III wojna światowa oczami Brytyjczyków cz. 4
Robert Chulda
III wojna światowa oczami Brytyjczyków
(cz. 4)
Wobec niespełnienia lizbońskich założeń NATO ze szczytu 1952 r. Brytyjczyków cechował pesymizm co do możliwości przeciwstawienia się siłami konwencjonalnymi agresji ze strony Sowietów. W konsekwencji najpierw Wielka Brytania, później Stany Zjednoczone, a na końcu NATO, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych przyjęli doktrynę wojny z użyciem broni nuklearnej. Problem polegał jednak na tym, że tego rodzaju uzbrojenie było wówczas tylko w wyposażeniu Amerykanów.
Brytyjscy decydenci doceniali znaczenie broni jądrowej jako środka do zapobieżenia III wojnie światowej, a w momencie jej wybuchu jako efektywnego instrumentu pokonania Związku Sowieckiego. Dotyczyło to szczególnie bomby wodorowej. Jak poetycko stwierdził Winston Churchill, różnica między bombą wodorową a atomową była „większa niż między atomową a łukiem i strzałą”. Paradoksalnie, tego rodzaju bomby, z których każda mogła zabić nawet milion osób, z jednej strony redukowały szansę przetrwania do zera, ale z drugiej zwiększały bezpieczeństwo. Jak słusznie zauważył swego czasu Anthony Eden – broń ta likwidowała przewagę, jaką miały duże geograficznie państwa sprawiając, że każde było zagrożone w takim samym stopniu. Nawet małe państwo, takie jak Wielka Brytania, wyposażone w broń termojądrową (a szczególnie rakiety z wieloma głowicami), mogło uzyskać zdolność do zniszczenia państwa dużego, nawet Związku Sowieckiego i Stanów Zjednoczonych.
Co więcej, ogrom przestrzeni stawał się poważną przeszkodą, wydłużał bowiem linię obrony. Brytyjczycy mieli świadomość tej niezwykłej wprost zalety. Jak stwierdził dowódca RAF, marszałek John Slessor, Wielka Brytania mogła w ten sposób przekształcić „olbrzymi obszar Rosji, który był głównym elementem obrony tego państwa przed Napoleonem, Hindenburgiem i Hitlerem w słabość”, a to za sprawą rozległych granic, które trudno uchronić przed flotą agresora. To jednak tylko jedna strona medalu, jednocześnie bowiem nie zmniejszyło się ryzyko dla mniejszych państw. Wręcz przeciwnie – bomba wodorowa sprawiała, że raptem kilka samolotów, a w późniejszym okresie tylko jeden okręt podwodny, mógł doszczętnie zniszczyć całe państwo nie pozostawiając nadziei na przetrwanie. O ile Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki mogły liczyć na ocalenie części swojego potencjału, Wyspy Brytyjskie były w razie konfliktu jądrowego skazane na zagładę.
Jak uniknąć atomowej zakłady?
Brytyjczycy intensywnie zastanawiali się, jak uniknąć sowieckiego ataku atomowego, a gdyby mimo wszystko do niego doszło, to jak zminimalizować szkody, która dla tak małego geograficznie państwa jak Wielka Brytania byłyby przecież katastrofalne. Jednym z ciekawszych był pomysł znany z czasów II wojny światowej, opierający się na daleko idącej dezinformacji nieprzyjaciela. Założenia przedstawiono w 1947 r., aczkolwiek w bardzo ograniczonym zakresie. Zakładano stworzenie pozorów, że brytyjska obrona powietrzna jest duża silniejsza, niż była w rzeczywistości. Celem takiego działania dezinformacyjnego miało być przekonanie Moskwy, że atak na Wyspy Brytyjskie zakończyłby się dla agresora katastrofą. Byłaby to więc swoista doktryna odstraszania (zniechęcania?).
Metoda ta tylko pozornie mogła przynieść pożądane efekty. Jak trafnie ostrzegali eksperci w swym raporcie z września 1947 r., natura broni masowego rażenia sprawia, że skuteczność obrony musi być stuprocentowa, aby pełniła rolę odstraszającą. Jakikolwiek plan polegający na wyolbrzymianiu skuteczności naszej obrony skutkowałby jedynie zachęceniem nieprzyjaciela do zwiększenia skali swojego ataku tak, aby miał pewność, że wysłał wystarczającą liczbę pocisków do zniszczenia Wielkiej Brytanii. Niewłaściwy był również inny pomysł – przekonania przeciwnika, że w razie ataku spotkałby się z natychmiastową i zdecydowaną odpowiedzią zbrojną. Zamiast bowiem zmniejszać wolę nieprzyjaciela do ataku, mogło to jedynie zwiększać skalę jego pierwszego uderzenia.
Jeszcze niezwyklejszy był plan, którego celem nie było wyolbrzymianie swojej siły lecz przeciwnie. Jak pisano, „istniejące już projekty emigracyjne oraz rozwoju przemysłowego na terenie całego Imperium mogą posłużyć za podstawę planu dezinformacyjnego, dotyczącego globalnego rozmieszczenia ludności i przemysłu ciężkiego w celu odciągnięcia uwagi od słabości Wysp Brytyjskich”. Ta interesująca koncepcja miała się opierać na zmniejszaniu ich znaczenia jako „żywotnego centrum” Imperium. Słusznie bowiem sądzono, iż im mniejsza rola tego obszaru w wojskowym, gospodarczym, politycznym, kulturowym i społecznym funkcjonowaniu całej Wspólnoty Narodów oraz Imperium, tym mniejsze prawdopodobieństwo ataku. Kierując się tą logiką, której w wymiarze teoretycznym nie sposób nie przyznać racji, sugerowano przeniesienie części sił wojskowych z Wysp Brytyjskich w inne części Imperium i Wspólnoty Narodów, co miało jednocześnie dawać Brytyjczykom szansę na skuteczną odpowiedź w sytuacji ataku. Prócz tego, zalecano rozpoczęcie długofalowego planu redystrybucji przemysłu i ludności tak w czasie pokoju, jak i wojny (63 procent siły roboczej znajdowało się na Wyspach Brytyjskich). Dzięki temu miało powstać złudzenie istnienia na całym obszarze Wspólnoty Narodów oraz Imperium zorganizowanego przemysłu wojennego. Innymi słowy – Wyspy Brytyjskie stałyby się mniej atrakcyjnym celem, a ich zniszczenie nie doprowadziłoby do unicestwienia całej Wielkiej Brytanii. W dużej mierze strategia zmniejszania znaczenia Wysp Brytyjskich w wysiłku obronnym Wspólnoty Narodów spotkała się z akceptacją premiera Clemente`a Attlee, jednak niepewna sytuacja geopolityczna – a szczególnie przyszły status Egiptu, Palestyny oraz Indii, sprawiły, że nie podjęto żadnych strategicznych decyzji w tym zakresie. Całkowicie słusznie, jako że pomysł był oderwany od rzeczywistości, faktycznej sytuacji Wielkiej Brytanii oraz relacji w ramach Wspólnoty Narodów. Zrozumiano to w 1948 r. stwierdzając, że takie rozwiązanie nie byłoby ani ekonomiczne, ani praktycznie możliwe.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Spec 4/2013