„Muły Fabrycego”. Wojsko Polskie w walce o właściwe obciążenie piechura
![„Muły Fabrycego”. Wojsko Polskie w walce o właściwe obciążenie piechura](files/2019/TWH/SP-4-2019/8.jpg)
Jędrzej Korbal
Pod koniec II wieku p.n.e. konsul Mariusz Gajusz rozpoczął reformę armii Republiki Rzymskiej, wskutek której legiony znacznie zmieniły swoją dotychczasową strukturę i charakter. W myśl nowych założeń odchodzono od armii o charakterze obywatelskim, na rzecz służby zawodowej, poddanej surowym wymogom wojskowej dyscypliny. Imię konsula-reformatora utrwaliła w historii jednak znacznie bardziej prozaiczna kwestia. Znane do dziś określenie „muły Mariusza” symbolizowało żołnierza niosącego na własnych barkach zbroję, broń, naczynia, narzędzia obozowe, zapas żywności oraz części zdemontowanych machin wojennych, bądź drewniane pale wykorzystywane przy codziennym wznoszeniu obozowych palisad. Ogółem obciążenie każdego rzymskiego piechura sięgało od 33 do 44 kilogramów, a wojenne realia oraz codzienny dryl powodowały, że „muły Mariusza” pokonywały dobowe dystanse o długości do 40 kilometrów.
Przez kolejne dwa tysiące lat zagadnienie obciążenia i odporności marszowej piechoty stanowiły jeden z zasadniczych czynników, jakie w operacyjnym i strategicznym planowaniu uwzględniać musieli wszyscy dowódcy. Pogodzenie dążenia do wyposażenia żołnierza w cały potrzebny mu sprzęt kolidowało ze świadomością jego ograniczonej wytrzymałości fizycznej i koniecznością wprowadzania go do walki w możliwie jak najlepszej kondycji. Próba pogodzenia tych dwóch sprzecznych założeń doprowadzała zawsze do szorstkiego kompromisu, który najwyraźniej odczuwał na swoich barkach przeciętny piechur. Towarzysząca jeszcze starożytnym Rzymianom problematyka nie była również obca polskim wojskowym okresu międzywojnia. Przez ponad dekadę starali się oni rozwikłać równanie złożone ze zbyt wielu zmiennych.
Stan poborowych
Punktem wyjścia do dyskusji na temat zdolności marszowych i wytrzymałości polskiej piechoty okresu międzywojnia niemal zawsze była kondycja fizyczna poborowych i powoływanych na ćwiczenia rezerwistów. Niestety w obu przypadkach i to z szeregu powodów, nie była ona najlepsza. Wśród głównych przyczyn nieodpowiedniego poziomu rozwoju fizycznego potencjalnych rekrutów należały m.in. niedożywienie części z nich, słaba budowa fizyczna i brak przyzwyczajenia do wysiłku o długotrwałym charakterze. Nieodpowiednie wyżywienie na wsi oraz utrzymujący się tam niski poziom higieny powodowały, że komisje lekarskie odrzucały średnio ok. 22% poborowych ze względu na słabą budowę ciała oraz dalsze 11% z powodu gruźlicy lub jaglicy i 4% z powodu żylaków (łącznie ok. 37% zwolnień). Kolejnych kilka procent poborowych zwalniano ze służby jeszcze w trakcie okresu rekruckiego lub zaraz po złożeniu przysięgi wojskowej, co jednak zabezpieczać miał tzw. procent bezpieczeństwa, czyli przydzielanie do jednostek nieco większych niż nakazywały etaty kontyngentów. Warto też tutaj wspomnieć, o dysproporcji w kaloryczności racji żywnościowych pomiędzy pełniącym służbę w wojsku poborowym ze wsi, a chłopem utrzymującym się z pracy na roli. Przeprowadzone w latach 1936–1938 badania wykazały, że dzienna racja na wsi nie przekraczała przeważnie 1800–2000 kcal, aby na przednówku spadać nawet do poziomu 1350 kcal. Tymczasem ustalona dla wojska normalna dobowa racja żołnierska zawierała średnio aż 3560 kcal i był to poziom uznawany za minimalny. Co warte podkreślenia, polska racja żywieniowa nie odbiegała w żaden sposób od norm obowiązujących w armiach znacznie bardziej rozwiniętych gospodarczo państw zachodnich. Siłą rzeczy, musiał jednak minąć pewien czas, zanim nowo wcielony do pułku piechoty poborowy był zdolny do realizacji kilkudniowych nawet przemarszów z pełnym obciążeniem. Sytuacja poborowych i rezerwistów w stosunku do stanu z lat 20. stopniowo poprawiała się, jednak przeciętny obraz był nadal daleki od zadowalającego, o czym pisał wiosną 1938 roku szef Departamentu Piechoty (DepPiech.) MSWojsk. płk dypl. Bronisław Prugar-Ketling: Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że zgodnie z danymi statystycznymi nasz piechur jest jednym z najsłabszych w Europie pod względem rozwoju fizycznego, to tym bardziej musimy przestrzegać zasady minimalnego obciążenia. […] Jeśli ponadto uwzględnimy siły naszego rezerwisty, którego stan fizyczny będzie bardzo słaby dzięki tak jakościowo, jak i ilościowo niedostatecznemu odżywianiu się w ciągu lat ciężkiej wegetacji cywilnej, to niebezpieczeństwo przeciągania struny wytrzymałości fizycznej stanie się jeszcze groźniejsze. Niebezpieczeństwa tego nie zmniejsza doświadczenie ostatnich lat, ani pokojowa praktyka dowódców, która zezwala w czasie ćwiczeń wielkich jednostek łatwo „mierzyć siły na zamiary” dzięki wyjątkowym warunkom, na które składają się jesienna nieupalna aura, dobrze odkarmiony i stopniowo zaprawiony żołnierz, noszący puste ładownice, na poły pusty tornister i drelichowy mundur.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia nr specjalny 4/2019