III wojna światowa oczami Brytyjczyków cz. 3


Robert Czulda


 

 

 

 

III wojna światowa oczami Brytyjczyków

 

 

(część 3)

 

 

 

Tradycyjną strategią militarną Wielkiej Brytanii w odniesieniu do Europy kontynentalnej była izolacja, czego przejawem było unikanie wiążących deklaracji politycznych i wojskowych. W obliczu zagrożenia wybuchem III wojny światowej oraz inwazją Armii Czerwonej na Europę Zachodnią, decydenci z Londynu musieli porzucić konserwatywne myślenie stając się neofitami integracji, co doprowadziło do powołania Unii Zachodniej oraz NATO.

 

 

Strategia wyłączenia się ze spraw europejskich w dużej mierze obowiązywała przed obiema wojnami światowymi i to pomimo faktu, że Wielka Brytania za każdym razem wysyłała ekspedycyjne kontyngenty wojskowe do sojuszniczej Francji (British Expeditionary Force). Nigdy jednak wojska lądowe nie stanowiły głównego instrumentu militarnego Wielkiej Brytanii i niemal za każdym razem w działaniach kontynentalnych ponoszono duże straty, a sukces był wątpliwy. Nie trzeba odwoływać się do odległych czasów wojny stuletniej (1337-1453), która doprowadziła do utraty większości angielskich posiadłości w Europie, także przykłady bowiem bardziej współczesne, jak choćby wojna krymska (1853-1856) czy też obie wojny światowe świadczą na poparcie tej tezy. Wielka Brytania była niewątpliwie potęgą, która swoją imperialną politykę opierała na strategii morskiej, a później, to jest w XX wieku, na powietrzno-morskiej.

Wielka Brytania w odniesieniu do Europy koncentrowała się głównie na utrzymywaniu korzystnego dla siebie balansu sił unikając, co do zasady, bezpośredniego zaangażowania militarnego. Taka sytuacja utrzymywała się również przed II wojną światową. Widać to wyraźnie na podstawie listy priorytetów obronnych, którą w grudniu 1937 r. przedstawił rząd – walka na kontynencie europejskim zajęła ostatnie miejsce, daleko w tyle za obroną Wysp Brytyjskich oraz Imperium. Niemniej jednak świadomość nieuchronności zmian na liście filarów polityki bezpieczeństwa była coraz bardziej zauważalna. Przejawem wieszczenia nowego były choćby słowa premiera Stanleya Baldwina z 1934 r.: „myśląc o obronie Anglii już nie myślisz o wapiennych urwiskach Dover, lecz o Renie. Tędy przebiega nasza granica”.

Po II wojnie światowej premier Winston Churchill bardzo krytycznie wyrażał się o projekcie integracji militarnej państw Europy Zachodniej. Jak stwierdził w liście do Anthony`ego Edena, małe państewka europejskie, takie jak Holandia, Belgia, Luksemburg czy Dania, byłyby dla Wielkiej Brytanii „ciężarem zamiast wzmocnieniem”. Była to niewątpliwie szczera prawda, którą premier, zwolennik sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi i Wspólnotą Narodów, streścił w mało dyplomatycznych słowach: „Belgowie są wyjątkowo słabi, a ich zachowanie przed wojną było szokujące. Holendrzy byli skrajnie samolubni – zaczęli walczyć dopiero, gdy zostali zaatakowani i to tylko przez kilka godzin. Dania jest bezradna i niezdolna do obrony, podobnie jak Norwegia”. W odczuciu Churchilla obrona tychże państw, przed obudową militarnego potencjału Francji, byłaby „niezgodna z rozumem i zdrowym rozsądkiem”.

Tarczą chroniącą przed Armią Czerwoną mieli być Amerykanie, ale ci w pierwszym okresie po 1945 r. nie byli tym zainteresowani. Razem z Kanadyjczykami zaczęli wycofywać swoje siły zwiększając zagrożenie Wysp Brytyjskich poprzez osłabienie linii obronnej w Europie Zachodniej. W dniu kapitulacji III Rzeszy amerykański kontyngent liczył ponad 3 miliony żołnierzy. Rok później już zaledwie 391 tysięcy. Europa Zachodnia była w defensywie – w odróżnieniu od przejmującego władzę w Europie Środkowowschodniej Związku Sowieckiego. Tylko inicjowanie i wspieranie koncepcji integracyjnych mogło doprowadzić do powstania skutecznego bufora i umożliwić głęboką obronę na Renie.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Spec 3/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter