Irańskie rakietowe kompleksy przeciwlotnicze krótkiego zasięgu
Tomasz Szulc
Iran ma zarówno aspiracje, jak i realne potrzeby związane z rozbudową obrony przeciwlotniczej. O ile do niedawna prowadził walkę ze swymi największymi wrogami, czyli Izraelem i USA, za pośrednictwem militarnych organizacji zagranicznych, takich jak libańsko-syryjski Hezbollah i szyickie milicje w Iraku, to od rakietowego ataku na Izrael w połowie kwietnia 2024 roku jest właściwie w stanie otwartej wojny z Izraelem. Izraelski odwet na obiekty w Iranie był wówczas symboliczny, ale po nowym irańskim ataku z 1 października można było się spodziewać kolejnej, nawet znacznie silniejszej odpowiedzi. Dlatego skuteczna obrona przeciwlotnicza jest dla Iranu sprawą „być albo nie być”. W artykule w sierpniowym numerze miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa” (nr 8/2024) omówiono irańskie kompleksy przeciwlotnicze o zasięgu ponad 50 km, ale niemal równie istotne są kompleksy mniejszego zasięgu, które przedstawia poniższy materiał.
Kompleksy o zasięgu do 50 km
Kompleksy o zasięgu do 50 km funkcjonujące w systemie obrony powietrznej służą (przy czym uwaga, irańskie najnowsze rakiety kompleksów Tabas i Sevom Khordad mają znacznie większy zasięg) zwykle do przechwytywania celów nisko lecących i uzupełniają rozwiązania większego zasięgu, zwalczające cele na średnich i dużych wysokościach. W wojskach lądowych bogatych krajów takie kompleksy funkcjonują na szczeblu dywizja–korpus, jako podstawowy środek ochrony przed atakami z powietrza. W pierwszej z tych ról występują zwykle kompleksy mobilne (przewoźne), a w drugiej – samobieżne.
Jednym z rzadziej demonstrowanych kompleksów przeciwlotniczych Iranu jest 2K12 Kub. Trudno o urzędowe informacje, kiedy i ile Iran ich zakupił (półoficjalnie podaje się 1989 rok, jako początek jego operacyjnego użycia, ale wiele wskazuje na to, że był używany już w czasie wojny iracko-irańskiej). Jeszcze trudniej oszacować, jaka część z nich pozostaje w linii w XXI wieku. Utrzymanie tego sprzętu w sprawności powinno być znacznie łatwiejsze, niż w przypadku amerykańskich Hawków, gdyż niemal nieograniczony zapas części zamiennych oraz fachową pomoc mogły zaoferować praktycznie wszystkie byłe republiki radzieckie, a także kraje byłego Układu Warszawskiego, które być może nie darzyły Iranu szczególną sympatią, ale chętnie przyjmowały oferowane przez niego… amerykańskie dolary, którymi wielu odbiorców płaci do dziś za irańską ropę. Wszystko wskazuje na to, że liczba Kubów użytkowanych przez irańską armię nigdy nie była znacząca, a mimo tego zdecydowano się na ich daleko idącą modernizację, polegającą na wymianie nośnika wyrzutni 2P25 z gąsienicowego GM-578 na kołowy, przy czym pakiet trzech prowadnic wraz z mechanizmem obrotu i zmiany kąta podniesienia przeniesiono na strop kontenera, umieszczonego na trzyosiowej, szosowej ciężarówce, a całość nazwano Raad (grom).
Jak dotąd nie ujawniono zdjęć podobnie zmodernizowanej, czyli umieszczonej na nośniku kołowym stacji śledzenia i naprowadzania 1S91 SURN. W 2012 roku zaprezentowano natomiast nowy moduł śledzenia i naprowadzania rakiet zainstalowany w kontenerze, przewożonym przez taki sam samochód ciężarowy, jak wykorzystywany jako nośnik wyrzutni Raad. Na stropie kontenera znajduje się antena paraboliczna i blok aparatury optronicznej. Nie ma natomiast anteny radiolokatora wykrywania i śledzenia celów, co każe przypuszczać, że zadanie to wypełnia inny, nieujawniony radar. Jest co najmniej prawdopodobne, że może być w tym celu używany jeden z opracowanych wcześniej w Iranie radiolokatorów obrony powietrznej.
Kuby skonstruowano w ZSRR jako uzbrojenie dywizyjnych pułków przeciwlotniczych i stąd ich ruchliwość w terenie była jednym z kluczowych wymagań, co z kolei zmusiło do wykorzystania relatywnie drogich i ciężkich nośników gąsienicowych. Rozmieszczenie wyrzutni na szosowej ciężarówce oznacza, że w Iranie Kuby funkcjonują w strukturze wojsk obrony powietrznej, a nie wojsk lądowych. Dobrze nadają się do zwalczania celów nisko lecących, a ich główna słabość, to jednokanałowość układu naprowadzania. Oznacza to, że każda bateria, niezależnie od liczby wyrzutni i gotowych do odpalenia rakiet, może zwalczać tylko jeden cel, a dopiero po jego rażeniu może przenieść wiązkę naprowadzającą na kolejny obiekt.
O krytycznej ocenie przydatności Kubów na współczesnym polu walki może świadczyć przystosowanie w Iranie części ich wyrzutni do odpalania niekierowanych rakiet ziemia–ziemia, choć pojawiają się spekulacje, jakoby chodziło o pociski przeciwlotnicze nowej generacji, odpalane z pojemników startowych, podobnych do rurowych prowadnic rakiet niekierowanych. Jest co najmniej równie prawdopodobne, że Iran zakupił więcej wyrzutni, niż wymagała tego struktura kompleksów 2K12 z nadzieją na późniejsze dokupienie stacji naprowadzania lub opracowanie własnej konstrukcji o tym przeznaczeniu. Gdy do tego nie doszło, nadwyżkowe wyrzutnie być może faktycznie przekształcono w broń klasy ziemia–ziemia.
Jeszcze bardziej niejasne są początki wykorzystania w Iranie elementów kompleksu 9K37 Buk. Oficjalnie nie był on bowiem eksportowany do tego kraju i nie był też nigdy publicznie pokazywany w Iranie. Tym niemniej na początku XXI wieku zaprezentowano własną wyrzutnię rakiet podobnych do 9M38, choć początkowo na defiladach pokazywano ją jedynie z uproszczonymi makietami tychże pocisków, które nazwano Taer (drapieżny ptak). Według jednej z hipotez Iran zakupił w Rosji pakiet modernizacyjny kompleksów Kub, w ramach którego stare wyrzutnie nieznacznie zmodernizowano dla umożliwienia odpalania rakiet nowej generacji – właśnie 9M38. Nie ma dowodów na to, że w pakiecie znalazły się nowe wyrzutnie, zaopatrzone we własne radiolokatory naprowadzania (takie rozwiązanie powstało jeszcze w ZSRR, gdzie przewidywano dodanie do każdej baterii Kubów jednej wyrzutni 9A38 Buk 1, wskutek czego liczba kanałów ogniowych ulegała podwojeniu).
Pozornie oczywista jest kwestia rakiet. Z zewnątrz bardzo przypominają 9M38 – mają przednią część kadłuba o średnicy nieco mniejszej niż przedział napędowy z silnikiem SMP, krzyżowe skrzydła o małej rozpiętości i dużej cięciwie, umieszczone w tylnej części przedziału napędowego i cztery stery aerodynamiczne w samym tyle kadłuba. Najprostszym wytłumaczeniem tego podobieństwa mogłoby być skopiowanie pocisków radzieckich, czyli tzw. inżynieria wsteczna lub wręcz zakup rosyjskiej dokumentacji. Kopiowanie nie jest procedurą chlubną dla „konstruktorów”, ale pozwala na radykalne przyspieszenie prac i uniknięcie błędów. Warto też pamiętać, że taki pozornie prosty proces nie zawsze się udaje. Sprawa Taerów jest jednak bardziej skomplikowana. Otóż analiza jego zdjęć (wyrazy uznania dla nieocenionego KN!) wskazuje, że pocisk jest o co najmniej pół metra dłuższy od oryginału (ok. 6,1 m wobec 5,55 m dla 9M38). Oznacza to nie tylko wzrost masy, ale i przesuniecie środka ciężkości, środka parcia aerodynamicznego itd. To z kolei przekłada się na konieczność przeprowadzenia kompletu prób wytrzymałościowych i aerodynamicznych. Większa masa może wiązać się z mniejszą wydajnością energetyczną paliwa, ale równie dobrze oznaczać zastosowanie cięższej głowicy bojowej i/lub osiągnięcie większego zasięgu. Jeszcze jedna różnica w porównaniu z 9M38 to kształt dielektrycznego czepca balistycznego – w rakietach irańskich jest on znacznie smuklejszy i niemal identyczny z opracowanym dla rakiet… 3M9. W każdym razie: założenie, że Taer-1 to po prostu 9M38 lub nowsza 9M317 jest nieuzasadnione.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 12/2024