Międzynarodowy Salon Lotniczy ILA w Berlinie
Tomasz Szulc
Międzynarodowy Salon Lotniczy
ILA w Berlinie
Tegoroczny Międzynarodowy Salon Lotniczy ILA w Berlinie był kolejnym dowodem na postępujący proces regionalizacji imprez tego rodzaju. Jeszcze kilka lat temu byłaby to świetna okazja do prezentacji najnowszych konstrukcji lotniczych bez mała z całego świata – zarówno maszyn seryjnych, jak i prototypów. Ostatnio jednak, mimo głoszonej triumfalnie globalizacji, likwidacji wewnętrznych granic w Unii Europejskiej itd. producenci albo ograniczają się do udziału w imprezach lokalnych, albo w krajach potencjalnych klientów.
W związku z powyższym w Berlinie byli obecni głównie producenci niemieccy oraz firmy silnie związane z niemiecką gospodarką, a także, oczywiście, Siły Zbrojne Niemiec. Rekordowo mało było samolotów zagranicznych, a zupełnie zabrakło nieniemieckich nowinek. Po raz pierwszy w historii najnowszej ILA (po reaktywacji Salonu w Berlinie w 1992 r.) nie pojawił się żaden samolot z Rosji, udział firm francuskich i Lotnictwa Wojskowego Francji był symboliczny, Brytyjczyków nie było w ogóle itd. Nie spełniły się nadzieje na bogatą prezentację lotnictwa Indii, które były w tym roku głównym wystawcą zagranicznym. Błyskawicznie znikł ze spisów zaplanowanych eksponatów myśliwiec LCA Tejas, nie było też awizowanego HJT-36 Sitara – odpowiednika polskiej Irydy, a jedynie znane już w Europie śmigłowce ALH Dhruv. Sporo było maszyn amerykańskich, wśród nich po raz pierwszy C-5A Galaxy, ale po pierwsze, poza C-17, nie uczestniczyły w pokazach w locie, a po drugie były wyjątkowo szczelnie ogrodzone i niedostępne dla zwiedzających. Taka postawa budziła liczne uszczypliwe komentarze w rodzaju: „zachowują się tak samo, jak poza pokazami – jest ich w Niemczech dużo i bardzo się izolują”. Przyjrzyjmy się militarnym nowościom Salonu, tym drobnym, bo dużych nie było.
Ciąg dalszy w numerze