Mauser M12
Jarosław Lewandowski
Mauser M12
– w nowym ciele stary (dobry) duch
Po dziesięciu latach od premiery modelu M03 konstruktorzy reaktywowanego Mausera zaprezentowali kolejny nowy sztucer – tempo wypuszczania nowości w sam raz jak dla szacownej, konserwatywnej marki.
Choć firma Mauser Jagdwaffen GmbH z Isny im Allgäu nie ma tak naprawdę nic wspólnego (poza nazwą i położeniem zakładu na terenie Badenii-Wirtembergii) z fabryką braci Mauserów z Obern - dorfu, to stara się nawiązywać do dziedzictwa tamtej legendy jak tylko można. I robi to wyjątkowo skutecznie, a zarazem taktownie: współczesne sztucery marki Mauser są szlachetnie dystyngowane, tak że żaden z braci – gdyby żyli – nie czułby się tymi wyrobami deprecjonowany. Z drugiej strony udało się konstruktorom skutecznie połączyć ową dystynkcję z nowoczesnością, i to taką w najlepszym tego słowa znaczeniu i najlepszym wydaniu. Można pokusić się o spostrzeżenie, że w ogóle Niemcom dobrze wychodzi takie łączenie tradycji i współczesności, czego najlepszym dowodem są niemieckie miasta i miasteczka, na których starówkach żyją harmonijnie obok siebie średniowieczne budowle i nowe kamienice, doskonale się wzajemnie uzupełniając i tworząc spójną całość architektoniczną. Podobnie rzecz ma się z karabinami Mausera, choć można znaleźć wiele przykładów firm konkurencyjnych, którym ta sztuka łączenia starego ducha z nowym ciałem udała się znacznie gorzej – z jednej strony mamy przypadki upartego trwania przy archaicznych rozwiązaniach technicznych, okraszonych plastikową wstawką w osadzie, a z drugiej konstrukcji awangardowych, zupełnie oderwanych od korzeni firmy; konstrukcji, które mogłyby powstać gdziekolwiek na świecie, których nawet firmowy znaczek został po nowemu zmanierowany lub narysowany od nowa. A szwabski Mauser daje radę...
Dziesięciolatka
Reaktywacja marki miała miejsce przy pomocy modelu M03, w którym zachowano – w ramach pielęgnacji mauserowskich archetypów – skrzydełkowy bezpiecznik, umiesz czony na końcu zamka. Choć rozwiązanie techniczne było zupełnie inne, niż w klasycznym modelu Mausera M98, a i sama dźwignia miała inną formę wzorniczą, rynek pozytywnie zareagował na taki pomysł, można powiedzieć że klienci kupili go bez dyskusji. Model M03 miał tylko dwie nastawy bezpiecznika, odmiennie niż M98 mający trzy takie nastawy, ale to też okazało się być marketingowo bez większego znaczenia. Początkowo sztucer był oferowany w dość ubogiej gamie kalibrowej, i wyłącznie z tradycyjną osadą orzechową. Przedstawiciele firmy zarzekali się wówczas, że nigdy nie zamierzają wprowadzać wersji sportowej, ani wersji z plastikową osadą. Kolejne lata przynosiły kolejne wersje nabojowe, pojawiały się odmiany „afrykańskie” i różne serie pamiątkowe, wypuszczane dla uczczenia sławnych ludzi bądź historycznych wydarzeń. W końcu pojawiła się także wersja „na każdą pogodę”, wyposażona w zgrabną osadę wykonaną z syntetyków, a na koniec także – Apage, Satanas! – odmiana taktyczno-sportowa, M03 Target, zresztą będąca jedną z ładniejszych wersji tego karabinu. Rynek ma swoje prawa i swoje potrzeby, które trzeba brać pod uwagę, jeśli się chce z tego rynku czerpać profity. I nie ma co z tym walczyć.
Ale wszystkie wersje sztucera M03 miały jedną wspólną cechę – cenę, która na pewno nie sytuowała go w grupie broni tanich, ani nawet średnio drogich. Najtańsza wersja podstawowa kosztowała (ceny z rynku niemieckiego) około 2500 EUR, a odmiany lepiej wyposażone łatwo przekraczały próg czterech tysięcy, przy lepszym drewnie zbliżając się do kwoty dwukrotnie przewyższającej cenę podstawową.
Tymczasem w Europie na dobre zagościł tzw. kryzys, czyli okazało się, że nie uda się dalej żyć na kredyt kosztem przyszłych pokoleń – a i te pokolenia stały się jakby mniej liczne, co ma zapewne związek z panującym od kilkudziesięciu lat modelem wygodnego życia, nie skażonego zbytnio zapachem pieluch, za to obfitującego w różne doraźne przyjemności.
Rynek zażądał więc produktów tańszych, i to tańszych zasadniczo – znów nastała moda na oszczędzanie i modele „budżetowe”, które jednak nie mogą być zbyt siermiężne, ani nie mogą wymagać od użytkowników zbytnich wyrzeczeń czy kompromisów. Kryzys kryzysem,
ale nie po to mamy Europejską Unię i wspólną walutę, żeby teraz np. strzelać z jakiegoś dalekowschodniego badziewia, czy kaleczyć wypielęgnowane w salonach kosmetycznych dłonie ostrymi zadziorami marnie obrobionego w Azji Mniejszej metalu. Czyli oszczędność tak, ale z rozsądnym umiarem i przede wszystkim w miarę bezboleśnie dla oka i ciała.
Po dziesięciu latach od odtworzenia marki Mauser przyszedł więc najwyższy czas na jakiś krok śmielszy, by nie rzec – radykalny. Krok w kierunku wyznaczonym rynkowymi trendami, ale uwzględniający całą subtelną strukturę uwarunkowań przeświętej tradycji.
I tak oto narodził się Mauser M12.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 3-4/2013