskim. Na dobrą sprawę sytuacja, gdzie żołnierze siedzą w ufortyfikowanych bazach i się z nich nie ruszają, jest najbliższa istocie mandatu, na jaki zgodzili się polscy politycy.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 9/2009

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter