IWA 2013
Jarosław Lewandowski
Czterdzieści razy
minęło jak jeden dzień
Norymberskie targi IWA & OutdoorClassics święciły w tym roku okrągły jubileusz, było więc odświętnie i sympatycznie. Czy, zgodnie z wieloletnią tradycją, także „więcej, liczniej, szerzej”? A, to już zupełnie inna sprawa...
Co do samego jubileuszu, to organizatorom zdarzyła się mała matematyczna wpadka, bo plakaty, okolicznościowe znaczki i w ogóle cały „merczendajzing” sławiły 40-lecie targów. Tymczasem była to 40. edycja imprezy, która debiutowała wiosną 1974 roku – jak łatwo wyliczyć (najłatwiej osobom urodzonym w tym samym roku, które ćwiczą to na własnym przykładzie) w marcu 2013 roku minęło 39 lat od narodzin Internationale Waffenaustellung, bo przecież pierwszy jubileusz świętuje się dopiero po roku. Ot, taki drobiazg...
Targowa przestrzeń wzbogaciła się w tym roku o kolejną halę, przez co IWA była nieco bardziej przestronna, a przy tym także taka jakby trochę leniwa – tak, jakby cała ta substancja wystawiennicza rozlała się szerzej, jednocześnie obniżając swój poziom. Bo w Europie jednak jest kryzys, i to prawdziwy, przez co niektórych firm nie było, a inne złączyły się stoiskami. Nałożone na to rozszerzenie obszaru targów sprawiło wrażenie nie do końca korzystne: tu i ówdzie świeciły wolne przestrzenie, przemierzane codziennie kilometry pomiędzy stoiskami spowolniły ruchy zwiedzających, można było odnieść wrażenie sennego marazmu: i to było odczucie większości osób, z którymi rozmawiałem na targach. Najmilszym akcentem było to, że tradycyjna piwno-kiełbaskowa impreza integracyjna, odbywająca się w sobotni wieczór drugiego dnia targów, powróciła po kilkuletniej banicji (spowodowanej remontami targowego centrum konferencyjnego) na swoje dawne miejsce, do NCC West, gdzie jest wyraźnie lepszy genius loci niż w skądinąd sympatycznej części NCC Ost (mieszczącej m.in. biuro prasowe), w której przez kilka ostatnich lat odbywały się te spotkania. Przy okazji zmieniono jej nazwę: z angielsko brzmiącej Get Together („bawmy się razem”, „poznajmy się”) na czysto niemiecką Bayerischer Abend („wieczór bawarski”), choć lokalni mieszkańcy zapewne woleliby „wieczór frankoński”. Frankonia, podzielona obecnie pomiędzy Bawarię, Badenię-Wirtembergię i Turyngię zachowała bowiem poczucie swojej odrębności, co w Norymberdze widać na każdym kroku – choćby po biało-czerwonych zębatych herbach, których tu wyraźnie więcej, niż biało-błękitnych bawarskich szachownic.
Nowości dla myśliwych
Choć kryzys huczy wokół nas, świat toczy się dalej do przodu. Tegorocznych nowości nie było zbyt wiele, ale za to kilka z nich zasługuje na baczniejszą uwagę. To przede wszystkim dwa nowe sztucery, oba pokazane przez zakłady niemieckiego koncernu myśliwskiego pana Luke. Oba przygotowano według tego samego przepisu, ale wynik osiągnięto odmienny. Przepis na „budżetowy” sztucer znanej i poważanej marki był podobny do tego stosowanego przez koncerny motoryzacyjne – proszę przypomnieć sobie z jednej strony markę Skoda koncernu Volkswagen, a z drugiej relacje marek Dacia i Renault (na rynkach zachodniej Europy Dacia Logan jest sprzedawana jako Renault Logan). Paralele samochodowe nie są tu zresztą tak całkiem słuszne, bo w przypadku sztucerów mamy do czynienia z zupełnie innym poziomem technicznego skomplikowania i zupełnie innymi (znacznie mniejszymi) nakładami na uruchomienie produkcji nowego modelu. W każdym razie marki Sauer i Mauser zaprezentowały nowości skrojone wedle jednej mody: oba sztucery zachowują nazwę i ogólny sznyt drogich modeli poprzednich typoszeregów, łącząc je ze znacznie niższą ceną. Efekt tych zabiegów jest jednak moim zdaniem znacząco odmienny, choć wyjściowe ceny obu modeli są bliźniaczo podobne i oscylują wokół 1500 EUR.
Nowy Mauser M12 jest naprawdę interesującym karabinem, będącym logicznym uzupełnieniem w ofercie firmy dotychczasowej palety starszego brata, czyli modelu M03. Konstruktorom udało się tak skreślić kształty sztucera, że bez chwili wahania wiemy od razu, że jest to Mauser, i to bardzo mauserowski. Otwarta komora zamkowa, trójpołożeniowy bezpiecznik skrzydełkowy, dwurzędowy magazynek z „zetowatą” listkową sprężyną – każdy miłośnik klasycznych M98 odnajdzie się tu od razu, a liczne nawiązania stylistyczne do modelu M03 tworzą ciągłość i firmową tradycję. Więcej o nowym sztucerze Mausera można będzie przeczytać na następnych stronach tego wydania magazynu STRZAŁ.
Sauer S 101 pozornie także dobrze trafia w linię historyczną, ale... jest małe „ale”. Przede wszystkim w tym wypadku poprzeczka jest znacznie wyżej zawieszona, bo marka ma dłuższą tradycję i bogatszą ofertę programową. Nowy sztucer siłą rzeczy musi być porównywany ze słynnym modelem S 202, który zwłaszcza w Polsce cieszy się w pełni zasłużoną renomą. A tu rodzinne podobieństwo można zauważyć tylko wykazując sporą porcję dobrej woli i tylko wtedy, gdy patrzymy na broń z jednej strony i pod odpowiednim kątem. Co więcej, S 101 ma pewne rozwiązania, które stoją w sprzeczności z tradycją S 202 – na przykład dwurzędowy magazynek. Najgorsze jest jednak to, że Sauer S 101 wygląda tanio, wręcz jak jakaś kopia niemieckiego oryginału. No i ta niezbyt szczęśliwa nazwa, sugerująca broń pierwszego kontaktu, taki sztucer dla początkującej młodzieży. Może zresztą nie mam racji, w końcu – wracając do samochodowych porównań – seria „1” BMW sprzedaje się doskonale, a ją także nazywano na początku „moja pierwsza beemka”
Poza tymi dwoma niemieckimi sztucerami trzeba odnotować z kronikarskiego obowiązku jeszcze nowy model sztucera Steyr Mannlicher SM12 oraz nową strzelbę sportową Beretta 692.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 3-4/2013