Kontrowersje wokół utraty HMS Oswald
![Kontrowersje wokół utraty HMS Oswald](files/2017/MSiO/3-4/Oswald%20-%20www.jpg)
Wojciech Holicki
Podczas II wojny światowej Royal Navy straciła 10 okrętów podwodnych, które z tego lub innego powodu musiały wyjść na powierzchnię lub na niej pozostać w obliczu nieprzyjaciela. Gdy ich załogi wróciły z niewoli, przeprowadzane dochodzenia w trzech wypadkach zakończyły się rozprawami sądowymi. Jedyną, z niekorzystnymi dla podsądnych werdyktami była ta, która dotyczyła okoliczności zatonięcia HMS Oswald.
Okręt ten, wprowadzony do służby w Royal Navy na początku maja 1929 roku, należał do grupy mało udanych jednostek typu Odin. Tak jak pięć pozostałych trafił na Daleki Wschód – w połowie listopada 1930 roku zawinął do Hongkongu, będącego główną bazą 4. Flotylli. W następnych latach odbywał rejsy szkoleniowe po okolicznych wodach, których monotonię przerywały jedynie wizyty kurtuazyjne w portach Filipin oraz Holenderskich Indii Wschodnich. Pod koniec września 1937 wrócił do Wielkiej Brytanii i wkrótce został przeniesiony do rezerwy. Pozostawał w niej prawie dwa lata, w tym czasie m.in. zespawano blachy zbiorników paliwa (wycieki stanowiły jedną z pierwotnych wad Odinów) i wprowadzono zmiany w zbiornikach balastowych (co niewiele dało, bo utrzymanie trymu nadal było niełatwe).
Tak jak wiele innych jednostek brytyjskich, Oswald wrócił do służby latem 1939 roku; wybuch II wojny światowej zastał go na Malcie. W następnych miesiącach załoga, dowodzona przez kpt. mar. Geoffreya M. Sladena, intensywnie się szkoliła, wykonując m.in. ataki ćwiczebne na krążowniki ciężkie Devonshire i Norfolk oraz pancernik Barham. 9 grudnia okręt wyszedł z La Valetty na pierwszy patrol, pod Patras (zach. Grecja); wrócił do bazy w Wigilię. W połowie stycznia 1940 roku Sladen miał okazję „zaatakować” lotniskowiec Glorious, eskortowany przez 2 niszczyciele. Niedługo później przejął od niego komendę, 32-letni David Alexander Fraser.
Mając za sobą gruntowny przegląd dokowy, pod koniec drugiej dekady maja Oswald przeniósł się do Aleksandrii. 11 czerwca, dzień po tym, jak Włochy wypowiedziały wojnę Francji i Wielkiej Brytanii, wyruszył w drugi rejs bojowy. Patrol, najpierw w rejonie na wschód od Krety, a potem u wyjścia z Dardaneli, był bezowocny i nudny; zakończył się prawie miesiąc później powrotem do egipskiej bazy. Niecałe dwa tygodnie potem, 20 lipca, okręt Frasera wyszedł w morze, rozpoczynając trzeci rejs bojowy. Tym razem miał patrolować część Morza Jońskiego między północno-wschodnimi brzegami Sycylii i południowo-zachodnimi Kalabrii.
Niedługo po tym, jak dotarł tam, rano 30 lipca, oficer wachtowy ujrzał przez peryskop płynący ku Messynie krążownik, zidentyfikowany przez Frasera jako należący do typu Condottieri. Kilka godzin potem, o 12.30, na niemal identycznym kursie i znów w zbyt dużej odległości, by salwa torpedowa miała sens, pojawiły się 4 krążowniki i liczniejsza grupa niszczycieli. Tak ożywiony ruch wynikał z faktu, że 27 lipca Włosi rozpoczęli operację o kryptonimie „TVL”. Tego dnia Neapol opuściło 7 transportowców (największym z nich był Bainsizza, mający 7933 BRT), dla których portem docelowym był Trypolis. Trzy inne, szybsze statki (był wśród nich zarekwirowany do przewozu wojska liniowiec pasażerski Marco Polo, 12 272 BRT), wyruszyły 29 lipca w rejs do Benghazi. Obu konwojom zapewniono bardzo silną osłonę – pierwszy bezpośrednio eskortowały 4 torpedowce i 4 niszczyciele, a drugi 8 torpedowców. W morze wyszły też okręty tworzące zespoły wsparcia: 5 krążowników ciężkich, 6 lekkich i 15 niszczycieli.
Większy z konwojów wyruszył z Messyny przed południem. Wypatrzywszy go, Fraser zdecydował się na zaatakowanie eskorty. O godz. 14.00 marynarz z obsługi kaemu na niszczycielu Grecale podniósł alarm, widząc torpedę po lewej burcie okrętu. Wykonał on natychmiast zwrot ku niebezpieczeństwu, podnosząc prędkość, ale po tym, jak kolejne dwie torpedy zostały zauważone za rufą, na mostku zapanowała dezorientacja i okazja do kontrataku przepadła. Grecale wrócił na swoją pozycję w pierścieniu wokół statków, a jego dowódca rozkazał nadać meldunek o obecności okrętu podwodnego wroga w rejonie 20 mil morskich na południe od przylądka dell’Armi.
Sukces Ugolino Vivaldiego
Wszystkie nowoczesne jednostki lekkie były wówczas zaangażowane w operacje eskortowe, dlatego dowództwo sił floty włoskiej na Sycylii miało do dyspozycji tylko stary torpedowiec, który przez całą noc bezskutecznie krążył po wodach wskazanych w meldunku Grecale. W poinformowanym o sytuacji sztabie głównym uznano, że zbliżający się rejs niszczycieli 14. i 16. Dywizjonu z Augusty do Tarentu stanowi doskonałą okazję do przeczesania przez nie tego akwenu. Piątka jednostek typu Navigatori opuściła sycylijski port 1 sierpnia o godz. 19.00 i niecałe półtorej godziny później utworzyła tyralierę, płynącą z prędkością 19 węzłów kursem 55°. Odległość między nimi wynosiła 4 mile morskie, lewoskrzydłowym był Antonio da Noli, mający po prawej Ugolino Vivaldiego – flagowiec 14. Dywizjonu.
Zbliżała się godz. 23.05, gdy na Vivaldim zauważono okręt podwodny. Znajdował się po lewej burcie niszczyciela, w namiarze 290° i odległości ocenionej na 2500 metrów. Zobaczywszy go przez swoją lornetę, dowodzący dywizjonem kmdr Giovanni Galati stwierdził, że jest w pełni wynurzony i wydaje się być zastopowany na kursie prawie równoległym. Ponieważ w trakcie odprawy przed wyjściem w morze podano informację, że do rana niszczyciele mogą natknąć się tylko na jednostkę brytyjską, rozkazał nadać sygnał alarmowy, podnieść prędkość do 27 węzłów i wykonać zwrot by ją staranować.
Gdy odległość spadła do 1000-1500 m, zobaczył jak atakowany okręt skręca również w lewo. Uznawszy to za zajmowanie pozycji do strzału z wyrzutni rufowej, rozkazał skorygować kurs tak, by Vivaldi znalazł się lekko po prawej od niego. Następnie odniósł wrażenie, iż jednostka nieprzyjaciela schodzi pod wodę, jednak szybko przekonał się o swoim błędzie. Po tym, jak dystans zmniejszył się do 400-500 metrów, zderzenie uznał za nieuniknione i, widząc rozmiary celu, rozkazał zmniejszyć prędkość, by zminimalizować uszkodzenia po swojej stronie.
Dziób Vivaldiego uderzył w prawą burtę okrętu wroga pod kątem 15-20°, za kioskiem, którego górna krawędź przytarła o burtę niszczyciela, zostawiając rysę długości paru metrów. Włoski dowódca opisał wstrząs towarzyszący kolizji jako „niezbyt silny”, jego okręt tylko nieznacznie wyhamował. Gdy obiekt ataku znalazł się za rufą, ze zrzutni wpadły do wody wszystkie bomby głębinowe (cztery 100-kilogramowe i 6 o masie 50 kg), nastawione na wybuch po osiągnięciu 25-100 metrów. Niecałe dwie minuty później, po skręcie w prawo, Vivaldi znalazł się 1000-1500 metrów od miejsca zderzenia. Nikt na nim nie był w stanie powiedzieć, co robi okręt wroga, Galati uznał jedynie, że wygląda na nieruchomy i dobrze trzyma się na wodzie. Wobec tego rozkazał ruszyć powoli ku niemu tak, by niszczyciel stanowił jak najmniejszy cel, a potem odpalić przez prawą burtę jedną torpedę. Dopiero, gdy nie było wybuchu, do akcji weszli także artylerzyści – para armat dziobowych wystrzeliła 2 pociski oświetlające, a potem 6 burzących.
Ujrzane niedługo potem przed dziobem światło i meldunek, że cel jest ledwie widoczny sprawiły, że Galati postanowił ponownie staranować okręt wroga. By nie uszkodzić bardziej dziobu, zabrał się do tego ostrożnie, rozkazując po stosownej korekcie kursu zwolnić do 12 węzłów. Okazało się, że światło pochodzi z latarki trzymanej przez rozbitka otoczonego przez wielu innych, więc dzięki jego przezorności uniknęli oni „rozjechania”. Opuszczona na wodę motorówka podniosła w dwóch turach 52 ludzi i Galati dowiedział się, że na dno poszedł właśnie HMS Oswald. O godz. 1.20, po bezskutecznych poszukiwaniach brakującej trójki marynarzy, Vivaldi odpłynął do Tarentu. W jego dzienniku bojowym zapisano, że okręt wroga zatonął na pozycji 37°46’N-16°16’E.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 3-4/2017