IWA się trzyma...

Jarosław Lewandowski
Już po raz czterdziesty trzeci spotkali się w Norymberdze producenci, handlowcy i dziennikarze, związani z cywilnym rynkiem broni, amunicji i akcesoriów – od kilkunastu lat wspierani przez producentów, handlowców i dziennikarzy powiązanych z tzw. Outdoorem.
Od pięciu zaś lat IWA & OutdoorClassics poprzedzana jest – znacznie skromniejszymi na razie – targami Enforce Tac, poświęconymi wyposażeniu służb policyjnych, parapolicyjnych, antyterrorystycznych i podobnych. Formuła ET wciąż się rozwija, więc może kiedyś dogoni poziomem i rozmachem podobne w duchu targi Milipol: w tym roku formalnie zajmowała już dwie sale, bo w drugiej ustawiono kilka samochodów opancerzonych. Ale wciąż całą tę ekspozycję dałoby się upchnąć w jednej sali, i to o połowę mniejszej. Już jednak daje się słyszeć, że ET wyrasta na poważnego konkurenta lipskich targów GPEC, odbywających się co dwa lata.
Podobny problem z zagospodarowaniem przestrzeni dało się w jakiejś mierze zaobserwować także na zasadniczej imprezie targowej – w tym roku IWA osiągnęła nigdy wcześniej nienotowany wynik aż 10 zajętych hal. W tych halach miało swoje stoiska aż 1480 wystawców – co wskazuje, że IWA korzysta z ograniczenia powierzchniowego SHOT Show i stara się póki może „dogonić i przegonić” amerykańskie targi. Kto wie, może już za rok też dobije do 1600 wystawców? Tyle, że niektóre z tych hal były chyba uruchomione nieco na wyrost, bo poza niewielką garstką wystawców zajmowały je jakieś poboczne instalacje, czasami sprawiające wrażenie wymyślonych dosłownie za pięć dwunasta, żeby tylko jakoś wypełnić przestrzeń. Tu bezapelacyjnym faworytem jest Trendcafé, czyli miejsce, w którym mieli się spotykać w niezobowiązującej atmosferze uczestnicy targów, aby przy kawie, piwie i zakąskach pogawędzić o bieżących problemach – przy czym oczywiście problemy były wcześniej zasugerowane przez organizatorów, a następnie moderowane w duchu politycznej poprawności przez oddelegowanych prelegentów. Socrealizm pełną gębą – pełną zakąski, oczywiście. Ci, którzy przyjechali tu do pracy, a nie na pogaduchy, i którzy mieli cztery targowe dni na oblecenie tych dziesięciu hal, nie zaglądali do trend-lokali tylko uganiali się za nowościami. A tych, tradycyjnie, nie było przesadnie wiele, choć...
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 4/2016