Niemiecka artyleria dalekonośna

 


Igor Witkowski


 

 

 

Niemiecka artyleria dalekonośna

 

w drugiej wojnie światowej

 

 

Hasło zawarte w tytule tego artykułu dotyczy superciężkiej artylerii Trzeciej Rzeszy, to znaczy takiej, która charakteryzowała się donośnością przekraczającą 40 km. Bodźcem do napisania artykułu nie była bynajmniej chęć epatowania Czytelników „wagą superciężką” jako wartością samą w sobie, lecz świadomość tego, że wbrew obiegowej opinii chodzi o epizod w historii drugiej wojny światowej, który na dobrą sprawę nigdy nie doczekał się pełnego omówienia. Mam tu na myśli to, że wielu ludziom, w tym historykom, wydaje się przede wszystkim, że owe potężne superdziała były z jednej strony wyrazem swoistej regresji do czasów pierwszej wojny światowej, czasów symbolizowanych przez „Grubą Bertę”, z drugiej zaś, że chodziło o manifestację patologicznej gigantomanii Hitlera. Z pewnością oba te zjawiska były rzeczywiste, jednak ich negatywny wydźwięk nie powinien przysłaniać nam innych okoliczności, które są mniej znane, a w moim odczuciu są warte znacznie większej uwagi.

 



Pierwsza z nich, to fakt, że działa tego rodzaju były stworzone nie do rywalizacji z uzbrojeniem klasycznym (co teza dotycząca „aberracji” Hitlera jakby sugeruje), ale do ściśle określonych, dosyć specjalistycznych zastosowań – i w tej roli stanęły na wysokości zadania. Druga część „białej plamy” to nieznane szerzej dane dotyczące eksperymentalnych prac badawczo-rozwojowych, które przynajmniej na etapie poligonowym pozwoliły przekształcić owe działa w zupełnie nową jakość, nadając im przy tym wszelkie cechy autentycznej awangardy technicznej. Zacznijmy od symbolu niemieckiej broni tej klasy, to znaczy od dwóch dział kolejowych kalibru 800 mm, którym nadano nazwy „Dora” i „Schwerer Gustav”. Zostały one zaprojektowane przez koncern Kruppa w drugiej połowie lat trzydziestych. O ich rekordowym charakterze najlepiej świadczy masa własna, która wynosiła ok. 1350 ton, podczas gdy masa bojowa zbliżała się do 1500 ton. Zgodnie z pierwotnymi planami Wehrmachtu, kolosy te były przeznaczone do wykonania wyłomu w Linii Maginota, chociaż w czasie kampanii francuskiej nie były jeszcze gotowe i nie użyto ich w tej roli. Były działami kolejowymi, jednak nie nadawały się do użycia bojowego z normalnych linii kolejowych, lecz wymagały układania na stanowiskach bojowych nowych torów – dwóch równoległych. Laweta spoczywała na dwóch zestawach liczących po cztery wózki – łącznie 40 osi! Działa były jedynie transportowane, w częściach, normalną koleją. Ich montaż zajmował prawie trzy doby (według regulaminu 54 godziny), angażując do samego montażu, rozłożenia torowisk, okopania i maskowania około 2750 ludzi, czyli z grubsza ekwiwalent dwóch brygad! Dodatkowo w skład ugrupowania wchodziły standardowo dwa bataliony artylerii przeciwlotniczej. Zmontowane działo miało długość 47,3 m i szerokość 7,1 m, co z grubsza odpowiadało dwóm równoległym torowiskom blisko siebie. Nawet wysokość (z opuszczoną lufą) była imponująca – 11,6 m – co równało się wysokości budynku czterokondygnacyjnego. Sama lufa miała długość 32,5 m. W oryginalny sposób rozwiązano problem nastaw lufy – w pionie była ona podnoszona przy użyciu klasycznego łoża, natomiast w poziomie (azymucie) obracało się całe działo, przemieszczając się w przód lub w tył na łukowatym torze. Próby prowadzone na początku wojny przy użyciu „roboczej” wersji działa wykazały, że pocisk o masie 7 ton jest w stanie przebić siedmiometrową warstwę betonu zbrojonego, osłoniętego pancerzem stalowym o grubości jednego metra. Od wiosny 1941 r. próby ukończonych już dział prowadzono, jak zresztą i innych ciężkich dział kolejowych opisanych w tym artykule, na poligonie koło Darłowa (Rügenwalde) na Pomorzu. Tam też zaprezentowano Hitlerowi ulepszony pocisk o masie aż 11 ton, to znaczy cięższy od jakiejkolwiek bomby zastosowanej w tej wojnie. Hitler był pod takim wrażeniem, że zażądał utrzymania faktu istnienia takiej amunicji w najściślejszej tajemnicy i miała ona być stosowana tylko w wyjątkowych wypadkach, po wydaniu przez niego osobistego rozkazu. Być może Führer zapomniał o takiej opcji, bo wygląda na to, że amunicja ta nigdy nie została zastosowana na polu walki. Jak widać, chodziło o stworzenie broni bardzo specjalistycznej – miała ona obracać w pył wszelkie znane wówczas fortyfikacje, a takich, których nie można byłoby przełamać innymi metodami, było przecież wtedy bardzo niewiele. Właściwie można było mówić o kilku zaledwie celach w całej Europie, zwłaszcza po pokonaniu Francji. W związku z tym dużym problemem nie była nawet niewielka szybkostrzelność, która wynosiła normalnie 14 strzałów... na dzień. Załadowanie jednego pocisku i ładunku miotającego zajmowało standardowo do 45 minut. Stosowano pociski burzące o donośności 37 – 38 km i przeciwpancerne o donośności nominalnej 48 km, chociaż jako zasięg skuteczny podawano 39 km w obu przypadkach.

Debiut bojowy przypadł na pierwszego z tych superkolosów – „Ciężkiego Gustawa”. Była to przysłowiowa próba prawdy, z której niezwykła, kosztująca kilka milionów konstrukcja wyszła jednak zwycięsko (Krupp i w tym przypadku zachował wierność tradycji i pierwszy egzemplarz wykonał za darmo, za drugi policzył jednak siedem milionów marek, więc ponieważ były w sumie tylko dwa, należy raczej podzielić ową sumę na dwa). W lutym 1942 roku „Gustaw”, wraz z całym składem kolejowym, wyruszył na front wschodni, w stronę Krymu. Nawiasem mówiąc, skład wiozący samo działo liczył 25 wagonów, a cała kolumna miała długość 1,5 km. Było to związane z ciężkimi walkami o Krym, gdzie znajdowała się nie tylko słynna Twierdza Sewastopolska, ale i cały szereg innych, silnie umocnionych obiektów, w tym podziemnych – a nawet jeden podmorski. Gustaw dotarł na półwysep Pieriekop w marcu 1942 r. Zbudowano w tym celu specjalne odgałęzienie linii symferopolskiej o długości 16 km, na końcu którego ułożono cztery łukowate zespoły torów, mające stanowić alternatywne stanowiska bojowe. Do tego dochodziły oddzielne tory dla dźwigów kolejowych, przy użyciu których działo montowano. Nieco później działo przebazowano w związku z oblężeniem samej Twierdzy Sewastopolskiej. Była to zasadnicza faza użycia bojowego, trwająca od 5 czerwca 1942 r. Ostrzeliwano początkowo stanowiska radzieckich dział nadbrzeżnych (8 pocisków) i Fort Stalina (6 sztuk), 6 czerwca Fort Mołotowa (7). Na ten dzień przypadł też pierwszy spektakularny sukces. Dziewięć pocisków wystrzelono w stronę celu uważanego za niemal strategiczny. Był nim główny radziecki schron amunicyjny zaopatrujący cały rejon umocniony – był to w istocie obiekt podziemny znajdujący się częściowo pod dnem zatoki Siewiernaja – 30 m pod dnem, dodatkowo jego strop stanowiła dziesięciometrowa warstwa żelbetu. Dziwnym trafem jeden z pocisków „Gustawa” trafił przebił się przez te 30 metrów i trafił bezpośrednio w ów strop. Cały obiekt został całkowicie zniszczony, co było oczywiście wielkim ciosem dla obrońców. Ten jeden pocisk poważnie wpłynął zatem na przebieg całej kampanii krymskiej i zapewne on sam zwrócił koszty poniesione na budowę obu wspomnianych dział. Do 17 czerwca ostrzeliwano jeszcze wiele fortów, jednak równie spektakularnego sukcesu już nie odnotowano. Ogółem wystrzelono do tego czasu 48 pocisków 800 mm, co po doliczeniu ok. 250 strzałów oddanych koło Darłowa, całkowicie zużyło lufę „Gustawa”. Założono lufę zapasową (była tylko jedna), po czym przebazowano „Gustawa” w rejon Leningradu, gdzie w odległości 30 km od miasta, koło stacji Tajzy, przygotowano nowe stanowiska bojowe. Plan użycia działa w tej roli został jednak odwołany, zapewne w związku z jego ogólnym zużyciem, po czym odesłano je do Rzeszy na remont. Nic nie wskazuje na to, aby wróciło do służby liniowej. Zostało zniszczone przez samych Niemców w kwietniu 1945 r. Jego bliźniak – „Dora” był przygotowywany do ostrzału Stalingradu, w pobliże którego dotarł w połowie sierpnia 1942 r., jednak groźba okrążenia miasta sprawiła, że „Dorę” wycofano przed oddaniem pierwszego strzału. Nie ma żadnych pewnych danych dotyczących jej użycia bojowego w ogóle. Wygląda na to, że działo to dotrwało do końca wojny – zostało zdobyte przez wojska amerykańskie. Być może było ono przedtem wykorzystywane do różnych prób i badań, jako że rozwijano plan modernizacji tej konstrukcji. Rozważano wydłużenie lufy aż do 84 metrów i zastosowanie pocisków z napędem rakietowym, co miało zwiększyć donośność do ok. 150 km i umożliwić ostrzał południowo-wschodniej części Wielkiej Brytanii. Plany te nie zostały oczywiście zrealizowane. W związku z tym oba działa 800 mm odegrały siłą rzeczy niewielką rolę – w istocie zostały wyprodukowane w momencie, gdy przestał istnieć cel, który traktowano jako główny w fazie projektowania. Warto przy ich ocenie wziąć pod uwagę fakt, że donośność w ich przypadku traktowano jako drugorzędny parametr – najwyraźniej chodziło bardziej o masę i przebijalność pocisków.

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Spec 2/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter