Kierunki rozwoju samobieżnych armatohaubic [1]

Kierunki rozwoju samobieżnych armatohaubic [1]

Jarosław Wolski

W kluczowych krajach opracowujących i wytwarzających systemy artyleryjskie, po latach zastoju, powraca się do rozwijania samobieżnych armatohaubic. Zarówno Amerykanie, Niemcy, jak i Rosjanie, zapoczątkowali długofalowe prace nad znaczącym ulepszeniem istniejących konstrukcji lub też wprowadzeniem do służby nowych systemów tej klasy. Zbiega się to również w czasie z opracowywaniem nowych rozwiązań w dziedzinie amunicji. Warto prześledzić z jakich powodów wynikają powyższe programy, jakie są ich cele i jakie ma to przełożenie na polskie uwarunkowania.

Artyleria – lufowa i rakietowa – bezmiennie pozostaje królową pola walki. Współczynnik strat w uzbrojeniu i sprzęcie wojskowym, jak i osobowych, systematycznie rośnie na przestrzeni dekad. W specyficznym konflikcie ukraińskim (z ograniczonym, następnie i pozbawionym wykorzystania lotnictwa) sięgnąć mógł aż 80% wszystkich ofiar. Specyficznym artyleryjskim środkiem rażenia są armatohaubice samobieżne (AHS). Mimo że ich początki sięgają czasów przed II wojną światową, ich rozkwit datuje się na lata 1939-1945, gdzie podstawą stała się chęć zapewnienia wysoce mobilnej artylerii zdolnej dotrzymać tempa wojskom pancernym, zapewniając im stałe wsparcie ogniowe. Okres zimnej wojny przebiegał w cieniu zagrożenia bronią masowego rażenia (BMR). Mimo iż istniały tysiące dział holowanych (lub samobieżnych na odkrytych platformach) pamiętających czasy II wojny światowej, o wciąż zadowalającej balistyce, jedynie pełna hermetyzacja przedziału załogi i osłona choćby symbolicznym pancerzem (plus układ filtorwentylacji), mogły zapewnić przeżycie i minimalną zdolność do działania w warunkach opadu promieniotwórczego czy też skażenia chemicznego. Stąd też od lat 70. XX wieku po obu stronach polityczno-wojskowej "barykady" na dużą skalę wprowadzano wieżowe AHS. W ZSRR i armiach Układu Warszawskiego były to 122 mm 2S1 Goździk i 152 mm 2S3 Akacja, na Zachodzie zaś systemy takie jak GCT (Francja) czy też M109 (USA, Niemcy itp.). Lata 80. przyniosły wzmożone prace nad kolejną generacją samobieżnych lufowych systemów artyleryjskich.

Okres po upadku ładu dwubiegunowego przyniósł zdecydowane zahamowanie lub wręcz przerwanie większości z tych prac. Powody tego stanu były wielorakie. Pierwszym było generalne odprężenie i cięcia budżetów redukowanych armii. Haubice czy armatohubice na podwoziach gąsienicowych są generalnie bronią kosztowną, zarówno w zakupie, jak i w eksploatacji, na co znaczący wpływ ma nośnik. W efekcie, w maksymalnie redukowanych armiach, nie było miejsca na liczne zakupy nowych partii AHS. Wyjątkiem były te nieliczne kraje, które niejako „siłą rozpędu” kontynuowały prace już zaczęte lub dopiero wprowadzały pierwsze, własne (narodowe) konstrukcje tej klasy. Okres redukcji zakończył się zasadniczo około 2014 roku, co oczywiście ma związek ze zmianą postrzegania sytuacji bezpieczeństwa w Europie. Drugim powodem zastoju był fakt, że armatohaubice wyprodukowane w latach 80. lub ich modernizowane warianty wciąż posiadały zadowalające parametry, zwłaszcza wobec praktycznie nie występowania pełnoskalowych konfliktów lub prowadzenia działań wobec relatywnie słabych przeciwników. Kolejną kwestią jest uznanie możliwościami lotnictwa, w tym uzbrojonych bezzałogowców, co spotęgowały konflikty prowadzone wobec słabego militarnie oponenta, ewentualnie ugrupowaniom nieformalnym czy wręcz terrorystycznym. Ekspedycyjność, a zatem możliwie wysoka mobilność strategiczna, słabość przeciwników oraz zakładana stałość wsparcia lotniczego, powoli spychały gąsienicowe AHS na margines artylerii.

Przebudzenie nastąpiło wraz z konfliktami na Ukrainie i w Syrii. Mimo że oba były toczone w dość specyficznych ramach strategicznych, pokazały szereg tendencji i faktów zapoczątkowujących zauważalny powrót programów modernizacji AHS. Na w miarę pewną przewagę w powietrzu mogły liczyć chyba wyłącznie armia amerykańska, ale to i tak zależało od ewentualnego przeciwnika. Rozbudowana rosyjska, czy chińska obrona powietrzna, wcale takiego sukcesu dla lotnictwa nie gwarantuje. Lotnictwo wzywane "na telefon" możliwe jest w Afganistanie, ale niekoniecznie już podczas konfliktu w Europie czy Azji. Zamiast efektów izraelskiego lotnictwa z Doliny Bekaa z 1982 roku, przy obecnym rozwoju systemów przeciwlotniczych i walki radioelektronicznej, efektywność lotnictwa bliżej mogła odpowiadać wydarzeniom z okresu Jom Kippur. Dotyczy to w zasadzie wszystkich, może poza USA, dużych graczy. Kolejną kwestią jest rosnąca skuteczność ognia kontrbateryjnego. Widać to zwłaszcza przy porównaniu postępów poczynionych przez Rosjan. Używane od lat 70. wozy dowodzenia Maszina/Maszina-M zapewniały czas zajęcia stanowisk ogniowych i otwarcia ognia dywizjonu artylerii do 5 minut. Ich następcami stały się systemy Kapustnik/Kapustnik-B/Kapustnik-BM, oparte o łączność cyfrową, nawigację satelitarną Glonass oraz inercyjną, zapewniły one dalsze skrócenie czasu reakcji do maksymalnie jednej minuty - i co ważne – bez wcześniejszej potrzeby topodowiązania. Wspomniane systemy, mimo mniejszego zaawansowania technicznego, operacyjnie w zasadzie nie ustępują kolejnym generacjom systemów czołowych państw NATO. W efekcie ciągle czas reakcji ogniowej nie odbiega od standardów NATO. Wpięte w jeden system rozpoznawcze powietrzne bezzałogowce, radary artyleryjskie, umożliwiają sprawne prowadzenie ognia kontrbateryjnego, głównie środkami rakietowymi. Oczywiście do czasu reakcji należy doliczyć też czas dolotu amunicji nad cel, niemniej należy się spodziewać odpowiedzi w przeciągu maksymalnie 5 minut od pierwszego wystrzelonego własnego pocisku, w przypadku prowadzenia obserwacji przez wrogie bezzałogowce – od momentu zajmowania stanowisk ogniowych. Jeszcze bardziej spektakularnie wyglądają możliwości Amerykanów, aczkolwiek w konflikcie asymetrycznym, przy niezagrożonej stałej pracy radarów artyleryjskich, wypracowanie danych do strzelania w US Army od wykrycia przez radar do przekazania komendy do baterii rakietowej MLRS wynosi obecnie około 120 sekund, a czas otwarcia ognia dla zmodernizowanych MLRS wynosi tylko do 15 s (poprzednio 93 s). Wliczając czas dolotu rakiet na odległość około 32 km otrzymujemy maksymalny czas reakcji do 4 minut. W tak krótkim czasie wykonać zadanie ogniowe i oddalić się na bezpieczną odległość (500-750 m) są w stanie tylko systemy autonomiczne, zautomatyzowane i wysoce mobilne. Dodatkowo, Ukraina i Syria pokazały podatność na ogień kontrbateryjny artylerii holowanej. W efekcie zmiany pola walki ostatnich dwóch dekad udowadniają, że prognozowane tempo działań oraz ich intensywność, tym samym psychofizyczne obciążenie żołnierzy powodują, że tylko systemy w pełni zautomatyzowane oraz wysoce autonomiczne i sieciocentryczne będą w stanie skutecznie wykonać zadania ogniowe i przetrwać na polu walki. Takim rozwiązaniem są samobieżne armatohaubice. Powrót do rozwoju artylerii to także wyścig zbrojeń stanowiący odpowiedź na poczynania armii rosyjskiej i chińskiej, osiągających możliwości ogniowe zarezerwowane dotychczas dla systemów armii państw NATO.   Przy wskazaniu źródeł impulsu należy wymienić również chęć zachowania krajowej bazy badawczo–produkcyjnej oraz lobbingowe naciski koncernów zbrojeniowych.  

Stany Zjednoczone

Siły Zbrojne USA znalazły się w dość specyficznej sytuacji, której zrozumienie wymaga sięgnięcia pamięcią aż do okresu przełomu milenium. Na skutek pochodzącej jeszcze z lat 80. oceny dotyczącej niskiej przeżywalności amerykańskiej artylerii samobieżnej, w USA rozpoczęto dwa programy. Jednym z nich była głęboka modernizacja posiadanych haubic M109 w ramach programów HELP (Howitzer Extended Life Program) oraz HIP (Howitzer Improvement Package), drugą zapoczątkowanie całkowicie nowego programu. Pierwsza część programu zakończyła się w sierpniu 1991 roku, kiedy M109A6 Paladin uznano za gotową do wdrożenia. Wbrew pozorom nie miała ona wiele ze swojego pierwowzoru. Zastosowano nowoczesną konstrukcję z użyciem stopów utwardzanego aluminium, której pancerz dodatkowo zabezpieczono płytami kavlarowymi, usprawniono silnik, zastosowano nową transmisję, wprowadzono w końcu i układ ochrony przed BMR. Przeznaczony dla 4 załogantów pojazd posiadał skromną masę 28 ton. Podstawą siły ognia M109A6 stała się haubica M284 z lufą długości 39 kalibrów, wyposażona w zamek typu śrubowego. Taki zamek przekłada się na niską realną szybkostrzelność praktyczną wynoszącą 3 strz./min. Zapas amunicji wynosił 39 pocisków, przy czym dla ładunków stosowano już nowy standard NATO. Niestety, balistyka dla działa z tak krótką lufą przekłada się na zasięg, który przy klasycznej amunicji wynosi zaledwie 18 km (CEP 112 m), zaś z pomocniczym napędem rakietowym maksymalnie 30 km (CEP 270 m). Realnym i bardzo ważnym plusem M109A6 stał się nowy system kierowania ogniem (AFCS), łączność w postaci radiostacji AN/VRC-89 SINCGARS oraz nawigacja. W efekcie, o ile przygotowanie do strzelań dywizjonu (batalionu) 24 starszych M109 zajmowało aż 11 minut, o tyle przy M109A6 spadło o blisko połowę. Dodatkowo, każda M109A6 doktrynalnie współdziała z pojazdem amunicyjnym M992A1 FAASV przewożącym 90 pocisków, 99 ładunków miotających i 104 zapalniki, uzupełniając w zautomatyzowany sposób zapas AHS w tempie ośmiu kompletów pocisk-ładunki na minutę.

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 2/2020

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter