Historia polskich Bolszewików

Historia polskich Bolszewików

Robert Rochowicz

 

Polska była jednym z pierwszych odbiorców radzieckich kutrów torpedowych projektu 183. Przez 17 lat stanowiły część uderzeniowego trzonu naszej floty, a przez następne lata – ważne ogniwo szkolenia naszych rakietowców.

Po zakończeniu II wojny światowej kutry torpedowe pojawiły się w naszej flocie bardzo szybko. Już w kwietniu 1946 r. otrzymaliśmy parę radzieckich jednostek należących do typu D-3. Miały być one ledwie zalążkiem tworzenia lekkich sił uderzeniowych, jednak przez ponad 10 lat nie doczekały się następców.

Plany, plany, plany

Kutry D-3 posiadały drewniane kadłuby i dwie nie tyle wyrzutnie, co zrzutnie torped, które w czasie ataku spuszczano z zaczepów, by wpadły do wody obok burty nosiciela. Były to jednostki jeszcze wojennej budowy, niewielkich rozmiarów i słabej dzielności morskiej, pozwalającej im de facto operować na spokojnych wodach zamkniętych. Szkolenie załóg ograniczało się do sporadycznych wyjść w morze (poza miesiącami zimowymi) przy dobrej pogodzie. W pierwszych latach służby tych kutrów nie było możliwości trenowania ataków torpedowych z użyciem uzbrojenia ze względu na fakt posiadania przez flotę zaledwie czterech torped bojowych typu 53-38. W połowie lat 50. XX w. ich wartość bojowa była już tylko czysto iluzoryczna – i to mimo przeprowadzonych remontów, wymiany silników i części uzbrojenia.

Wszystkie plany rozwoju sił okrętowych, opracowywane od 1946 r. aż do końca następnej dekady, uwzględniały znaczący rozwój lekkich sił uderzeniowych. Kutry torpedowe wraz z niszczycielami miały stanowić trzon floty nawodnej, tworząc tandem jednostek szybkich, uzbrojonych w silną artylerię i torpedy, które do czasu pojawienia się rakiet przeciwokrętowych postrzegano jako broń niezwykle istotną w rozstrzyganiu bitew morskich, zwłaszcza na akwenach zamkniętych.

Pierwszy plan z listopada 1946 r., przygotowany w czasach dowodzenia marynarką wojenną przez kontradm. Adama Mohuczego, zakładał posiadanie aż 42 kutrów torpedowych o wyporności 45 t, które zamierzano wcielić do służby w latach 1954-1959. Kolejne dokumenty z końca lat 40. XX w. – opracowane, gdy dowódcą był kontradm. Włodzimierz Steyer – wyglądały bardziej realnie. Wpisano do nich 24 lub 36 kutrów. Już wtedy uznano za konieczne budowanie ich w stoczniach krajowych. Kontradmirał Wiktor Czerokow, dowódca morskiego rodzaju sił zbrojnych od 1950 r., studził ambitne plany rozbudowy floty, doprowadził jednak do zakupienia dokumentacji licencyjnych okrętów, które miały ożywić polski przemysł stoczniowy. Jedna z nich dotyczyła kutra torpedowego projektu 123bis, który w naszym kraju otrzymał oznaczenie Projekt nr 3. Były to co prawda jednostki nowocześniejsze od projektu D-3, ale również nie stanowiły już wymarzonego oręża na ówczesnym morskim polu walki. Po uruchomieniu ich produkcji w Polsce do służby pod biało-czerwoną banderą trafić miało, według planów z 1953 r., nawet 96 kutrów tego typu. To dla nich budowano m.in. port wojenny w Dziwnowie – miejsce stacjonowania całej brygady tych małych jednostek bojowych (dla kolejnych brygad przewidziano siedziby w Świnoujściu, Gdyni, Helu, Kołobrzegu i Ustce). W porę jednak odrzucono przyjęcie tej licencji, co na nowo uruchomiło dyskusję o następcach dla mocno już wysłużonej pary, przejętej w 1946 r.

Rozmowy na temat wcielenia kutrów torpedowych nowego typu podjęto jeszcze w 1955 r. Wybór innego typu był w zasadzie oczywisty: skoro odrzuciliśmy pomysł budowy małych jednostek tej klasy, przedostatniego typu opracowanego w Związku Radzieckim, to na ich miejsce otrzymaliśmy propozycję zakupu najnowszego ówcześnie dostępnego, produkowanego seryjnie kutra, czyli projektu 183 Bolszewik. Finalizacja rozmów nie była prosta, w gorącym politycznie w Polsce 1956 r. najpierw wydarzył się bowiem poznański Czerwiec ’56, a następnie w październiku na najwyższych partyjnych szczeblach zmieniła się władza, co o mały włos nie doprowadziło do interwencji wojsk radzieckich stacjonujących na zachodzie i północy naszego kraju. Co ciekawe, zanim doszło do sprzedaży naszej flocie kutrów projektu 183 na początku 1956 r., specjaliści radzieccy na dwóch jednostkach tego typu prowadzili w Gdyni szkolenie dla załóg egipskich, które miały przejąć Bolszewiki ze składu radzieckiej Floty Czarnomorskiej.

Pierwsza ósemka

W 1954 r. ruszyła wreszcie modernizacja polskiej floty. Po latach stagnacji i rezygnacji z kilku ambitniejszych projektów budowy okrętów w polskich stoczniach uznano za konieczne pozyskanie jednostek na wymianę tych, które nie nadawały się już do dalszej aktywnej służby operacyjnej. Wybrano dwie formalne drogi przejęcia ich od strony radzieckiej: zakup i dzierżawę. Tę drugą formę zastosowano w przypadku sześciu małych okrętów podwodnych projektu 96 (M-XVbis) i czterech dużych ścigaczy okrętów podwodnych projektu 122bis, pierwszą zaś – przy transakcji na osiem kutrów torpedowych projektu 183. Osiem, bo dzielono zespoły okrętowe parzyście, a w tym przypadku później okazało się, że właściwszy byłby zakup dziewięciu, bo grupy kutrów składały się z trzech okrętów.

Transakcja miała być połączona z dostawą innych, znów tylko dzierżawionych jednostek. Tym razem przymierzano się do przejęcia dwóch niszczycieli projektu 30bis oraz czterech kolejnych ścigaczy. Ostatecznie sprawy dzierżaw przesunięto na 1957 r., a między sytuacjami kryzysowymi w naszym kraju dopięto z towarzyszami radzieckimi tylko zakup kutrów. Przejęcie jednostek rozłożono na dwie tury. W pierwszej przeprowadzonej w listopadzie 1956 r. w Gdyni pojawiło się pięć nowych jednostek. Ich wcielenie nastąpiło na mocy rozkazu dowódcy MW nr 051/Org. z 6 grudnia 1956 r., w którym jako oficjalną datą wcielenia i podniesienia biało-czerwonych bander wpisano dzień 24 listopada. Jak to było ówcześnie przyjęte, każdy kuter otrzymał własny etat dla załogi o numerze 35/282 dla 16 wojskowych.

Pierwszymi dowódcami nowych kutrów zostali:

– por. mar. Henryk Barański – KT-83;

– ppor. mar. Zenon Perl – KT-84;

– ppor. mar. Marian Zborowski – KT-85;

– por. mar. Kazimierz Nowy – KT-86;

– por. mar. Józef Kuśmider – KT-87.

Pozostałe trzy kupione kutry wcielono 26 czerwca 1957 r. na podstawie podpisanego dzień wcześniej rozkazu dowódcy MW nr 017/Org.

Pierwszymi dowódcami zostali mianowani:

– ppor. mar. Zenon Perl – KT-88;

– por. mar. Józef Kuśmider – KT-89 (na jego miejsce stanowisko dowódcy KT-87 objął ppor. mar. Jan Kapuściński);

– ppor. mar. Eugeniusz Matyka – KT-90.

Za każdy z zakupionych kutrów plus niezbędny zapas uzbrojenia (torpedy typu 53‑39 oraz amunicja kalibru 25 mm) strona radziecka zażądała od Polski po 2,3 mln rubli. Płatność została rozliczona tak jak wiele innych transakcji wojskowych w okresie istnienia PRL, czyli w ramach wzajemnych dwustronnych rozliczeń wymiany handlowej. Spora suma wydana na osiem Bolszewików sprawiła, że po polonizacji obsad w Dowództwie MW i Sztabie Głównym MW po Październiku 1956 r. zaczęto zadawać głośno pytania o sens pozyskiwania sprzętu na dotychczasowych warunkach. Co prawda cena za pojedynczy kuter nie wydawała się jakoś specjalnie wygórowana (w 1963 r. za kuter rakietowy płacono 3,4 mln rubli, jednak po uwzględnieniu denominacji tej waluty w 1961 r. byłoby to aż 34 mln!), ale próbowano znaleźć sposoby na jej obniżenie, zwłaszcza że poddawano w wątpliwość jakość towaru.

Kutry chciane czy niechciane?

Różnica siedmiu miesięcy między dwoma uroczystościami podniesienia bander jest dość znacząca, bo przeglądając dokumenty archiwalne, widać wyraźną zmianę w podejściu do załatwianych formalności. Procedura przejęcia kutrów z listopada 1956 r. przypominała te z dwóch poprzednich lat, czyli odbioru okrętów podwodnych i ścigaczy. Dokument zdawczo-odbiorczy spisywano zwięźle, bez nadmiernego wdawania się w szczegóły. Strona radziecka nie podała żadnych własnych oznaczeń tych jednostek, brakowało formularzy, dlatego dla porządku w dokumentacji oznaczono je jako kutry torpedowe od nr 1 do nr 5.

W czerwcu 1957 r. komisja przejmująca trzy kolejne kutry zostawiła po swojej pracy znacznie obszerniejszą dokumentację. Był to efekt przygotowywanej już od 1955 r., ale wprowadzonej dopiero z końcem następnego roku instrukcji, która opisywała, co należy dokładnie sprawdzać i jakich informacji domagać się od strony przekazującej. Zaczęto więc kontrolować stan wyposażenia każdego działu okrętowego, przeprowadzano drobiazgowe próby w morzu, wreszcie domagano się dokumentacji technicznej, eksploatacyjnej i remontowej. Dzięki temu m.in. w przypadku tej trójki poznano numery stoczniowe kadłubów, otrzymano informację o zużyciu mechanizmów, przejęto formularze techniczne. Co ciekawe, przewodniczącym komisji ze strony polskiej był kmdr por. Bolesław Romanowski.

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1-2/2022

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter