Jan Koński
Mariusz Konarski
Jan Koński
(1914–2008)
26 lipca bieżącego roku odszedł na wieczną wachtę podpułkownik nawigator w stanie spoczynku Jan Koński. Spoczął na Starym Cmentarzu w Jaśle w rodzinnym grobowcu. Jan Koński nr ewidencyjny P-1832, pełnił służbę w 304. Dywizjonie „Ziemi Śląskiej” Polskich Sił Zbrojnych od 19 maja 1943 r. do 20 października 1944 r. Latał na białych Wellingtonach Mk XIII i XIV.

Urodził się w 14 marca 1914 r. w Dublanach. Ukończył pięcioletnie seminarium nauczycielskie w Samborze. Podjął pracę jako nauczyciel w szkole podstawowej w Stebniku koło Sambora. Powołany do wojska przeszedł szkolenie w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty we Lwowie. W sierpniu 1939 r. jako podporucznik rezerwy został powołany do 155. pułku piechoty. W wojnie obronnej wziął udział w bitwie 17 września między wsią Krancberg (wieś niemiecka), a wsią Horodyszcze około 14 km przed Samborem. Przez Sambor szły niemieckie oddziały w kierunku na Lwów.
Z Drohobycza pociągiem dojechaliśmy – wspominał płk. J. Koński – do stacji Dublany i przez Krancberg ruszyliśmy w kierunku Horodyszcza. Zauważyliśmy jak dwaj Niemcy w Krancbergu na koniach w pełnym galopie pojechali w kierunku placówki niemieckiej. Nic dziwnego, że wkrótce ostrzelała nas artyleria i tak było przez cały czas natarcia. Amunicję i żywność, którą wysłano z Drohobycza Niemcy rozbili we wsi Nowoszyce. Po kilkugodzinnej walce z braku amunicji kompanie wycofały się. Wieś w której bronili się nasi żołnierze została przez Niemców spalona. Niemcy przez Borysław drogą podgórską maszerowali na Stryj. Z tej miejscowości ewakuowano wszystkie wojsko i tyralierą skierowano w lasy przy granicy z Czechami. Od popa dowiedzieliśmy się, że Rosjanie przekroczyli granicę Polski. Dowódcy zwołali naradę, co dalej robić. i 21 września przekroczyliśmy czeską granicę by udać się do Francji. Byłem podporucznikiem wojsk lądowych. Gdzieś w drugiej połowie 1941 r. podano do wiadomości, że jest zapotrzebowanie do lotnictwa i ochotnicy po złożeniu egzaminu i zakwalifikowaniu przez komisję lekarską mogą być przyjęci do lotnictwa. Z prasy, radia i od naocznych świadków dowiadywaliśmy się jak dzielnie walczą nasi lotnicy, a o nich stale było głośno w prasie. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi pokazywały, że wojna będzie długa. Z wojsk lądowych zgłosiło się nas kilkudziesięciu oficerów. Po badaniach lekarskich byłem pewny, że o lotnictwa będę przyjęty.
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 10/2008
Z Drohobycza pociągiem dojechaliśmy – wspominał płk. J. Koński – do stacji Dublany i przez Krancberg ruszyliśmy w kierunku Horodyszcza. Zauważyliśmy jak dwaj Niemcy w Krancbergu na koniach w pełnym galopie pojechali w kierunku placówki niemieckiej. Nic dziwnego, że wkrótce ostrzelała nas artyleria i tak było przez cały czas natarcia. Amunicję i żywność, którą wysłano z Drohobycza Niemcy rozbili we wsi Nowoszyce. Po kilkugodzinnej walce z braku amunicji kompanie wycofały się. Wieś w której bronili się nasi żołnierze została przez Niemców spalona. Niemcy przez Borysław drogą podgórską maszerowali na Stryj. Z tej miejscowości ewakuowano wszystkie wojsko i tyralierą skierowano w lasy przy granicy z Czechami. Od popa dowiedzieliśmy się, że Rosjanie przekroczyli granicę Polski. Dowódcy zwołali naradę, co dalej robić. i 21 września przekroczyliśmy czeską granicę by udać się do Francji. Byłem podporucznikiem wojsk lądowych. Gdzieś w drugiej połowie 1941 r. podano do wiadomości, że jest zapotrzebowanie do lotnictwa i ochotnicy po złożeniu egzaminu i zakwalifikowaniu przez komisję lekarską mogą być przyjęci do lotnictwa. Z prasy, radia i od naocznych świadków dowiadywaliśmy się jak dzielnie walczą nasi lotnicy, a o nich stale było głośno w prasie. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi pokazywały, że wojna będzie długa. Z wojsk lądowych zgłosiło się nas kilkudziesięciu oficerów. Po badaniach lekarskich byłem pewny, że o lotnictwa będę przyjęty.