Waldemar Zwierzchlejski
Program kosmiczny Izraela
Główną – a może nawet jedyną przyczyną, dla której stosunkowo niewielkie i niezbyt ludne (trochę ponad 7 milionów ludzi zamieszkujących obszar o powierzchni niespełna 21 tys. km2) państwo Izrael zdecydowało się stworzyć własny program kosmiczny, była konieczność stałego przeciwstawiania się niezbyt mile nastawionym do niego sąsiednim państwom arabskim. Oprócz wielu wyrafinowanych rodzajów broni Izrael zawsze miał wysoce rozwiniętą sieć wywiadowczą, a jak od dawna wiadomo, do operacyjnego uzyskiwania danych o siłach, infrastrukturze czy przygotowaniach militarnych potencjalnych przeciwników, najlepiej jest użyć satelitę zwiadu obrazowego. Niniejszy artykuł ma przybliżyć podejmowane w tym kierunku działania, choć trzeba podkreślić, że są one w wysokim stopniu utajnione, a z rzadka wydostające się na zewnątrz informacje na ten temat są często sprzeczne ze sobą, zaś dostępne dane techniczno-taktyczne są często jedynie oszacowaniami.
Trudne początki tajnego projektuUważa się, że pierwszą osobą, która podjęła czynności mające na celu użycie przez Izrael zwiadu satelitarnego, był minister obrony Szimon Peres. Podczas rozmowy z premierem Icchakiem Rabinem, która miała miejsce w 1974 r., przedstawił ideę zakupienia w USA ich satelitów wywiadowczych. Nawet dzisiaj wydaje się wątpliwe, by Stany Zjednoczone sprzedały komuś – choćby to był nawet najbliższy sojusznik – jednego ze swych tajnych satelitów. Nic więc dziwnego, że zapewne bardziej politycznie doświadczony Rabin odniósł się Zapewne miał on w pamięci podjętą zaledwie rok wcześniej próbę zakupienia w USA rakiet balistycznych o zasięgu 740 km – Pershing-1, która jednak nie spotkała się u potencjalnego sprzedawcy ze zrozumieniem. Izrael posiadał co prawda od 1965 r. w swoim arsenale rakiety o podobnym zasięgu (235–500 km), jednak z jakiejś przyczyny nie był z nich zadowolony. Albo zaprojektowane w zakładach francuskiej firmy Dassault rakiety Jericho-1 (wersja francuskich rakiet MD-620) nie były w wystarczającym dla nich stopniu dokładne (ich celność wynosiła około 1 km), albo też zamierzali w ten prosty sposób pozyskać technologię zapewniające start z mobilnej wyrzutni. Być może problemem nie do zaakceptowania w realiach nowoczesnej wojny był też długi, aż dwugodzinny okres przygotowań rakiety do startu. W tej sytuacji postanowiono własnymi siłami wykonać następny krok – zbudować stałopaliwową rakietę średniego zasięgu, zdolną do przeniesienia jednotonowego ładunku (w zasadzie wyłącznie głowicy nuklearnej) na odległość 1500 km. Dostała ona oznaczenie Jericho-2. Koncepcja rakiety powstała w połowie lat 70. XX wieku, a pierwszy start rakiety miał miejsce prawdopodobnie w 1986 r. Smaczku dodaje fakt, że w latach 1977–79 w program budowy zaangażowany był także... Iran. Oczywiście z chwilą dojścia do władzy ajatollahów, współpraca urwała się, a Izrael jest solą w oku obecnych władz Iranu. Podług niepotwierdzonych doniesień powstały dwie wersje rakiety, oznaczone A i B. Wersja A miałaby mieć zasięg ok. 800 km, zaś B – 1500 km, choć niektóre wyliczenia pokazują, że może to być nawet 2300 km. W 1981 r. szef wywiadu wojskowego AMAH, generał-major Yehoshua Sagi podpisał rozkaz, który zezwalał na przeprowadzenie kosztem 5 milionów dolarów studiów projektowych, mających odpowiedzieć na trzy pytania: czy Izrael jest zdolny samodzielnie zbudować niewielką rakietę kosmiczną, satelitę, oraz aparaturę optoelektroniczną dla celów rozpoznania. Okazało się,że jest to w pełni możliwe, koszta programu oceniono na 190 milionów dolarów. Pod koniec następnego roku, na tajnym spotkaniu premiera Menachema Begina, ministra obrony Ariela Szarona i generała brygady Aarona Beit-Halamiego postanowiono o nadaniu projektowi rangi programu państwowego.
Ciąg dalszy w numerze