Niemieckie okręty lotnicze cz. 2

 


Waldemar Waligóra, Krzysztof Zalewski


 

 

 

Niemieckie okręty lotnicze

 

(cz. 2)

 

 

Choć Niemcy nigdy nie ukończyli swego jedynego lotniskowca, planów pozyskania okrętów tej klasy stworzyli sporo. Część z nich miała racjonalne podstawy, wynikające z rzeczywistej sytuacji politycznej, materialnej i czasowej, jednak pojawiły się też inne, zupełnie oderwane od rzeczywistości. Wystarczy wspomnieć utopijnego Lilienthala, o którym pisaliśmy w pierwszej części tego artykułu.



 

 



Okrety Hybrydowe
Równie „fantastyczna” była rozwijana równolegle z klasycznymi lotniskowcami cała seria projektów hybryd, stanowiących połączenie krążownika czy też raczej pancernika z lotniskowcem. Określane jako Flugdeckkreuzer w charakterze niekonwencjonalnych rajderów miały zastąpić ciężkie okręty, do sensowności utrzymywania których Hitler nabrał wątpliwości po zatopieniu chluby Kriegsmarine – pancernika Bismarck. Kolejne niezbyt udane akcje jednostek nawodnych tylko potwierdzały negatywne nastawienie führera do tej klasy okrętów. Po raz pierwszy spotkał się on z koncepcją Flugdeckkreuzerów podczas dyskusji
w gronie oficerów marynarki, do której doszło po zwodowaniu Grafa Zeppelina. Według ich ocen skuteczność tej hybrydy w pojedynku artyleryjskim określano na około 30% mniejszą od okrętu standardowego. Przeciwnicy koncepcji wykazywali, że skoncentrowana na dziobie artyleria główna ogranicza możliwości ogniowe, a hangar, samoloty i ich wyposażenie powodują duże zagrożenie dla nosiciela w przypadku boju. Jednak Hitler zapalił się do tej koncepcji zlecając jej rozwinięcie. Według jego opinii połączenie cech ciężkiego okrętu z lotniskowcem dawało dużo nowych możliwości w zakresie zwalczania żeglugi wroga w sytuacji jego przewagi na morzu. Tej klasy jednostka działająca na alianckich liniach zaopatrzeniowych miała unikać przeciwnika, a własne lotnictwo pokładowe powinno jej w tym pomóc. Artyleria na dziobie nie była więc przeszkodą, ponieważ zakładano, że Flugdeckkreuzery będą rozbijały alianckie konwoje i ścigały umykające statki handlowe. W tych okolicznościach taka konfiguracja uzbrojenia była nawet wskazana. Dużą zaletą było również własne lotnictwo pokładowe. Luftwaffe ze względu na zasięg nie było w stanie udzielić istotnego wsparcia rajderom. Bazujące na pokładzie maszyny mogły więc zwalczać samoloty przeciwnika, prowadzić skuteczne i ciągłe rozpoznanie na korzyść macierzystej jednostki, a nawet samodzielnie zwalczać okręty i statki. Pomysł kanclerzowi Rzeszy bardzo się podobał tym bardziej, że sam był dużym entuzjastą lotnictwa, a jego stosunek do „zwykłych” ciężkich okrętów był negatywny. Główny cel Kriegsmarine – zahamowanie dopływu zaopatrzenia i sprzętu ze Stanów Zjednoczonych, wymagał okrętów podwodnych i korsarskich. Te pierwsze początkowo dobrze sobie radziły, drugie nie mogły pochwalić się wymiernymi sukcesami. Stąd więc koncepcja połączenia okrętu ciężkiego z lotniskowcem. Nie był to zresztą nowy pomysł. Wykorzystanie podobnych „dziwadeł” rozważał Związek Radziecki (projekty amerykańskiego biura Gibbs & Cox) i Japonia (G 6 i G 8, jako projekt wstępny do Soryu). W literaturze dostępne są też informacje i rysunki propozycji amerykańskich.

 
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter