Lotnicze aspekty tureckiej operacji „Wiosenna Tarcza” w Syrii
Marcin Strembski
Na przełomie lutego i marca br. w rejonie miasta Idlib doszło do wzmożonych walk między rebeliantami wspieranymi przez Turcję a syryjskimi wojskami rządowymi. W ich trakcie doszło do wymiany ciosów między tymi ostatnimi a tureckimi regularnymi siłami zbrojnymi, przy czym doniosłą rolę odegrały siły lotnicze, które zadały ciężkie straty obu stronom konfliktu.
Wojna domowa w Syrii wywołała kryzys humanitarny na niespotykaną w ostatnich latach skalę. Jego efekty najbardziej odczuwają państwa sąsiadujące z Syrią. Jednym z nich jest Turcja, która znajduje się na drodze migracji milionów uchodźców, którzy usiłują zbiec przed krwawym reżimem prezydenta Baszara al-Assada. W ubiegłym roku syryjskie siły prorządowe dzięki wsparciu wojskowemu ze strony Iranu i Rosji zdobyły istotną przewagę nad siłami rebeliantów z prowincji Idlib i Aleppo na północy Syrii. Mimo niekiedy fanatycznego oporu bojówek opozycji, zdominowanych obecnie przez radykalnych islamistów, zajmowany przez nich obszar systematycznie się zmniejszał, co powodowało stały napływ syryjskiej ludności, której populacja w Turcji przekracza obecnie 3,5 mln. Aby zapobiec napływowi kolejnej fali trzymilionowej rzeszy cywili, podczas zakończonych 17 września 2018 roku rozmów w Soczi Turcja uzgodniła w porozumieniu z Rosją utworzenie w Idlib, na terenie zajętym przez rebeliantów, bezpiecznej dla cywili strefy zdemilitaryzowanej. Granice tego głębokiego na 15–20 kilometrów obszaru miały być dozorowane przez posterunki wystawione przez tureckich żołnierzy, a teren pomiędzy granicą Turcji i linią posterunków miał zostać oczyszczony z wszelkich uzbrojonych formacji rebelianckich. Z kolei Rosjanie obiecali powstrzymać ataki sił prorządowych na na Idlib.
Preludium
Dobry, jak się wydawało, w założeniach plan stabilizacji rejonu Idib zaczął się rozpadać w konfrontacji z wojenną rzeczywistością. W ciągu 2019 roku rebelianci stopniowo tracili w walce tereny w Idlib i Aleppo, wskutek czego linia frontu w niektórych punktach dotarła do tureckich posterunków. Również lotnictwo rosyjskie dopuszczało się złamania umowy z Soczi, nieustannie bombardując obiekty na obszarze Idlib. Według opublikowanego 2 marca raportu powołanej przez ONZ Międzynarodowej Komisji Śledczej do spraw Syrii przynajmniej dwa naloty przeprowadzone przez samoloty WKS noszą znamiona zbrodni wojennych. Pierwszy, z 22 lipca ub.r., na rynek w Ma’arrat an-Numan zabił co najmniej 43 cywilów; w przypadku z 16 września ub.r. w zniszczonym obozie uchodźców pod Haas zginęło zaś 20 osób. W tym czasie nie było w pobliżu żadnych obiektów wojskowych, śledczy doszli więc do wniosku, że oba naloty był wymierzone w ludność cywilną, a ponowne bombardowanie tych miejsc w krótkim odstępie czasu miało za zadanie uniemożliwić akcję ratunkową. To tylko wybrane przykłady licznych ataków sił rosyjskich i syryjskich, z powodu których mieszkańcy i uchodźcy w Idlib nie mieli powodów, by czuć się pod turecką ochroną bezpiecznie. Ponadto w styczniu 2020 roku wojska rządowe przeprowadziły szereg udanych operacji i część tureckich posterunków znalazła się nieoczekiwanie po drugiej stronie frontu, kilka kilometrów w głąb syryjskich pozycji. Niektóre z nich znalazły się pod syryjskim ostrzałem, przy czym zginęli tureccy żołnierze. Ogółem od początku 2020 roku do 26 lutego podczas służby na posterunkach śmierć poniosło co najmniej 16 Turków. Jednocześnie stłoczona i bombardowana na gwałtownie malejącym skrawku terenu ludność znowu zaczęła napływać do Turcji coraz silniejszym strumieniem. Tego było już dla Ankary za wiele. Interwencja zbrojna na wielką skalę wydawała się tylko kwestią czasu.
Wobec niekorzystnego obrotu sprawy władze Turcji podjęły decyzję o udzieleniu silniejszego wsparcia dla określonych grup rebelianckich bojowników, które miały dzięki temu poszerzyć zajmowany obszar. Do opozycyjnych oddziałów Syrian National Army (SNA) trafiła nowa broń ciężka oraz pojazdy pancerne, które jednak można było łatwo stracić z powodu przeciwdziałania całkowicie panujących w powietrzu prorządowych dronów, samolotów i śmigłowców. Do tej pory obszary zajęte przez rebeliantów były bronione przed nalotami głównie za pomocą artylerii lufowej, której zasięg skuteczny był jednak ograniczony do pułapu około 2–3 km. Ofiarą rebelianckich działek padały najczęściej operujące na mniejszych wysokościach drony i zniżające się do ataku śmigłowce. Przenośne wyrzutnie przeciwlotnicze były w ostatnim czasie spotykane niezwykle rzadko, chociaż na początku rebelii w 2011 roku syryjska armia straciła ich pokaźne zapasy. Większą część rakiet zużyto jednak w początkowej fazie konfliktu, a reszta sukcesywnie stawała się bezużyteczna w miarę zużywania baterii zasilających i gazów chłodzących głowice.
Dlatego lutym bojownicy uzyskali realne wsparcie w walce z lotnictwem przeciwnika w postaci przenośnych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Stinger. Turecka armia nie zdecydowała się na wypuszczenie tak potencjalnie niebezpiecznej w rękach dżihadystów broni spod kontroli, lecz po prostu przydzieliła poszczególnym oddziałom rebelianckim sekcje wyszkolonych żołnierzy wraz z wyrzutniami. 11 lutego wzmocnieni nowym wyposażeniem rozpoczęli oni na południu Idlib ofensywę. Efekt użycia Stingerów był więcej niż zadowalający – 11 i 14 lutego za ich pomocą zdołano zestrzelić dwa bombardujące syryjskie śmigłowce Mi-17 (patrz: „Lotnictwo” 3/2020). Wymusiło to na siłach prorządowych przeniesienie operacji lotniczych na wyższy pułap (ponad 5 km), poza skuteczny zasięg przenośnych zestawów rakietowych. W efekcie i tak nie najwyższa celność ataków lotnictwa, które polega w głównej mierze na uzbrojeniu niekierowanym – Rosjanie używają bowiem amunicji kierowanej niezwykle rzadko, Syryjczycy zaś wręcz incydentalnie – została dodatkowo obniżona.
W kolejnych dniach walki na ziemi toczyły się ze zmiennym szczęściem. 25 lutego tureckie lotnictwo strąciło w rejonie miejscowości Dadikh, podczas wspierania oddziałów rebelianckich, drona Anka-S (nb. 18-031) przy pomocy zestawu Pancyr-S1. Przyznały się do tego syryjskie wojska rządowe. Aparat w chwili zestrzelenia wciąż był uzbrojony w pociski kierowane Roketsan MAM-L.
Sytuacja zaczęła gwałtownie eskalować 27 lutego. Tego dnia wysłane ze wsparciem dla wojsk rządowych rosyjskie i syryjskie samoloty uderzeniowe napotkały wyjątkowo silny ostrzał z ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych. Nieoficjalnie Rosjanie podają, że w ciągu jednego popołudnia w stronę ich samolotów wystrzelono około 15 rakiet. Żadna nie doprowadziła do zestrzelenia, ale przypuszczalnie bliski wybuch jednej z nich mógł uszkodzić rosyjską maszynę. To zaogniło i tak już bardzo napiętą sytuację i spowodowało dalsze zintensyfikowanie ataków lotniczych przez samoloty rosyjskie i syryjskie. Około godziny 17.00 doszło do nalotu na turecki konwój znajdujący się pomiędzy miejscowościami al-Bara i Balioun.
Najpierw nastąpił niecelny atak dwóch samolotów (przypuszczalnie syryjskich Su-22), który spowodował zatrzymanie się konwoju. Tureccy żołnierze opuścili pojazdy i skryli się w pobliskich budynkach. W efekcie zamiast rozproszenia siły żywej nastąpiło ponowne skupienie żołnierzy w kilku pojedynczych obiektach, dających iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. Kiedy nadleciała kolejna para samolotów, dwa zajęte przez Turków budynki otrzymały bezpośrednie trafienia bombami, co spowodowało wysokie straty wśród znajdujących się wewnątrz żołnierzy. Ogółem w nalocie zginęło (łącznie ze zmarłymi w późniejszych dniach) 36 tureckich żołnierzy, a ponad 30 zostało rannych. Do tej pory trwają spory, czy uczestniczyły w nim wyłącznie samoloty syryjskie, czy może również maszyny rosyjskich WKS. Obecnie Turcja i Rosja przyjmują najwygodniejszą dyplomatycznie, pierwszą wersję, nie można jednak wykluczyć współudziału w tym ataku rosyjskich Su-24 lub Su-34, które również były obecne w powietrzu i mogły atakować w drugiej fali, tj. kiedy konwój poniósł największe straty. Tego rodzaju atak mógł być obliczony na zastraszenie, a nawet przykładne ukaranie tureckich żołnierzy. Zamierzony efekt nalotu byłby jednak tylko doraźny, bo trudno byłoby liczyć na zniechęcenie tureckiego rządu do porzucenia idei wspierania rebelii. Rosjanom prędzej mogłoby zależeć na zmianie przez Turków przyjętej taktyki walki, czyli zaprzestaniu ostrzału ze Stingerów oraz wstrzymaniu lotów dronów bojowych, które sprowadzały niebezpieczeństwo na towarzyszące Syryjczykom na ziemi wojska rosyjskie i stwarzały możliwość kolizji z samolotami WKS w powietrzu.