Niemieccy pogromcy ciężkich czołgów - Działa samobieżne Pz.Sfl. IVa i Pz.Sfl. V
Robert Michulec
W czasie tworzenia własnych wojsk pancernych Niemcy nie przewidywali konstruowania dla nich ciężkich czołgów zdolnych do równorzędnej walki z najpotężniejszymi wozami świata w postaci francuskich Char B1, czy tym bardziej Char C2. Koncepcje Panzera sięgały co najwyżej wozu wsparcia piechoty, zdolnego do wspomagania jej ataków na linie obronne nieprzyjaciela. Efektem tych założeń stał się najcięższy przed wojną wóz Panzerwaffe – Panzer IV. Czołg ten niezbyt nadawał się do sprostania stawianym mu pierwotnym założeniom z powodu zbyt cienkiego pancerza, jednak dobrze spisywał się jako wóz wsparcia dla innych, lżejszych czołgów realizujących samodzielne akcje w przestrzeni operacyjnej.
W miejsce prawdziwego ciężkiego czołgu wsparcia Niemcy postanowili wprowadzić dwa inne typy pancernych pojazdów bojowych, tworzące w III Rzeszy nową rodzinę sprzętu pancernego w postaci samobieżnych dział pancernych. Oba, wedle oryginalnych założeń, powinny dać się wykorzystać na pierwszej linii walk, towarzysząc piechocie w natarciu, aczkolwiek w odmienny sposób. Obie koncepcje dział samobieżnych pojawiły się w niewielkich odstępach czasu i niezależnie od siebie. Jedna z tych konstrukcji miała służyć bezpośredniemu wsparciu piechoty w ataku, tak jak to pierwotnie przewidywano w kontekście Panzera IV. Miał to być zatem pojazd klasy średniej z uniwersalnym i lekkim uzbrojeniem kalibru 75 mm (StuG III). Druga natomiast konstrukcja zaistniała jako swoiste panaceum na mocno chronione cele, z jakimi przyszłoby się zmierzyć piechocie na przykład podczas szturmowania stałych fortyfikacji w postaci żelbetonowych i stalowych konstrukcji czeskich i francuskich.
Samobieżne działo pancerne na gąsienicach, uzbrojone w potężną armatę o dużym zasięgu strzału bezwzględnego, wedle wstępnych przewidywań miało podjeżdżać w terenie w pobliże atakowanych przez piechotę bunkrów i z dużej, a więc i bezpiecznej dla siebie odległości niszczyć stalowe kopuły jedną po drugiej. Do tego właśnie potrzebne były gąsienice, najlepiej czołgu klasy średniej, a także pancerz średniej grubości, który chroniłby przed pociskami lekkiej artylerii fortecznej i odłamkami ciężkiej artylerii polowej. Ochronę przed działaniem czołgów nieprzyjaciela czy zadanie „wybijania” jego czołgów ciężkich – szczególnie francuskich Charów B1 – uznawano za drugorzędne zagadnienia. Krótko rzecz ujmując, początkowo ciężkie działa samobieżne do zwalczania celów pancernych nie były uznawane za tzw. niszczyciele czołgów (Panzerjäger), stanowiąc jak gdyby kolejną, oddzielną gałąź w broni pancernej.
Niemcy zdecydowali się pójść dwoma odmiennymi drogami w celu pozyskania nowego typu sprzętu pancernego. Jeden z pojazdów miał być improwizacją polegającą na zainstalowaniu na częściowo opancerzonym ciężkim ciągniku półgąsienicowym armaty plot. 88 mm Flak 18/36, która sprawdziła się w walkach lądowych w wojnie domowej w Hiszpanii i którą od połowy lat 30. XX w. oficjalnie przewidywano jako narzędzie walki przeciwpancernej wojsk lądowych. Drugim rozwiązaniem miał się stać pojazd skonstruowany całkowicie od nowa, na bazie już posiadanej konstrukcji pancernej i uzbrojony w długolufową armatę kalibru około 105 mm. Ta druga koncepcja uległa rozdwojeniu zaraz po nawiązaniu przez wojsko docelowej współpracy z przemysłem zbrojeniowym, w wyniku czego jeden z kontrahentów (Krupp) uzyskał akceptację na wykorzystanie już dostępnych rozwiązań, podczas gdy drugiemu (Rheinmetall) umożliwiono prace nad bardziej perspektywicznym projektem.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 2/2018