Lotnictwo wojskowe – bronią przyszłości


Edward Malak


 

 

 

 

Lotnictwo wojskowe – bronią przyszłości

 

 

W związku ze sprawą Frankopolu

 

 

 

Poświęcając numer niniejszy polskiemu lotnictwu wojskowemu – napisano 2 października 1926 r. w „Tygodniku Ilustrowanym” – czynimy to w przekonaniu, że nie może być nic ważniejszego nad zrozumienie narodu dla własnej siły zbrojnej. Słowa p. Prezydenta Rzeczypospolitej, otwierające numer specjalny, ujmują tę zasadę w stosunku do lotnictwa w lapidarny nakaz, który tkwić musi nieustannie w woli całego społeczeństwa.

 

 

1918 r. wyznacza linię demarkacyjną w politycznej historii Europy i Polski, a z tym nowy początek armii polskiej i jej techniki. Gwałtowny ten pod względem politycznym przełom, przez długi czas będzie posługiwał się wieloma formami odziedziczonymi po strukturach wywodzących się z okresu zaborów. Należeć do nich będą: generalicja, wyżsi oficerowie, jak i ludzie administracji państwowej – nie tylko tej pochodzącej z Galicji, lecz również budowanej w Warszawie od 1916 r., co tak świetnie opisał w 1930 r., w „Niepodległości”, wybitny polski prawnik Stanisław Bukowiecki. Dużą rolę odegrają rzecz jasna bankierzy, przemysłowcy i inżynierowie, a więc klasy, których zadaniem dziejowym, bo nie tylko zawodowym, powinno zostać kreowanie nowej rzeczywistości gospodarczej i społecznej nowego państwa.

Triumfująca idea początku (odnowy, odrodzenia), której historycznym przejawem jest przez ponad wiek wyczekiwana Wolność, ma o wiele szersze zastosowanie niż wyłącznie w dziedzinie instytucji politycznych. Wiele osób ma poczucie uczestnictwa w r e w o l u - c j i, która jest w s k r z e s z e n i e m. Powołując się na dziejowe przesłanie i i n t e n c j e Pierwszej Rzeczypospolitej, wyrażone w konstytucji Trzeciego Maja, pamiętając o składanej przez ponad wiek ofierze, współcześni, aby rozbudzić w sobie wigor do działania, muszą, ucząc się nowego, spróbować też zapomnieć o wielu chwytach jakich się nauczyli. Muszą ugruntować bądź odnaleźć naruszoną przez wojnę lub długą niewolę postawę obywatelską, przez czyn i uczestnictwo w dziele i atmosferze budowy Polski oswobodzonej.

Niejedna z osób zgłaszająca swój akces do władzy, do urzędu, lub też widząc szansę utrzymania po listopadzie 1918 r. swej dotychczasowej pozycji, nie była jednak gotowa, jak pokazywały fakty, do pracy dla państwa w reżimie bezwarunkowego oddania się sprawie publicznej. Nie każdy umiał niczym Stanisław Dzierzbicki powiedzieć, że: zmienione okoliczności wymagały (…) innych ludzi – trzeba było to znieść i usunąć się z widowni politycznej (…) W każdym razie – dodawał – jesteśmy w lepszym położeniu aniżeli Mojżesz (któremu nie dane było wejść do Ziemi Obiecanej). My, chociaż nie w roli kierowniczej, znajdziemy dość pola do pracy w Zjednoczonej i Niepodległej Polsce. Nie każdy też reprezentował optykę budowy szklanych domów.

W 1933 r. Tadeusz Lechnicki, ówcześnie w randze wiceministra, wydrukowany w zbiorze wypowiedzi, z okazji XV-lecia niepodległości Polski, powrócił do tamtych trudnych sytuacji, obok aktorów politycznych tej miary co Ignacy Mościcki, Ignacy Matuszewski, Julian Stachiewicz, Bronisław Pieracki, Eugeniusz Kwiatkowski, Edward Rydz Śmigły, Józef Beck, Kazimierz Sosnkowski i paru innych. Lechicki, najpierw 18 listopada 1933 r. w Polskim Radio, a później drukiem, wypowiadał się na temat dążeni[a] do sprawności wykonania ważnych zadań polityki gospodarczo-państwowej. Nawiązując do pierwszych lat niepodległości, aż po zamach majowy 1926 r., mówił o konieczności przełamania i przezwyciężenia najniebezpieczniejszej choroby społecznej, jaką jest chęć podporządkowania wymagań interesu zbiorowego wymaganiom jednostkowej wygody. Ta choroba – twierdził – która tak mocno i tak tragicznie zaciążyła na losach dawnej Polski, stanęła u kolebki odrodzonego państwa, jako realne niebezpieczeństwo nowego okresu naszych dziejów (…) Przełom majowy 1926 roku wzmocnił sytuację państwa poprzez osłabienie anarchicznych i rozkładowych pierwiastków egoizmu jednostkowego i grupowego wśród kierowniczych czynników naszego życia społecznego.

Dodatkowym obciążeniem, które towarzyszyło występującemu zepsuciu w życiu publicznym młodej II RP, mogła być niechciana pamięć o czynach i zachowaniu z okresu władzy zaborców i okupantów. Niestety! nieraz pociągało to za sobą trudne dla niejednej z osób, w wolnej Polsce, sytuacje. To dlatego zarzucono publicznie gen. Włodzimierzowi Zagórskiemu, że pisał do swych zwierzchników, że Piłsudskiemu bzdurzy się niepodległa Polska, co stało się później zresztą początkiem jego końca. Jak z kolei twierdzili już po II wojnie światowej gen. Ludomił Rayski oraz gen. Tytus Karpiński – generalnie zaistniała wskutek takiego, bądź podobnego stanu rzeczy obawa, że dawne zaborcze potęgi mogą próbować wykorzystać, z racji posiadanych tajnych archiwów, możliwość utrzymania swego wpływu na wybrane osoby. Czy były to tylko spekulacje?

Jakby nie patrzeć, przesłanki ku takiemu rozumowaniu jednak istniały. W wolnej już przecież Polsce, w Warszawie, dochodzi do ewidentnej współpracy osób nawiązanej najwyraźniej na gruncie nie bardzo ujawnianych opinii publicznej związków, rodzących się podczas I wojny światowej. Są to relacje z pewnością trwałe, oparte bowiem o armię i służbę wywiadowczą Austro-Węgier. Być może też nie jest to wcale paradoksem, że udział tychże właśnie ambitnych, powiązanych ze sobą ludzi, dostrzegamy w szczególnie czułym miejscu państwa: w budowie przemysłu zbrojeniowego; myślimy oczywiście także o Frankopolu.

Gen. Rayski wyrzucając w swych „Słowach prawdy o lotnictwie polskim…” cały natłok gwałtownych doznań powstałych w związku z zaistnieniem i działalnością firmy Frankopol, wyrażany miejscami słowami chyba bliskimi furii, podaje nazwiska osób biorących udział w zainicjowaniu tego niefortunnego przedsięwzięcia. Lecz nie o nazwiska nam chodzi, a zasadność owego majowego (z 1921 r.) kontraktu.

W sensie bardziej generalnym, jakiś aspekt tego problemu wyjaśniać zdaje się – choć nie w bezpośrednim związku z Frankopolem – Henryk Gruber, postać dużego formatu w finansach i w sprawach gospodarczych II RP. Kiedy więc ten dobrze poinformowany w wielu sprawach autor wspominał swoją epopeję legionowoniepodległościową z 1915 r., napisał m.in.: Przeniesiono nas do pobliskiego Kamińska, gdzie stała duża fabryka mebli, nieczynna z powodu wojny. Dyrektorem jej był pan Natanson i mieszkał w pięknej willi (…) Zajeżdżał tam z Piotrkowa kapitan Włodzimierz Zagórski i ani patrzeć, jak pewnego dnia ten właśnie Natanson ukazał się w mundurze z odznakami chorążego i nowym nazwiskiem Leski. Tak więc otrzymaliśmy w podarunku (…) chorążego (…) stał się [on] później ważną osobą w Komendzie Legionów u boku Zagórskiego.

Pisząc następnie o jednym z większych przedsięwzięć na gruncie przemysłowym, realizowanym w latach wczesno-powojennych, z udziałem tych samych osób podaje: Jedną z pierwszych wielkich imprez przemysłowych powołanych do życia przez władze rządowe, była fabryka amunicji „Pocisk”. Instytucji nadano charakter przedsiębiorstwa prywatnego i oddano w ręce trzech kierowników: Natanson-Leski, major Włodzimierz Zagórski i Gustaw Wertheim. Natanson był ongiś dyrektorem fabryki mebli, Wertheim miał jakieś przedsiębiorstwo, Zagórski był ex-szefem sztabu Legionów. Jakiego trzymano się kryterium, aby to niezmiernej wagi przedsiębiorstwo przemysłowe oddać w ręce lokalnych kupców, nie mających fachowych wiadomości o nowoczesnym sprzęcie wojskowym i jednego ex-kapitana austriackiej służby wywiadowczej, nie umiem powiedzieć. Wszyscy trzej zresztą byli przeciwnikami Piłsudskiego.

Nie chodzi teraz o zastanawianie się na ile H. Gruber nieco wyzłośliwia się, bądź przesadza w pamiętniku, mającym miejscami charakter rozrachunkowy. Ale ta właśnie trójka osób będzie stać również u początku firmy Frankopol...

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 12/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter