Gumowa szyja, orli wzrok i cztery palce
Piotr Sikora
Gumowa szyja, orli wzrok i cztery palce
– asy polskiego lotnictwa
w drugiej wojnie światowej
Sprawność i odwaga stają się niczym w porównaniu z chłodną kalkulacją i jakością sprzętu. Chęć czynu i wielkie indywidualne decyzje pozostają nieznane w cieniu wojennych komunikatów i oficjalnych sprawozdań. Ale czy historyk może przeoczyć te wszystkie epizody opisujące męstwo, wysiłek woli i poświęcenie poszczególnych ludzi, które kryje się za anonimowymi kolumnami liczb straszliwego bilansu nowoczesnej wojny powietrznej?
Pierre Clostermann
Taranem lub Naganem...
Nie od razu samolot, w owym czasie zupełnie nowa zdobycz techniki, stał się narzędziem walki w dosłownym znaczeniu. Aczkolwiek armie, zaangażowane w pierwszą wojnę światową poczęły wykorzystywać go do obserwacji pola walki oraz ruchów przeciwnika, przez czas jakiś pozostawał jednak w tej roli, niebudząc wielkiego zaufania. Ta sytuacja nie mogła wszak trwać wiecznie i tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy z problemem „oczu nad frontem” trzeba będzie sobie poradzić. Do pierwszej „walki powietrznej” doszło już 8 września 1914 r., gdy w rejonie Żółkwi rosyjski lotnik Piotr Niestierow nieuzbrojonym Moranem staranował austriackiego Albatrosa B.II. Autorem pierwszego zestrzelenia nieprzyjacielskiego samolotu stał się... Polak, RomanFlorer – późniejszy pierwszy dowódca 4. Pułku Lotniczego w Toruniu, w czasie pierwszej wojny światowej zaś służący w 27. Eskadrze Lotniczej lotnictwa Austro-Węgier. W 1915 r., lecąc wraz z pilotem Hassanem Rizą Effendi Pielerem, strącił włoski samolot strzelając doń z... pistoletu. Nie był to zresztą przypadek odosobniony. Inny Polak, Antoni Mroczkowski, walczący tym razem w lotnictwie Carskiej Rosji, dokonał podobnego wyczynu zestrzeliwując koło Tulczy samolot austriacki. Do tego celu posłużył mu Nagan. To, co w początkowej fazie wojny wyglądało jeszcze dość prymitywnie, w ciągu jej kolejnych lat wykreowało powietrzną machinę zabijania, doprowadziło do rywalizacji w powietrzu, zmusiło do postępu na drodze zagłady i tworzenia ku niej środków, stworzyło instytucję pilota myśliwskiego, którego celem było odnoszenie jak największej liczby zwycięstw. Siłą rzeczy musiał też powstać system ich liczenia i weryfikacji. Jego autorem został dowódca lotnictwa francuskiej II Armii Maj. de Rose. Mając niejako pod ręką słynną Eskadrę Bocianów i obserwując jej postępy, wprowadził pierwszą ewidencję zestrzeleń. Tak powstała instytucja asa myśliwskiego, nowoczesna forma rycerza przestworzy, który, by móc szczycić się swym tytułem, musiał udokumentować zestrzelenie co najmniej 5 statków powietrznych przeciwnika.
Pierwsze asy
O ile niebo stało się teatrem nowej formy zmagań, sztaby oraz prasa donosząca o postępach na froncie, żywiły się historiami heroicznych pojedynków, kreując tym samym bohaterów narodowych. Podczas gdy Francuzi podeszli do tej kwestii spontanicznie i przedstawili swemu społeczeństwu asów René Foncka (75 zwycięstw) czy Georgesa Guynemera (53 zwycięstwa), Brytyjczycy początkowo potraktowali temat z właściwą sobie rezerwą, informując jedynie o liczbach. Przeciętny Mr Brown nie znał więc nazwisk podniebnych herosów. Opinia publiczna wywierała jednak presję i w końcu także nad Tamizą stało się głośno o Edwardzie Mannocku (61 zwycięstw) czy Jamesie McCuddenie (57 zwycięstw). Po drugiej stronie linii frontu także doceniano pilotów. Tacy ludzie jak Manfred von Richthofen ze swymi 80 zwycięstwami nie tylko nosili z chlubą swój Pour le Mérite (Blue Max), ale byli znani każdemu mieszkańcowi Niemiec. Mimo że i tutaj, podobnie jak u Brytyjczyków, pojęcie asa jeszcze nie funkcjonowało. Życie w chwale to jedno, zwykła służba frontowa to drugie. Ta wyczerpywała znacznie bardziej niż opinia publiczna, co prowadziło do tragicznych następstw. Herosi nie zawsze ginęli śmiercią asa. Najlepszym tego dowodem był sam Richthofen, który zginął u szczytu sławy przeszyty kulą piechura. Podobny los spotkał zresztą Mannocka, którego grobu nie udało się z całą pewnością ustalić do dziś. Przez ostrzał z ziemi poległ włoski as Francesco Baracca, a James McCudden stracił życie w wypadku lotniczym i został pochowany bez należnych mu honorów wojskowych.
Na cudzy rachunek
Wśród nazwisk asów pierwszej wojny znalazło się też kilka polskich. Pierwszym z nich miał być wspomniany już Antoni Mroczkowski, który swoje 9 zwycięstw dla armii zaborcy z czasem uzupełnił o jeszcze jedno, uzyskane już w wojnie polskosowieckiej. Tym razem jednak walczył już jako polski pilot w polskim lotnictwie. Problem w tym, że znakomita większość jego zwycięstw nie ma żadnego, z wyjątkiem słów samego pilota, potwierdzenia. Sześć zwycięstw przyznano pilotowi austriackiego Flik 3./J Franciszkowi Peterowi; taką samą ilość uzyskał latający w niemieckiej Jasta 31 Mieczysław Garsztka. Jego trofea znalazły uznanie u przełożonych, w związku z czym na swym mundurze powiesił drugi już (po przyznanym za służbę w piechocie) Krzyż Żelazny I klasy. Innym znanym pilotem myśliwskim, który służył i walczył w lotnictwie Austro-Węgier był Stefan Stec. Latał początkowo we Flik 3, a następnie, po przeszkoleniu, we Flik 3./J zgłaszając trzy zestrzelone samoloty. O ile maszyny te zniszczył ku chwale Franciszka Józefa, kolejny samolot oraz balon, przyznane Stecowi podczas walk z Ukrainą, były już darem dla niepodległej Polski. Przekazy historyczne przypominają też Donata Makijonka, oficera carskiego lotnictwa i jego pięć zwycięstw. Jeszcze innym pretendentem do miana asa miałby być Wiktor Komorowski, walczący w lotnictwie cara. I tu jednak, podobnie jak w przypadku Mroczkowskiego, trudno jest zweryfikować wersję tego pilota.
Nie od razu samolot, w owym czasie zupełnie nowa zdobycz techniki, stał się narzędziem walki w dosłownym znaczeniu. Aczkolwiek armie, zaangażowane w pierwszą wojnę światową poczęły wykorzystywać go do obserwacji pola walki oraz ruchów przeciwnika, przez czas jakiś pozostawał jednak w tej roli, niebudząc wielkiego zaufania. Ta sytuacja nie mogła wszak trwać wiecznie i tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy z problemem „oczu nad frontem” trzeba będzie sobie poradzić. Do pierwszej „walki powietrznej” doszło już 8 września 1914 r., gdy w rejonie Żółkwi rosyjski lotnik Piotr Niestierow nieuzbrojonym Moranem staranował austriackiego Albatrosa B.II. Autorem pierwszego zestrzelenia nieprzyjacielskiego samolotu stał się... Polak, RomanFlorer – późniejszy pierwszy dowódca 4. Pułku Lotniczego w Toruniu, w czasie pierwszej wojny światowej zaś służący w 27. Eskadrze Lotniczej lotnictwa Austro-Węgier. W 1915 r., lecąc wraz z pilotem Hassanem Rizą Effendi Pielerem, strącił włoski samolot strzelając doń z... pistoletu. Nie był to zresztą przypadek odosobniony. Inny Polak, Antoni Mroczkowski, walczący tym razem w lotnictwie Carskiej Rosji, dokonał podobnego wyczynu zestrzeliwując koło Tulczy samolot austriacki. Do tego celu posłużył mu Nagan. To, co w początkowej fazie wojny wyglądało jeszcze dość prymitywnie, w ciągu jej kolejnych lat wykreowało powietrzną machinę zabijania, doprowadziło do rywalizacji w powietrzu, zmusiło do postępu na drodze zagłady i tworzenia ku niej środków, stworzyło instytucję pilota myśliwskiego, którego celem było odnoszenie jak największej liczby zwycięstw. Siłą rzeczy musiał też powstać system ich liczenia i weryfikacji. Jego autorem został dowódca lotnictwa francuskiej II Armii Maj. de Rose. Mając niejako pod ręką słynną Eskadrę Bocianów i obserwując jej postępy, wprowadził pierwszą ewidencję zestrzeleń. Tak powstała instytucja asa myśliwskiego, nowoczesna forma rycerza przestworzy, który, by móc szczycić się swym tytułem, musiał udokumentować zestrzelenie co najmniej 5 statków powietrznych przeciwnika.
Pierwsze asy
O ile niebo stało się teatrem nowej formy zmagań, sztaby oraz prasa donosząca o postępach na froncie, żywiły się historiami heroicznych pojedynków, kreując tym samym bohaterów narodowych. Podczas gdy Francuzi podeszli do tej kwestii spontanicznie i przedstawili swemu społeczeństwu asów René Foncka (75 zwycięstw) czy Georgesa Guynemera (53 zwycięstwa), Brytyjczycy początkowo potraktowali temat z właściwą sobie rezerwą, informując jedynie o liczbach. Przeciętny Mr Brown nie znał więc nazwisk podniebnych herosów. Opinia publiczna wywierała jednak presję i w końcu także nad Tamizą stało się głośno o Edwardzie Mannocku (61 zwycięstw) czy Jamesie McCuddenie (57 zwycięstw). Po drugiej stronie linii frontu także doceniano pilotów. Tacy ludzie jak Manfred von Richthofen ze swymi 80 zwycięstwami nie tylko nosili z chlubą swój Pour le Mérite (Blue Max), ale byli znani każdemu mieszkańcowi Niemiec. Mimo że i tutaj, podobnie jak u Brytyjczyków, pojęcie asa jeszcze nie funkcjonowało. Życie w chwale to jedno, zwykła służba frontowa to drugie. Ta wyczerpywała znacznie bardziej niż opinia publiczna, co prowadziło do tragicznych następstw. Herosi nie zawsze ginęli śmiercią asa. Najlepszym tego dowodem był sam Richthofen, który zginął u szczytu sławy przeszyty kulą piechura. Podobny los spotkał zresztą Mannocka, którego grobu nie udało się z całą pewnością ustalić do dziś. Przez ostrzał z ziemi poległ włoski as Francesco Baracca, a James McCudden stracił życie w wypadku lotniczym i został pochowany bez należnych mu honorów wojskowych.
Na cudzy rachunek
Wśród nazwisk asów pierwszej wojny znalazło się też kilka polskich. Pierwszym z nich miał być wspomniany już Antoni Mroczkowski, który swoje 9 zwycięstw dla armii zaborcy z czasem uzupełnił o jeszcze jedno, uzyskane już w wojnie polskosowieckiej. Tym razem jednak walczył już jako polski pilot w polskim lotnictwie. Problem w tym, że znakomita większość jego zwycięstw nie ma żadnego, z wyjątkiem słów samego pilota, potwierdzenia. Sześć zwycięstw przyznano pilotowi austriackiego Flik 3./J Franciszkowi Peterowi; taką samą ilość uzyskał latający w niemieckiej Jasta 31 Mieczysław Garsztka. Jego trofea znalazły uznanie u przełożonych, w związku z czym na swym mundurze powiesił drugi już (po przyznanym za służbę w piechocie) Krzyż Żelazny I klasy. Innym znanym pilotem myśliwskim, który służył i walczył w lotnictwie Austro-Węgier był Stefan Stec. Latał początkowo we Flik 3, a następnie, po przeszkoleniu, we Flik 3./J zgłaszając trzy zestrzelone samoloty. O ile maszyny te zniszczył ku chwale Franciszka Józefa, kolejny samolot oraz balon, przyznane Stecowi podczas walk z Ukrainą, były już darem dla niepodległej Polski. Przekazy historyczne przypominają też Donata Makijonka, oficera carskiego lotnictwa i jego pięć zwycięstw. Jeszcze innym pretendentem do miana asa miałby być Wiktor Komorowski, walczący w lotnictwie cara. I tu jednak, podobnie jak w przypadku Mroczkowskiego, trudno jest zweryfikować wersję tego pilota.
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo Numer Specjalny 13