Hi-Point 995TS
George E. Dvorchak, Jr.
Hi-Point 995TS
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze nie było hipermarketów, było takie powiedzenie, że coś „sprzedaje się jak ciepłe bułeczki”, czyli szybko i sprawnie. W dzisiejszym handlu bronią najgorętszymi bułeczkami są bez wątpienia karabiny samopowtarzalne na nabój pośredni, ale jak każda moda i ta nie na każdym leży równie dobrze.
Większość z rozchwytywanych klonów AR czy AK strzela nabojami zbyt silnymi, by można ich było używać do strzelania rekreacyjnego – a w czasach, gdy amunicja drożeje z dnia na dzień, parę godzin zabawy na strzelnicy potrafi zużyć zarobki z całego tygodnia ciężkiej pracy. Jako miłośnik karabinków na naboje pistoletowe z zainteresowaniem przywitałem fakt pojawienia się nowego karabinka, którego konstrukcja bazowana była na pistolecie Hi-Point. Hi-Point to obecne trzecie, czy nawet czwarte wcielenie producenta pistoletu Stallard JS-9, który pojawił się w latach 80. i stanowił „garażową” amerykańską przeciwwagę dla nowego wówczas trendu pistoletów z plastikowym szkieletem. Stallard był pistoletem jak żaden inny wówczas na rynku: brzydki, kanciasty, ciężki, z okropnym spustem, jednorzędowym magazynkiem na naboje 9 mm x 19 – a do tego działający na zasadzie odrzutu zamka swobodnego! Jego jedyną zaletą, która jednak zrównoważyła wady zaskakująco wielu nabywcom, była cena – dwucyfrowa suma za fabrycznie nowy pistolet robiła wrażenie. Sprawiała, że pistolet stawał się nie mistycznym orężem, ale narzędziem, jak piła, dłuto czy młotek, które można było zostawić w skrzynce narzędziowej i nie przejmować się oksydą. W Stanach Zjednoczonych, w których nie ma, jak w Europie, obowiązku przechowywania każdej broni w kasie pancernej, ludzie kupowali je, żeby były zawsze pod ręką w domku letniskowym, na łodzi, w przyczepie kempingowej. Kolejne wcielenia producenta w Mansfield, Ohio, powstawały i upadały, a konstrukcja trwała i wegetowała na obrzeżach rynku. Kiedy w połowie pierwszej dekady XXI wieku ich produkcją zajął się Hi-Point, rozpoczęła się druga młodość „żelazek”, „odważników” czy „hantli” – jak je popularnie nazywano. Cena już wprawdzie na trwałe dorobiła się trzeciej cyfry, ale na razie jest to w wersji krótkiej nadal jedynka – mimo całej inflacji amerykańskiej waluty.
Karabinek Hi-Point
Wtedy też pojawił się karabinek Hi-Point, na nabój 9 mm x 19, potem na .40 S&W, a w końcu na naboje .45 ACP. Konstrukcyjnie jest to po prostu pistolet z długą lufą, opakowany w kanciaste pudło, do którego z tyłu dołączono plastikową stałą – za to niewygodną – kolbę. Początkowo dostępny model nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia – był właściwie ucieleśnieniem opinii, że w cenie broni płaci się za jakość. Model 995 nie był drogi – więc miał prawo być byle jaki. Uznałem, że do polowania się nie nadawał, do strzelania sportowego to już zupełnie nie (w życiu nie miałem niczego z tak okropnym spustem!) – ale za to kombinacja broni długiej, łatwiejszej do opanowania niż pistolet, z dłuższą lufą, która nadawała pociskowi większe prędkości, zapowiadała się na obiecującą broń do obrony domu. O ile tylko dałoby się zrobić z tym okropnym gumowatym, trącym, 50-oporowym i kolebiącym się na boki spustem. Upłynęło parę lat, kiedy spotkałem się z pewnym ranczerem z Południowego Zachodu, który opowiedział mi o swoich doświadczeniach z karabinkiem Hi-Point 995 na naboje 9 mm x 19. Kupił go przypadkiem, w sklepie narzędziowym gdzieś w dzikich ostępach, a ponieważ i tak nosił pistolet 9 mm, do kompletu wziął karabinek w tej wersji nabojowej. Karabinek okazał się po prostu skarbem – prosty, celny, tani, poręczny, niezawodny. Zamontował na nim równie tani celownik optyczny i zyskał broń, która często służyła mu do polowania na kojoty, atakujące jego bydło. Najbardziej podobało mu w nim się jednak to, że na farmie mógł go po prostu wrzucić na przyczepę traktora jadąc w pole i być pewnym, że na miejscu będzie działał. Po swoich doświadczeniach słuchałem tego jak bajki o żelaznym wilku, ale w zeszłym roku na SHOT Show poszedłem jednak do stoiska Hi-Pointa zapytać o możliwość wypożyczenia jednego z ich karabinków do przetestowania
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2011