Ludwik Martel

 


Krzysztof Kubala


 


 

Ludwik Martel

 

(1919–2010)

 

 

Nosił przydomek „Zośka”, jak legendarny bohater Szarych Szeregów i sam był kimś takim dla Polskich Skrzydeł. Wyszkolony w pilotażu przed wojną, dzięki szczęściu i zdolnościom, należał do grupy kilkunastu naszych pilotów, którzy walcząc w bitwie o Wielką Brytanię, latali na Supermarine Spitfire. Służył w podstawowym składzie 317. Dywizjonu „Wileńskiego”, szkolił pilotów, wiosną 1943 r. wszedł w skład afrykańskiej eskadry, którą potem nazwano „Cyrkiem Skalskiego”. Po wojnie został na Zachodzie.


 
 

 


Jego prapradziadek Louis, napoleoński oficer – pozostał na ziemiach polskich (dożył wieku 94 lat) i założył rodzinę, w której podtrzymywano w męskiej linii imię królów Francji. Ludwik Alfred Martel urodził się w Piotrkowie Trybunalskim, 5 marca 1919 r. Był synem Ludwika i Heleny Czeczot, miał dwie młodsze siostry, Marię i Halinę. Do szkoły powszechnej uczęszczał w Sieradzu (ukończył 7 klas). Gdy miał 15 lat Martelowie przenieśli się do Łodzi. Ludwik uczył się początkowo w gimnazjum w niedalekiej Zduńskiej Woli, po dwóch latach przeszedł do (istniejącej od 1869 r.) Łódzkiej Państwowej Szkoły Techniczno-Przemysłowej, na wydział przędzalniczy. Latem 1936 r., obok obowiązkowej praktyki zawodowej, zrobił nad Bieszczadami kurs szybowcowy kategorii A i B (w dniach od 1 czerwca do 15 lipca). W kolejnym roku w Centrum Lotniczego Przysposobienia Wojskowego przeszkolił się na Lublinku w pilotażu RWD-8. Szkołę średnią skończył latem 1937 r. uzyskując specjalność: technik włókienniczy. Wspominał: Właściwie strasznie nie lubiłem mej szkoły. Ale cóż, poszedłem tam, by zdobyć zawód. O pracę nie było łatwo, a mieszkając w Łodzi, co miałem innego robić? A jednak po ostatnich egzaminach, zaraz zacząłem szukać czegoś nowego. I całe szczęście nigdy nie musiałem pracować jako włókiennik... Najpierw Martel zgłosił się na ochotnika do wojska. Po przejściu kursu unitarnego w łódzkim 28. Pułku Strzelców Kaniowskich, miał prawo wyboru broni. Od 1 stycznia do 15 września 1938 r. uczył się w Szkole Podchorążych Rezerwy Lotnictwa w Radomiu- Sadkowie. Tu ostatecznie przylgnął do niego przydomek „Zośka”. Ukończył SPRL w stopniu plutonowego (z przydziałem do 3. Pułku Lotniczego w Poznaniu). W kolejnych miesiącach, dzięki pomocy kolegi szybownika ze Lwowa, zamieszkał w Mielcu i podjął pracę w zakładach PZL przy produkcji bombowca PZL-37 Łoś (nitowanie konstrukcji). Latem 1939 r. wrócił do latania. Wspominał: 1 czerwca 1939 r. rozpocząłem sześciotygodniowe ćwiczenia. Przyjechałem do pułku w Poznaniu, tu ppor. Kazik Rutkowski, wylaszował mnie na PZL-7a, latałem na nim jako jeden z niewielu rezerwistów. W pułkach w Krakowie czy Lwowie, rezerwa raczej była dopuszczana tylko do Lublinów R-XIII... Od 1 do 15 lipca był czasowo przydzielony do dywizjonu myśliwskiego 3. Pułku Lotniczego, gdzie zapoznał się z PZL-11c. W Polsce na różnych typach maszyn wylatał około 250 godzin. Po wybuchu wojny przyjechał do Poznania. Wspominał: Trzymałem nad głową skórzaną teczkę, osłaniając się przed odłamkami pocisków artylerii przeciwlotniczej, spadającymi z nieba... Ewakuował się na południowy wschód, otrzymując rozkaz przejścia do Rumunii (w celu odbioru mających przybyć tamże zamówionych z Anglii samolotów). Wspominał: Jechaliśmy autobusem całą grupą rezerwistów, Lipiński, Radomski, Sporny, Kesserling. 17 września otrzymałem dużą sumę pieniędzy i przeszedłem granicę Polski. Trafiłem do obozu koło Ploesti, ale szybko uciekliśmy. Przedostałem się do Bukaresztu. Miszewski, Zarębski, oni przed wojną podróżowali za granicę, wiedzieli co i jak. To ja się z nimi trzymałem. Wyruszyliśmy pociągiem pod koniec września. Podróż właściwie przebiegała bez przygód. Jadąc przez Jugosławię zatrzymaliśmy się ze trzy dni w Belgradzie, dalej były Włochy i Francja...

9 października 1939 r. Martel zameldował się w Paryżu. Tu 11 listopada został przez gen. morale, podjął starania, by dostać się do Anglii. Dzięki poznanemu oficerowi, udało się. 29 marca 1940 r. pilot przybył na Wyspy Brytyjskie, wchodząc w skład oddziałów ochotniczej rezerwy RAF. Przebywał w Centrum Lotnictwa Polskiego w Eastchurch, a od końca maja 1940 r. w Blackpool. Otrzymał niebiesko szary mundur z dystynkcjami Pilot Officer (podporucznik), oraz numer służbowy 76812. Mieszkał w baraku oficerskim, uczestniczył w codziennych zajęciach, uczył się języka angielskiego, brał udział w grach J. Zająca promowany na stopień podporucznika rezerwy. Mieszkał w hotelu wykorzystując posiadane złotówki. Zniechęcony francuskim sportowych i organizowanych co jakiś czas wycieczkach. Upadek Francji przyspieszył decyzję o wykorzystaniu Polaków w lotnictwie myśliwskim. 23 lipca 1940 r. Martel rozpoczął kurs w szkole współpracy z armią (No. 1 School of Army Cooperation) w Old Sarum, koło Salisbury i po roku przerwy w lataniu, wystartował z instruktorem na de Havilland Tiger Moth. Do końca miesiąca wykonał dziewięć samodzielnych lotów na takich samolotach; ćwiczył nawigację, akrobację, loty w szyku i przymusowe lądowanie. Zrobił też sześć startów na Hector Proctor. Następnie przeszedł do eskadry B, 7. OTU w Hawarden (na południe od Liverpoolu). 2 sierpnia po raz pierwszy poleciał na Fairey Battle (z F/Lt Tadeuszem Chłopikiem), następnego dnia dwukrotnie latał na Battle. Sprawdzian wypadł dobrze, pilot natychmiast rozpoczął trening na Hawker Hurricane. Najpierw zapoznanie z maszyną, potem loty w formacji, nawigacja, loty w chmurach, ataki na inne samoloty, strzelanie do celów powietrznych, lot na wysokość 25 tysięcy stóp (7600 m). Dalej akrobacja, komunikacja radiowa i loty w szykach dywizjonu. Martel spędził na Hurricane’ach w powietrzu 20 godzin i 40 minut (2:40 na Battle). Co było dalej? O tym zadecydował przypadek i szybki refleks, dzięki któremu Martel (jako jeden z nielicznych polskich rezerwistów) znalazł się w grupie uczestników Battle of Britain i trafił na karty historii. Latał na legendarnych maszynach i dzięki takim doświadczeniom, po latach... sam stał się legendą. Wspominał: Jeden z instruktorów przyniósł meldunek z dowództwa i spytał: Kto chce iść do jednostki na Spitfire’ach? Wszyscy lataliśmy na Hurricane’ach. Nastąpiła chwila wahania i okazało się, że wstaliśmy tylko my – ja, Drobiński i Krępski...


 

Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 7/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter