Large Surface Combatant, czyli przyszłe krążowniki US Navy

Large Surface Combatant, czyli przyszłe krążowniki US Navy

Sławomir J. Lipiecki

 

Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych (US Navy) przeżywa obecnie bezprecedensowy w swej bogatej historii kryzys, związany z eksploatacją i potencjalnym rozwojem uderzeniowych sił nawodnych. Praktycznie od czasu projektu wielozadaniowych niszczycieli rakietowych z systemem AEGIS typu Arleigh Burke (pamiętających jeszcze koniec lat 80. XX wieku), żaden z programów amerykańskich krążowników, niszczycieli czy fregat nie przebiegał zgodnie z planem i wszystkie przy tym napotkały kolosalne trudności, prowadzące ostatecznie do eskalacji kosztów i to bez uzyskania wymiernych korzyści. Podobny los może wkrótce spotkać obecnie forsowany program budowy wielkich niszczycieli rakietowych (tak naprawdę – krążowników ciężkich) serii DDG(X) z programu Large Surface Combatant (LSC), tym razem z uwagi na wzrost wymagań co do możliwości przyszłych platform.

Duże okręty wielozadaniowe

Koncepcja jednostek przeznaczonych „do wszystkiego” liczy sobie zapewne tyle lat, ile istnieją siły morskie. Na wstępie warto jednak zaznaczyć, że stworzenie platformy uniwersalnej w pełnym tego słowa znaczeniu udało się dotąd zrealizować tylko kilka razy. W ostatnich dekadach na pewno można do nich zaliczyć krążowniki rakietowe z systemem AEGIS/BMD typu Ticonderoga. Należy jednak pamiętać, że z jednej strony mowa tutaj o sporej platformie o wyporności ponad 10 000 ts, co niejako z automatu ułatwiało zadanie projektantom, a z drugiej – nawet w tym przypadku okręty te nie mogą realizować wszystkich zadań, gdyż nie są zdolne przeprowadzić np. zmasowanego uderzenia powietrznego (to potrafią jedynie lotniskowce) ani zwalczać min na szerszą skalę (szczególnie na wodach przybrzeżnych). Mimo to koncepcja „uniwersalności” jest obecnie z powodzeniem kontynuowana choćby w przypadku wielozadaniowych niszczycieli rakietowych lub fregat rakietowych. Nic nie dzieje się jednak za darmo. Aby podołać wszelkim wymaganiom, zarówno niszczyciele, jak i fregaty, w trybie iście geometrycznym rozrastają się do coraz większych rozmiarów. Nic dziwnego, wszak okręty uniwersalne muszą skutecznie realizować cały wachlarz zadań.

Mimo że na początku tego stulecia zarzucono programy CGN(X) i CG(X), zakładające budowę krążowników (w dwóch wersjach – o napędzie nuklearnym oraz konwencjonalnym) w oparciu o rozwiązania zastosowane na eksperymentalnym typie Zumwalt, nie zrezygnowano z projektowania następców dla typu Ticonderoga. Okręty te, choć nadal uważane są za najsilniejsze jednostki nawodne, targane są licznymi problemami natury technicznej i eksploatacyjnej, co związane jest zarówno z ich wiekiem, jak i konsekwencjami cięć budżetowych, a więc niedoinwestowania. Gdy koncepcja rozwoju US Navy zaczęła wracać na właściwe tory, część z tych jednostek poddano kompleksowej modernizacji w ramach SLEP (Service Life Extension Program), co nie tylko wydłużyło ich resursy, ale także zwiększyło potencjał. Krążowniki dysponują obecnie większymi zdolnościami wykrywania i namierzania statków powietrznych (w tym tych o niskiej skutecznej powierzchni odbicia radiolokacyjnego), pocisków balistycznych, tudzież peryskopów i chrap okrętów podwodnych. Są też znacznie lepiej zoptymalizowane pod kątem działania w środowisku sieciocentrycznym, co obejmuje m.in. usprawniony tryb pracy pasywnej, przy współpracy z zewnętrznymi środkami wsparcia (np. samolotami AWACS czy też F-35 Lightning II). Mimo to historia jednostek typu Ticonderoga miała swój groźny dla ich istnienia moment. Do niedawna zakładano, że już od 2020 roku US Navy zacznie stopniowo wycofywać je ze służby. Pierwszymi okrętami przeznaczonymi do kasacji miały być USS Bunker Hill (CG-52) i USS Mobile Bay (CG-53). Plan ten wzbudził jednak ostry sprzeciw wszystkich poważnych analityków. Jerry Hendrix i Bryan McGrath z tzw. think-tanków „Center for a New American Security” i „The FerryBridge Group” stwierdzili jasno, że możliwości tych okrętów są zbyt duże, by bezmyślnie wycofywać je z eksploatacji. Zamiast tego zaproponowano program przedłużenia żywotności (SLEP), połączony z gruntowną przebudową. W podjęciu decyzji pomogły jednak dopiero wydarzenia na arenie międzynarodowej (w tym inwazja Rosji na Ukrainę) oraz piętrzące się problemy związane z projektowaniem i budową następców. Długofalowy program LSC, będący tak naprawdę częścią większego FSCF (Future Surface Combatant Force) rodzi się bowiem w przysłowiowych bólach.

Pomimo iż prace trwały już nieoficjalnie od paru lat, to pierwsze poważniejsze finansowanie program LSC otrzymał dopiero 17 lutego 2022 roku. Wówczas to biuro projektowe Gibbs & Cox zawarło z Departamentem Obrony USA (DoD) umowę o wartości 29,6 mln USD na dalsze prace projektowe na poziomie koncepcyjnym, dotyczące przyszłych nawodnych okrętów nawodnych dla US Navy (łączna pula kosztów inwestycyjnych wynosiła już wówczas prawie 319 mln USD). Rok później, 16 lutego, program zasilono kolejną transzą o łącznej wartości 39,7 mln USD z wyraźnym postawieniem warunków, że prace analityczno-koncepcyjne mają zostać zakończone najpóźniej do końca lutego 2024 roku. Sam program z definicji podzielono na trzy etapy, z czego – według pierwotnego założenia – priorytet miały mieć właśnie krążowniki rakietowe (wielozadaniowe), z uwagi na pilną potrzebę zastąpienia jednostek typu Ticonderoga, które mimo ogromnego potencjału, zaczęły osiągać (lub przekraczać, czasem znacznie) przewidziany dla nich wiek eksploatacyjny. Kolejnym krokiem (etap drugi) miało być wprowadzenie znacznie większych jednostek serii „Capital Ships”, z poszerzonymi zdolnościami ASuW/Strike, obejmującymi także (oprócz zwalczania celów nawodnych) uderzenia (w tym strategiczne) na cele lądowe. Co prawda nie sporządzono jeszcze ostatecznej specyfikacji tych jednostek, jednak sugerowana wyporność normalna „powyżej 25 000 ts” wskazuje na imponujące okręty. Program zamykać miały nowe niszczyciele, które uzupełniłyby budowane masowo okręty typu Arleigh Burke, a ostatecznie zastąpiły najstarsze ich warianty. Co istotne, cały program LSC oparto na uniwersalnej, blokowej i ultrablokowej konstrukcji, przeznaczonej dla wszystkich trzech klas jednostek (tzw. one hull for all). Bazowy projekt stanowi przy tym swoisty miks rozwiązań zastosowanych w awangardowych jednostkach typu Zumwalt (włącznie ze zintegrowanym napędem turboelektrycznym nowej generacji) i niszczycielach rakietowych z systemem AEGIS/BMD typu Arleigh Burke w najnowszej odsłonie Flight III.

Jak zwykle na przeszkodzie stanęły koszty oraz – co równie istotne – niedopracowanie szczegółów co do wymagań, jakie okręty poszczególnych klas serii LSC miałyby spełniać. W konsekwencji doszło do swoistego przetasowania priorytetów budowy, w następstwie czego na czoło programu wysunęła się koncepcja nowych niszczycieli DDG(X), jako jednostek optymalnych w relacji koszt–efekt oraz dużo prostszych w konstrukcji, co z kolei pozwoliłoby na względnie szybkie zastąpienie najstarszych krążowników typu Ticonderoga. Sprawa stała się bardzo pilna, gdyż część z tych okrętów ulega coraz częstszym awariom, windując koszty eksploatacyjne i co gorsza, z uwagi na pogarszający się stan techniczny ostatecznie zaniechano ich gruntowej modernizacji w ramach SLEP. Dowódcy amerykańskich lotniskowcowych grup uderzeniowych alarmują, że już teraz krążowników jest za mało, aby zapewnić pełne bezpieczeństwo okrętom lotniczym (nie mówiąc już o innych zadaniach, jak choćby BMD czy ASuW). Wszystko wskazuje jednak na to, że nawet te najmniejsze z proponowanych jednostek programu LSC, czyli niszczyciele DDG(X), będą dysponowały znacznie poszerzonymi możliwościami. Już na wstępnym etapie projektowania wyporność normalną oszacowano na 13 500 ts, co oznacza, że bojowa może przekroczyć 15 000 ts (dodatkowa tzw. rezerwa modernizacyjna). Będą to więc niszczyciele porównywalne wielkością do największych krążowników ciężkich z okresu II wojny światowej, co notabene wpisuje się we współczesne tendencje wzrostowe okrętów praktycznie wszystkich klas.

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 12/2024

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter