Japoński Hotchkiss wz.92

 


Leszek Erenfeicht, Robert Segel


 

 

 

Dzięcioł z bambusowego gaju:

 

japoński Hotchkiss wz.92

 

 


Oficjalnie znany jako Kyuni-Shiki Jukikikanju (ciężki karabin maszynowy wz.92), podstawowy typ cekaemu japońskiej Cesarskiej Armii, przez Amerykanów zdobywających wyspy Pacyfiku zwany był Woodpecker (dzięciołem) od charakterystycznego odgłosu strzelania.



 

 



Przez długie lata odseparowana od reszty świata, za sprawą rewolucji Meiji (STRZAŁ 11/05 i 7/07) Japonia rozpoczęła w końcu XIX wieku industrializację i budowę zgodnej z aspiracjami dumnych wyspiarzy mocarstwowej pozycji. Z daleko idącą pomocą Europy i Ameryki, Japonia nadganiała swe zaległości z podziwu i zazdrości godnymi konsekwencją i wytrwałością. Filarem potęgi azjatyckiego mocarstwa miała się stać nowoczesna, doskonale uzbrojona armia, czerpiąca bojowego ducha z tradycji samurajskich – lecz korzystająca z najnowszych zdobyczy techniki. Dawno odwykli od takiego tempa zmian Europejczycy z uśmiechem politowania patrzyli na aspiracje państwa, w którym ich stalowe okręty napędzane siłą pary powitała armia wywijających mieczami i strzelających z łuków skośnookich „dzikusów”. Tymczasem japońscy oficerowie chłonęli wszystkie militarne nowinki jak gąbka – rozumiejąc ich wagę często zanim jeszcze dotarła do zagranicznych doradców, którzy chcieli im je sprzedać. Na przełomie wieków karabin maszynowy w Europie dopiero walczył o uznanie za legalny sposób prowadzenia walki. Kiedy wreszcie Europejczycy zaczęli je kupować, ich taktyka użycia broni maszynowej była całkowicie błędna – ciężkie, montowane na ciągniętych przez konie lawetach jak działa, wczesne Maximy były bronią przede wszystkim obronną i w takiej postaci dotrwały do pierwszej wojny światowej. Tymczasem Japończycy od pierwszej chwili zachwycili się oferowaną przez nie możliwością wytworzenia lokalnej przewagi ogniowej i stworzyli nowoczesną taktykę piechoty, w której karabin maszynowy był bronią na wskroś ofensywną. Problem w tym, że ważące po 100 i więcej kilogramów, montowane na kołowych lawetach chłodzone wodą karabiny maszynowe nie nadawały się do takiego zastosowania. Lecz oto przedstawiciel francuskiej firmy Hotchkiss zaprezentował Japończykom w roku 1897 zupełnie inny karabin maszynowy, idealnie pasujący do stworzonej przez nich koncepcji taktycznej. Była to broń chłodzona powietrzem, uruchamiana przez odprowadzanie gazów z lufy, o być może mniejszej sile ognia niż chłodzony wodą Maxim, bo zasilana z taśm zawierających kilkadziesiąt, a nie kilkaset nabojów – ale za to ważąca w położeniu bojowym wraz z podstawą około 40 kg, co już pozwalało na jej ręczny transport przez obsługę. W odróżnieniu od liczącego kilkaset części Maxima, Hotchkiss miał ich zaledwie 38, z tego trzy ruchome – suwadło z tłokiem, zamek i łączące je ogniwo. Przebudowa na japoński nabój do karabinu Arisaka zwiększyła pojemność taśmy z 24 do 30 nabojów, a broń wyposażono w stałą kolbę, połączoną z pokrywą komory zamkowej. Japończycy zakochali się w nim z miejsca i zakupili licencję – jako pierwszy użytkownik cekaemu Hotchkissa.

Maxim kontra Hotchkiss
Rosnące aspiracje nowego regionalnego mocarstwa szybko wprowadziły je na kolizyjny kurs z europejskimi potęgami kolonialnymi. Japonia starała się unikać bezpośredniej konfrontacji, ale wojna z Chinami w 1895 roku dowiodła, że jej armia była już zdolna do prowadzenia walki, a zdobycze terytorialne z tego okresu zbliżyły ją w Korei do terytoriów zajmowanych przez Rosjan. Napięcie rosło przez kilka lat, aż wreszcie Japonia zaatakowała i obległa Port Artur, otwarcie rzucając wyzwanie wielkiej kolonialnej potędze europejskiej, której od czasów Napoleona nikt nie śmiał niepokoić. Wbrew oczekiwaniom europejskiej i amerykańskiej opinii publicznej, Japonia nie tylko nie została wcale zmieciona z mapy za swą zuchwałość – ale szybko zaczęła zdobywać przewagę dzięki elastyczności taktyki i umiejętnemu zastosowaniu zdobyczy techniki. Co więcej, Japonia nie wahała się zastosować dalekosiężnych wybiegów strategicznych i sprzymierzyć z wewnętrznymi wrogami Rosji, socjalistami, finansując wybuch rewolucji, która dodatkowo odciągnęła z frontu część wojsk. Była to pierwsza wojna, w której obie strony użyły broni maszynowej, testując nowatorski sprzęt i koncepcje taktyczne użycia. Szturm na wzgórze 203, który otworzył Japończykom drogę do wnętrza twierdzy Port Artur udał się w dużej mierze dzięki nowatorskiej taktyce, zakładającej zmasowane użycie przenośnych karabinów maszynowych i wspieranie ich ogniem ataków na kluczowe punkty obrony. Rosjanie rozmieścili swoje karabiny maszynowe tak, by uzyskać rozległe pola ostrzału mas atakującej piechoty – ale Japończycy zamiast atakować czołowo wielkimi falami ludzi, prowadzili lokalne szturmy na wąskich odcinkach, gdzie ogniowi jednego-dwóch rosyjskich Maximów przeciwstawiali pięć-sześć własnych Hotchkissów, podążających wszędzie tam, gdzie poruszała się piechota. W dodatku nie bali się atakować pod ogniem własnych karabinów maszynowych, stając się prekursorami innowacyjnej taktyki użycia broni maszynowej do prowadzenia ognia ponad głowami własnej atakującej piechoty. Japońskie nowatorstwo zwyciężyło – Rosja straciła nie tylko Port Artur, swój przyczółek w Korei, ale coś znacznie ważniejszego: straciła twarz, dając się pobić byle bandzie „dzikusów” wywijających kijami. Droga do I wojny światowej na froncie wschodnim stanęła otworem.


Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2011

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter