Nóż czy gwóźdź? Operacyjne aspekty inwazji 17 września 1939 roku

Nóż czy gwóźdź? Operacyjne aspekty inwazji 17 września 1939 roku

Karol Rudy

Jesienią 1918 roku niemieckie kierownictwo wojskowe, świadome nadchodzącej szybko klęski na froncie zachodnim, zażądało od cywilnego rządu jak najszybszego wynegocjowania zawieszenia broni. Stało się ono faktem 11 listopada. Jednak wkrótce w Niemczech wielu ludzi, nieświadomych roli armii w tym procesie oraz nie znających realnej sytuacji na froncie, potraktowało je jako zdradę polityków wobec żołnierzy. Zrodziła się legenda o ciosie w plecy – Dolchstoßlegende – którą chętnie szafowała później propaganda nazistowska. Przegrani w Wielkiej Wojnie Niemcy mieli zacząć czuć się oszukani. To cywilni politycy, zwłaszcza socjaldemokraci, podstępni Żydzi, wywołujący bolszewickie rewolucje w kraju i wiarołomni Polacy, którzy wzniecili powstania na ziemiach wschodnich, mieli – w myśl nacjonalistycznej propagandy – być winni klęski 1918 roku. To, że niemieckie armie znalazły się na progu katastrofy, a powszechny głód i niedobory zachwiały społeczeństwem cesarstwa, zaczęło być jakby niezauważane, spychane w cień. Wygodniej było bowiem zrzucić winę na „innych”. Takie myślenie poprawiało własne poczucie wartości i rodziło fałszywe przekonanie, prowadzące do II wojny światowej, że Wielką Wojnę Niemcy mogli jednak wygrać. W 1919 roku w Wersalu musieli się jednak oni ukorzyć przed koalicją zwycięzców. Gros ziem niemieckich, nie dotkniętych okropnościami wojny, i cały potężny przemysł pozostawiono jednak w rękach przegranych, tak, iż po upływie jednego pokolenia gotowi oni byli do rewanżu. Tym bardziej oczekiwanego, że zrodzonego z fałszywych przesłanek mitu Dolchstoßlegende.

20 lat później, 1 września 1939 roku, Rzeczypospolita Polska została, bez wypowiedzenia wojny, zaatakowana przez siły zbrojne owej Rzeszy Niemieckiej, rządzonej teraz dyktatorsko przez Adolfa Hitlera. Potężne Niemcy, trzecie mocarstwo przemysłowe świata, liczące 80 milionów ludności, po mobilizacji wystawiające armię liczącą 4,5 miliona ludzi, napadły na Polskę, państwo rolnicze i biedne, z trudem odbudowujące dopiero swą państwowość po okresie zaborów i zniszczeń Wielkiej Wojny, o ludności liczącej niespełna 35 milionów, z czego jedna trzecia to mniejszości narodowe. I z wojskiem nie tylko – i to przy pełnej mobilizacji – trzykrotnie słabszym od niemieckiego, ale też znacznie mniej nasyconym nowoczesną techniką wojskową i z przestarzałą doktryną walki. Wynik tego starcia mógł być tylko jeden. Niemcy zaś, obawiając się ryzyka wojny na dwa fronty, czynili wszystko co w ich mocy, aby wojnę z Polską rozegrać błyskawicznie. Ósmego dnia kampanii wojska niemieckie biły się więc już na ulicach Warszawy, a 12 września zaatakowały Lwów – miasto położone 400 km od granic Rzeszy. Szybkość uderzenia Wehrmachtu, a także jego niszczycielskość, wyrażana choćby atakami z powietrza na polskie tyły, wywołały ogólny bezwład i chaos. Pobite dywizje rozpadały się na szlakach odwrotu. Dowodzenie zgrupowaniami Wojska Polskiego na poziomie operacyjnym z dnia na dzień stawało się coraz trudniejsze, aż stało się niemal niewykonalne. Do 16 września gros polskiej armii polowej, rozproszonej na kilka walczących w izolacji zgrupowań, został przez Niemców albo rozbity, albo osaczony w bitwach okrążających. Los kampanii był przesądzony. Jednak Wehrmacht nie dobił przeciwnika, nie zajął reszty terytorium napadniętego kraju. Sztandar wojenny Rzeszy nie zawisł we Lwowie, Wilnie czy Grodnie.

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia nr specjalny 5/2019

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter